01. Oczekiwałam śmierci; otrzymałam wyrok

1.2K 44 22
                                    


Rozdział 1: Oczekiwałam śmierci; otrzymałam wyrok


W mojej naturze leżałoby więcej niezdarności niż w naturze pingwina. A mają przecież takie krótkie nóżki utrzymujące nieproporcjonalne ciała.

Za kruchą obroną faktem, że każdy ma w sobie pewien zestaw wad i nie jest to nic nadnaturalnego, szło również i porównanie rozmiarów moich do długości taboru cygańskiego.

Przeświadczenie, że sama świadomość tych niedoskonałości wystarczy mi, żeby żyć z nimi spokojnie, była chyba równocześnie jedną z nich. Nie mogłam po prostu tego wiedzieć. Nikt nie może nic po prostu wiedzieć. Sekret tkwi w tym, że trzeba to jakoś doświadczyć.

Moje doświadczenie rozpoczęło się w marcu, a przynajmniej tak mi się wydaje, kiedy myślę o pogodzie, która dezorientowała mnie, moje kaloryfery i szafę. Co do dnia tygodnia byłam pewna — wtorek. Tylko w te przeklęte wtorki miałam sztukę, przedmiot tylko powierzchownie niewymagający zbyt wiele.

Ale mimo gorzkiego posmaku w ustach mimo po tym całym czasie, to nie nad zajęciami ze sztuki będę się rozwodzić.

Ale od nich właśnie zacznę.

Kończyłam nimi lekcje, więc mimo że lubiłam tworzyć, wchodząc do sali, myślałam już o tym, żeby z niej wyjść.

Malowaliśmy trzeci tydzień, który znowu miał być już ostatnim. Tuż przed rozpoczęciem zajęć poszłam do łazienki napełnić mój kubeczek na wodę. Kupiłam go w podstawówce, wtedy płacząc, że nie znoszę koloru żółtego, w którym był. Do tego czasu ten ciepły odcień naprawdę zaczął mi pasować, szczególnie z bagażem wspomnień.

Ale już na wejściu zaczęły się kłopoty.

Moja sztaluga stała na końcu sali, co uważałam początkowo za wielki pozytyw. Nikt nie zaglądał mi przez ramię, więc nie czułam się oceniana. Ale problem był jeden — musiałam przejść przez całą salę, żeby stanąć przy moim stanowisku.

Przechodząc do niego, potknęłam się o nogę innej sztalugi. I czując bezradność i ironiczny wiatr we włosach, uświadomiłam sobie oczywiste — upadam.

Jak na upadek przystało, szukałam pomocy gdziekolwiek. To nie tak, że walcząc przeciwko grawitacji, mam czas na szukanie najlepszej opcji. Więc złapałam ręką to, co było na mojej drodze.

I tak nic nie dało, upadłam.

A razem ze mną to, co złapałam. a raczej wytrąciłam ze swojego miejsca. Czyli obraz bliżej nieokreślonej jeszcze wtedy osoby. Bliski zniszczenia, do którego nie chciałam dopuścić.

Ale słonecznie ściany mojego kubeczka nie dały rady, wylały swoją zawartość na prawie gotowe płótno.

A ja, jak największy kretyn tej sali, uznałam, że najlepszym sposobem na rozwiązanie problemu będzie maniakalne pocieranie ociekającego płótna papierowymi ściereczkami o synonimie suchości.

I zanim zdążyłam powstrzymać się przed katastrofą, zwołałam już burzowe chmury i sztormowe fale. Obraz był zniszczony, a winną przestępstwa byłam ja.

Oczy wszystkich były na mnie. Moje na obrazie.

Obraz finalnie na sztaludze, a ja w drodze do swojej. I w końcu z przypomnieniem, że mój kubek stracił rolę małego wiaderka, kiedy stał się zbyt wylewny. Więc zatrzymałam się, obróciłam o sto osiemdziesiąt stopni i wyszłam z sali po wodę z modlitwą, żeby nie pojawił się na zajęciach autor obrazu.

Zdawałoby się, że byłam wysłuchana, bo kiedy wróciłam do sali, przy sztaludze nie było nikogo poza wspomnieniem sztuki, która została zniszczona.

Podeszłam, już bez wypadku, do mojej i zaczęłam pracować bez myślenia o tym, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ktoś zobaczył teraz swój obraz, który tylko niegdyś był odwzorowaniem ich talentu.

Ale wszystko powróciło, kiedy wszedłeś do sali.

Nie spojrzałam nawet na ciebie znad mojego płótna, a chyba powinnam. Zobaczyłabym wtedy, jak łagodnie mogłeś wyglądać, idąc, żeby dokończyć dzieło umiejętności, które miałeś. Zamiast tego pierwsza rzecz, którą pamiętam, to twój głos, suchy, nieprzyjemny, lekko zdarty.

Powtórzyłeś swoje słowa: "kto to zrobił?".

A ja wychyliłam się tak, żebym mogła coś zobaczyć, równocześnie rezygnując z mojej kryjówki. I tak zostałam sarną na środku drogi w ciemności nocy, która nagle rozerwana została przez reflektory spojrzeń wielu osób.

Więc jak sarna przed rozpędzonym autem, oczekiwałam śmierci.

Zamiast tego otrzymałam wyrok.

Bo uśmiechnąłeś się szyderczo, podbijając tylko jeden kącik ust do góry. Przekręciłeś głowę w prawą stronę, mierząc mnie nieprzerwanie wzrokiem predatora, który był gotowy na powolny atak, przez co uświadomiłam sobie to, co oczywiste.

Odkąd na ciebie spojrzałam, wiedziałam, że zechcę unikać cię do końca życia.

The Way We Love ━ [Skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz