Rozdział II

972 60 14
                                    

Placówka Działaczy Tolerancyjnych mieściła się w centrum Kairu, mieście położonym w południowo-wschodniej części „Czarnego Lądu". Była nowym, kolonialnym budynkiem, który dwa lata temu został wzniesiony na ruinach meczetu. Zbudowano ją na planie małej litery „n", a na duży dziedziniec w środku wchodziło się z wyłożonego płytkami, otwartego dla ludzi parteru.
Na pierwszym piętrze, była ulokowana Klinika Modyfikacji, którą od miasta oddzielały szklane ściany. Pozostałe piętra, gdzie mieścił się nasz garnizon, były z czarnego granitu, co z daleka dawało wrażenie, że budynek wisi w powietrzu. Na dachu znajdowało się lotnisko.

Idąc korytarzem, po czarnej posadzce, mijałem kolejne drzwi i witałem mijające osoby skinieniem głowy. Gdy doszedłem do pokoju 312, przyłożyłem palec do czytnika, musnęło zielone światło i drzwi do mojej kwatery się rozsunęły. Wszedłem do środka.
Pokój był małym, kwadratowym pomieszczeniem z popielatymi ścianami i czarnym linoleum. Po lewej stronie, stało łóżko i drzwi do łazienki. Po prawej mały stolik, przysunięty do ściany, trzy czarne krzesła i duże lustro, za którym kryła się szafa.

Gdy wszedłem tu po raz pierwszy, dwa miesiące temu, uznałem to za dar losu. Własny pokój, wytrzymam tutaj dwa lata i z powiększonym kontem, wrócę do domu, jako bohater, jako zwycięzca i przysłużę się swojemu Krajowi. Jednak teraz czuję się tu jak intruz, jak więzień, każdy mój ruch jest obserwowany. Muszę wykonywać rozkazy, choć są niezrozumiałe i rzadko dostaje odpowiedzi na swoje pytania. Głęboko w środku się duszę, nie mogę zrezygnować, nie mogę odejść, nie mogę nie wykonać poleceń, podpisałem Deklarację, jestem tu do końca, inaczej czeka mnie egzekucja. Gdy podpisywałem umowę, nie miałem takich obaw.
Stałem przed lustrem, spoglądałem w swoje ciemne oczy, przeczesałem ręką, brązowe włosy. Patrzyłem jak, przez ten krótki czas, policzki się zapadły, pod oczami powstały worki, ostatnio mało spałem. To miejsce dało mi plany na przyszłość, ale również oddało mi demony z przeszłości. Codziennie w snach, nawiedzały mnie koszmary.
Przesunąłem dłonią szkło, wziąłem podkoszulek, bokserki i czysty ręcznik.
W łazience się rozebrałem, brudny kombinezon z misji i bieliznę wrzuciłem do rury, ukrytej w szafce pod umywalką, którędy powędrowały do pralni. Wszedłem pod prysznic, gorąca woda, była jak balsam dla mojego ciała. Cytrusowy zapach żelu, pozwolił mi spłukać z siebie smród potu i fetor krwi i zgnilizny Nietolerancyjnych.
Ubrałem czysty strój i położyłem się na łóżku, nie spałem od ponad doby. Żołnierze, którzy brali udział w nocnej misji, mieli wolne do południa, zegar na ścianie wskazywał ósmą, miałem cztery godziny.
Patrzyłem na biały sufit, a powieki powoli, robiły się ciężkie, aż wpadłem w objęcia Morfeusza ...

Wyskoczyłem ze szkolnego autobusu, wraz z dziesiątką innych dzieci. Jedna z dziewczynek, miała warkoczyki z czerwonymi kokardkami. Biegłem blisko niej, chwyciłem jeden z warkoczy i zerwałem wstążkę. Lizy, tak miała na imię, zaczęła krzyczeć, ona nigdy nie płakała. Spojrzała na mnie wrogo i puściła się w pogoń, a ja popędziłem jak najszybciej do domu, otworzyłem białą, drewnianą furtkę, wystawiłem język przyjaciółce i wbiegłem po schodach.
Wszedłem do domu i usłyszałem krzyk ...

Obraz znikł, na chwilę dryfowałem w ciemności.

Wrzask mnie obudził, wstałem z mojego łóżeczka, za oknami było ciemno, usłyszałem przekleństwa, płacz, wystrzał.
- Mamo, tato! - krzyknąłem piskliwie, ale nikt mnie nie słyszał.
Wyszedłem z pokoju, skierowałem się w stronę odgłosów. Zeszedłem po schodach, udałem się do salonu, stałem we drzwiach, w pomieszczeniu był chaos. Meble porozrzucane po podłodze, stara porcelanowa zastawa rozbita. W środku stało trzech mężczyzn w kominiarkach, a przed nimi leżało ciało, a obok klęczała moja siostra i mama. Mama coś krzyczała, za co dostała, od jednego z mężczyzn pięścią twarz i upadła. Drugi chwycił za włosy Wiki i przyłożył jej nóż do gardła. Zobaczyłem jak po jej szyj, cieknie stróżka krwi. W tym momencie mnie dostrzegła, w oczach miały łzy.
- Uciekaj Igi, uciekaj ...! - krzyknęła do mnie, gdy facet bezlitośnie przejechał jej po szyj nożem, trysnęła krew, biały dywan został zabrudzony na czerwono.
Ciało mojej siostry upadło na ziemię, gdzie był już jeden trup.
Spojrzałem w oczy zamaskowanym mężczyznom, odwróciłem się i zacząłem uciekać.
Kroki robiły się wolne, zamiast biec spadałem.

Budzik wybił jedenastą, otworzyłem oczy, byłem cały mokry. Jeden z wielu różnych, a jednak takich samych koszmarów, które powróciły gdy stanąłem na „Czarnym Lądzie", w miejscu gdzie znaleźli się teraz wszyscy Nietolerancyjni. Przysłali nas tu, żeby ich Modyfikować, żeby stali się tacy jak my i wreszcie mógł zapanować pokój na świecie w jednym Kraju.
Jeszcze raz, wyciągnąłem czyste ubrania z szafy. Wszedłem do łazienki, zrzuciłem z siebie mokre ciuchy i wszedłem pod prysznic. Jednak teraz puściłem zimną wodę, by uspokoić, szybko bijące serce.
Spojrzałem w lustro, przypomniałem sobie swój sen i zacząłem żałować, że darowałem życie czarnoskórej kobiecie.

Misja [zawieszone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz