Rozdział VI

469 44 21
                                    

Rozdział zadedykowany Atgieta, to ona dzisiaj dała mi siły, żeby to napisać. Dziękuję! :*

Była środa. Spojrzałem na zegar, dwanaście godzin do nocnej misji.

Czułem wewnętrzny niepokój, wczorajszy dzień, minął na analizowaniu działań. Tym razem to nie była, Likwidacja zwykłej wioski, ale podporządkowanie Gizy. Giza to miasto na wschód od Kairu, oddalone jakieś 20 kilometrów. Burmistrz miasta, wyrzucił naszych żołnierzy i nie zgodził się na budowę Kliniki. Do tej pory, wszystkie mniejsze miasta, ulegały naszym działaniom. W tym momencie, coraz więcej odrzuca Tolerancyjność. Mieliśmy tam wtargnąć, oszczędzić ludność i zlikwidować burmistrza i jego radę, co za tym idzie również, jego osobiste wojsko.

Było po dziewiątej, więc na stołówce, nie było za wiele osób. Poza tym mieliśmy, zbierać siły, więc pewnie większość żołnierzy, spała do wieczora.
Nabrałem jajecznicę i podszedłem do Molly.
- Co tak mało, chyba się nie odchudzasz skarbie? – zapytała z uśmiechem, a jej zmarszczki jeszcze bardziej się pogłębiły.
- Jutro to nadrobię, nie martw się. – odparłem wesoło.
- Tak, wiem, przed misją, lepiej się nie zapychać. – ściszyła głos.
- Co słychać? – zmieniłem temat.
- Doskonale! Wczoraj upuściłam talerz, nawet nie wiesz, jak pięknie wygląda grochowa na podłodze. Dostałam naganę, ale mam to w du...- rozejrzała się - w nosie, bo zostałam babcią. – powiedziała dumnie.
- O Neo już urodziła. Chłopczyk czy dziewczynka?
- Chłopczyka. Ma takie małe rączki, oczka i nóżki. – zaczęła paplać i pokazywać dłońmi, jakie miniaturowe jest dziecko, gdybym nie wiedział. – Neo uparła się, dać mu imię Boipuso. To po tutejszemu, oznacza wolność. – znów ściszyła głos, a mnie zaskoczyło, że mi to mówi.
Zatkało mnie. Przecież jestem żołnierzem, powinienem ją upomnieć, okrzyczeć. Ale ostatnio, w ogóle mi nie przeszkadza, naginanie zasad. Muszę to zmienić.
- Molly, nie możemy rozmawiać ... – powiedziałem ostro.
- Mówię jej, że nie może. – przerwała mi.- Musi pomyśleć nad imieniem Krajowym, zaproponowałam Igor. – otworzyłem usta.
- Dlaczego?
- No chciałabym, żebyś go zobaczył, nie mamy wielu znajomych. Jesteśmy teraz same. Mąż mojej córki, wiesz on .... odszedł.
- Jest Nietolerancyjnym, ukrywa się gdzieś, a jego syn nie ma teraz ojca. Czy to mądre? – wyszeptałem gniewnie. Rozejrzałem się dookoła, czy nikt nas nie obserwował.
- Nie mi to osądzać. – powiedziała z urazą. – Chciałam tylko zapytać, czy, czy nie zostałbyś jego ojcem chrzestnym? Wiem, że jesteś wierzący.
- Skąd? .. Nie ważne, to nie ma znaczenia. Zabroniono chrzcić dzieci, więc to nielegalne. – mówiłem z naciskiem, na ostatnie słowo, i ze złością, że muszę jej o tym przypominać.
Odebrałem od niej talerz, już miałem odejść, gdy chwyciła mnie za ramię.
- Może u was, tutaj  nie.
- Zapomnij! – wybuchnąłem.
Pierwszy raz zobaczyłem ból, na jej twarzy i szybko odszedłem do wolnego stolika.

Było mi z tym źle, traktowała mnie jak przyjaciela, a ja ją tak potraktowałem. Ona z córką musiały przejść Leczenie, by stać się Tolerancyjnymi. Więc może nie wiedziała, zapomniała. Zrobiłem to dla jej dobra, gdyby ktoś się o tym dowiedział, groziła, by im Egzekucja.

Po śniadaniu, postanowiłem odwiedzić Olę.
Pokój  22. W przeciwieństwie do mojego pokoju, ten miał salon. Był przestronnie urządzony, mały dywan na podłodze, telewizor na ścianie, choć nie ma tu żadnych kanałów. Zasłony na oknach, stół i troje drzwi do kuchni, łazienki i sypialni. Wszystko w odcieniach szarości.

Gdy Ola mnie ujrzała, krzyknęła ze szczęścia i objęła mnie. Gdy uwolniłem się z jej uścisku, zaproponowała herbatę i usiedliśmy do stołu.

- No wreszcie! Jesteś tu, już dwa, trzy miesiące? – zapytała, drapiąc się po swych, blond lokach.
- Dwa.
- I zapomniałeś, o swojej przyjaciółce z boiska?
- Nie miałem, czasu. Szkolenia i ...
- Tak, wiem. Crisa też ciągle, nie ma w domu. Czuję, ze się oddalamy.
- Kochacie się, będzie dobrze.
- Tak, pewnie masz rację. – powiedziała nieprzekonywująco. – Opowiedz mi o dzisiejszej misji. – następna osoba, która chce żebym naginał zasady.
- Nie mogę.
- Cris zawsze mi mówił, tylko ostatnio, jest taki zabiegany. Proszę, boję się o niego.
- No dobrze, nie masz się czego obawiać. Jesteśmy w jednej grupie, musimy wyłączyć prąd w mieście ...
Opowiedziałem jej ze szczegółami, to co wiedziałem, później powspominaliśmy dawne czasy.
Gdy się żegnaliśmy, zauważyłem, że ma pokrążone oczy, wyglądała na zmęczoną. Czasem głos się jej łamał, jakby miała się rozpłakać, ale po chwili znów pojawiał jej się uśmiech na twarzy. Długie rękawy, zakrywały jej chude ciało. Zacząłem się o nią niepokoić, ale teraz musze się przygotować.

Położyłem się, ale nie zmrużyłem oka. Myślałem o siostrze i rodzinie, to Nietolerancyjni ich zabili. Trzeba się ich pozbyć.   

Byłem wierzący, przynajmniej moja matka była. Uczyła mnie o Bogu, uczyła modlitw i od niej dostałem, mały drewniany krzyżyk. Nie wiem, czy mam go dla wiary, on przypomina mi o domu i o bezpieczeństwie.
Zakładałem go na szyję, gdy mogłem go ukryć, pod ubraniem. Na co dzień chodziłem w podkoszulkach, a nie mogłem go pokazywać.

Ubrałem kombinezon, dopasowany do mojego ciała, pod nim czułem ciepło wisiorka. Przed lustrem widziałem, zarys moich mięśni, na to zarzuciłem kamizelkę kuloodporną i byłem gotowy.

Wszedłem do windy i pojechałem na parter. Była dwudziesta, za godzinę, będę trzymał karabin na ramieniu i wykonywał rozkazy. 


Misja [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz