Część 20

157 8 18
                                    

Na morzu powstał ogromny wir, powoli nas do niego wciągało, ster trzymało czterech marynarzy. Wiatr świszczał mi w uszach, wszystkie działa zostały wystawione. Zaczęliśmy strzelać w Białego Orła. Podeszłam do oficera i rzekłam:

- Huir, subir a los botes salvavidas. No puedo arriegas tu vida. (tł. Uciekajcie, wsiadajcie do szalup. Nie mogę ryzykować waszym życiem.)

- Señiora, pero queremos pelear. (tł. Pani, ale...my chcemy walczyć.) - powiedział jeden z marynarzy.

- Es demasiado peligroso, tengo que vencerlos yo mismo. (tł. To zbyt niebezpieczne, ja sama muszę ich pokonać.)

- No dejaremos al capitán cuando más nos necesite. (tł. Nie zostawimy kapitana, kiedy najbardziej nas potrzebuję.)

- Es nobla de tu parte, pero no sobrevivilás a esta guerra. Huir mientas es hora. (tł. To szlachetne z waszej strony, ale nie przeżyjecie tej wojny. Uciekajcie, póki jest czas.)

- Capitán Barbossa. (tł. Kapitanie Barbossa.) - cała załoga klęknęła na jedno kolano i ukłonili mi się. Moje oczy stały się wilgotne.

- Te lo ruego, huye. (tł. Błagam was, uciekajcie.) - błagałam ich. Wszyscy po mojej prośbie zaczęli opuszczać statek. Został tylko najstarszy oficer.

- Huir, por favor. (tł. Niech Pan ucieka, proszę.) - spojrzałam na niego błagalnie.

- Me quedarè con el capitán, morirè si es necesario. (tł. Zostaję z kapitanem, jeśli będzie trzeba umrę.)

- No discutas comingo, salva mi vida. (tł. Nie dyskutuj ze mną, ratuj swoje życie.)

- El mar es mi amor. (tł. Morze jest moją miłością.) - odpowiedział stając za sterem.

- Oficel, ¿està determinado que no podemos regresar ? (tł. Oficerze, jesteś zdecydowany ? Oboje możemy nie wrócić.)

- Si, fue un honor nadar contigo. (tł. Tak, to był zaszczyt z panią pływać.) - kiwnął głową. Ja się uśmiechnęłam i podeszłam do barierki, aby przedostać się na Białego Orła. Kiedy podpłynęliśmy wystarczająco blisko, weszłam na pokład Jonesa i Salazara, całe szczęście w całym tym zamieszaniu, nikt mnie nie zauważył. Ukradkiem wślizgnęłam się do kajuty,w której powinien być Jack. Zastałam puste łóżko, najgorsze myśli zaczęły mi przychodzić do głowy. Zaczęło mi się kręcić w głowie...słabo mi było...O boże...Jack gdzie jesteś ? Po chwili z ciemnego kąta wyszedł Jones. Drzwi za mną natychmiast się zatrzasnęły.

- Witaj, ślicznotko. - powiedział.

- Gdzie jest Jack ? - zapytałam, chowając za swoimi plecami nóż.

- Ah tak ! Jacki...szlachetny bohater, który uratował Ci życie...gorący kochanek i twój prawie mąż...do tego ohydny złodziej i nieudacznik...wyobraź sobie moja miła... - podszedł do mnie i szeptał do ucha, zakładając pasemko moich włosów za ucho. - ...że na nic twoje starania, na nic twoja determinacja, aby uratować mu życie...Sparrow niestety opuścił nas...jejku jaka szkoda.

- Nie mówisz prawdy. - warknęłam.

- Czyżby ? Pola, to smutne, że wybrałaś takiego skur******. Mogłaś tyle nie cierpieć, mogłaś nie wylewać tylu gorzkich łez, mogłaś być dziś szczęśliwa.

- A ty jesteś szczęśliwy ? - postanowiłam, trochę zboczyć go z toru.

- Dlaczego pytasz ?

- Bo...ty i ja...ja i ty jesteśmy do siebie bardzo podobni. Ja zostałam skrzywdzona przez miłość mojego życia, tak samo jak ty...

- Dużo wiesz o życiu, a jesteś taka młoda.

- Nawet nie wiesz jak dużo, Davy. - szepnęłam, opierając się biodrem o biurko. On podszedł do mnie i jedną ze swoich macek dotknął mojej twarzy. Przeszedł mnie dreszcz i obrzydzenie, myślałam, że zaraz zwymiotuję, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać.

Odkrywanie horyzontów #1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz