Ethan pożegnał Petersa z mieszanymi uczuciami. Wszystko brzmiało idealnie, zbyt idealnie. Właśnie dlatego mogło się sypnąć, okazać farsą... lub życiową szansą, trafieniem jak jeden na milion. Te dwie ewentualności zderzały się ze sobą rezonując w częstotliwości rodzącej się paranoi, pieśni Chudego Joe. Jednak w przeciwieństwie do niego, Ethan nie zamierzał dać się porwać szaleństwu. Wiedział, że jest tylko jeden sposób, żeby sprawdzić, co się stanie – pozwolić, żeby się stało.
Oficjalnie powodem spotkań było oprogramowanie, którym interesowała się firma transportowa Ethana. Tak naprawdę chodziło jednak o prochy, kokainę i mityczne SV-5. To właśnie ta ostatnia substancja była szczególnie warta uwagi, miała szansę zrewolucjonizować rynek i co za tym idzie, zapewnić bajeczne dochody. Stary również to przyznał i wykrzesał z siebie coś na kształt zabarwionego dumą entuzjazmu dla pomysłu Blackmore'a. Nie wiedział tylko o jednym. O skali całego przedsięwzięcia. I nie miał się dowiedzieć, plan Ethana nie uwzględniał takiej ewentualności. Stąd wszystkie te żmudne przygotowania, niekończące się ustalenia z Petersem. Interes życia w żadnym razie nie mógł wyglądać jak interes życia, co najwyżej większa robota. Marudna, nieznośna robota, z której lwia część przypadnie staremu. Żadnej ekscytacji, żadnego nakręcania się. Nawet Luke nie znał szczegółów, nikt ich nie znał. W tym względzie Ethan ufał wyłącznie sobie, a jego wspólnik miał zbyt wiele do stracenia, żeby tak głupio ryzykować. Federalni też mogli mu naskoczyć. Nawet gdyby weszli tu, kiedy siedział z Petersem, nie zobaczyliby nic z wyjątkiem masy nudnych raportów o gównianych podzespołach i komponentach. Nic, do czego mogliby się przyczepić. Doskonałe oszustwo zasadzało się na tym, że opierało się na prawdzie.
Przeczesał włosy palcami i ruszył w stronę prowadzącego na tyły budynku przejścia. W prawej dłoni obracał klucz, który dał mu Elezi. Facet dorabiał niemal operową otoczkę do spotkań z dziwkami i, no cóż, miało to swój urok. Pretensjonalny, ale miało. Wyróżniało ten klub.
Skręcił w prawo i znalazł się w wąskim korytarzu, na końcu którego znajdowały się schody. Wszedł po nich na piętro, następnie kolejny raz skręcił w prawo. Przy czarnych drzwiach ze złotą cyfrą 9 stał Mikey, jeden z jego ludzi.
- Masz minę, jakbyś był na cholernych wczasach – stwierdził Ethan.
Mikey przetrawił tę uwagę, doszedł do wniosku, że szef żartuje i zaryzykował uśmiech.
- Naprawdę fajne miejsce – bąknął.
- Byłeś tu? – Ethan kiwnął brodą na drzwi.
- Nie, pierwszy raz jestem. Głównie przesiaduję w Genesis.
Ethan przewrócił oczami.
- Ten pokój. Czy byłeś w tym pokoju?
- Naprzeciwko – wyjaśnił Mikey. – Gość z cygarem powiedział, że dziewiątka jest tylko dla pana.
Blackmore pokazał mu, by się przesunął. Włożył klucz w zamek, przekręcił i wszedł do środka, do niewielkiego, skąpanego w półmroku pomieszczenia. Z początku nie widział, co jest źródłem światła, zaraz jednak zobaczył i kolejny raz pogratulował Eleziemu oryginalności. A może po prostu kazał zaprojektować każde pomieszczenie tak, żeby zaspokajało jakąś skrywaną fantazję?, zastanowił się, spoglądając na przeszkloną ścianę, za którą tańczyła dziewczyna w czerwonej bieliźnie. Wiła się wokół rury w rytm zmysłowej muzyki. Nie widziała Ethana, chociaż na niego patrzyła, ponieważ dzieliło ich weneckie lustro. Pomysłowe. Perwersyjne. Ale nieszczególnie odkrywcze. Podobnie jej taniec.
Drugie drzwi pokoju dziewięć otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Dłoń Ethana odruchowo powędrowała pod marynarkę, do ukrytej tam broni. Nie było jednak powodu, by strzelać.
CZYTASZ
NIECZYSTE ZAGRANIA
RomanceNOWA ODSŁONA ROMANSU MAFIJNEGO! Ethan Blackmore jest wysoko postawionym członkiem mafii. Wie jednak, że nigdy nie zasiądzie na samym szczycie, dlatego postanawia wcielić w życie plan, który pozwoli mu opuścić szeregi instytucji, z której się nie wyc...