Perry siedział w niewielkich wielkościach forpiku, które zostało przekształcone na prowizoryczne więzienie. Zewsząd biła duchota i delikatny odór wysłużonych lin cumowniczych, przesiąkniętych zapachami z głębin morza.
Poświęcone kajdany nieprzyjemnie piekły chłopca w nadgarstki. Fizyczny ból pozwolił mu powrócić do rzeczywistości. Powoli zaczął odzyskiwać zmysły, jak przez mgłę przypominając sobie, co się stało.
Poczuł nieprzyjemny uścisk w środku, zupełnie jakby jego klatka piersiowa zapadła się. Ogarnął go wstyd za to, że dał się tak łatwo podpuścić. Pozwolił ponieść się emocjom, które zostały tak prosto wykorzystane. Jad wręcz z dziecinną łatwością, za jego pomocą rozpętał chaos na pokładzie statku. Perry nie mógł sobie pozwolić na tak niemoralne myśli. Nawet coś tak błahego, jak krótkie uniesienie, prowokacja, negatywne emocje, potrafiły w jednej chwili wyprowadzić go z równowagi i dopuścić do tego, że tracił kontrolę nad własnym ciałem.
Perry począł markotnie wodzić wzrokiem po wnętrzu. Ściany pokryte zostały stronami z Pisma Świętego i przytłaczająco dużą ilością drewnianych krzyży. Wręcz świerzbiły go ręce, aby je wszystkie zrzucić.
To miejsce wydawało mu się dziwne znajome. Przywoływał do siebie nikłe strzępki wspomnień sprzed wielu miesięcy, w których widoczne były wizje ciasnego forpiku pod pokładem Nigrum Mortem. Pamiętał długie godziny spędzone na kołysaniu się wraz ze statkiem i pustym wpatrywaniu w oklejone papierem ściany. Chłopca przeszedł niemiły dreszcz, kiedy na nowo obudził się w nim zdrowy rozsądek. Przecież nigdy w życiu tutaj nie był.
Było tylko jedno sensowne wyjaśnienie na to osobliwe uczucie powiązania z tym pomieszczeniem. I jak wszystko, co dotąd złego przytrafiało się Perry’emu, także wiązało się z Jadem.
Gdy Avium Justitia przyzwały ten byt, dano mu ciało, „naczynie”, dzięki któremu mógł pozostać w materialnym świecie. Potem oddano go w ręce Albatrosa, który miał bezpiecznie przetransportować powierzony mu obiekt. Mgliste strzępki wspomnień wirowały w nieładzie po głowie Perry’ego. Wydawały się tak odległe, jakby miały miejsce dziesiątki lat temu, choć w rzeczywistości nie minął nawet pełen rok od ich wydarzenia. Chłopiec nie widział retrospekcji poprzedniej ofiary paktu, mimo to pamiętał z własnych wizji dzień, w którym sam go spotkał.
Wyniszczony cień tego, co kiedyś najprawdopodobniej było człowiekiem. Zdarta skóra i częściowo rozkładające się narządy, które cuchnęły gorzej niż śmierć. Kończyny śmiertelnika były nienaturalnie powykręcane od licznych złamań i przez to, aby się poruszać, musiał wić się, niczym wąż. Ten widok był wręcz niemożliwy do zapomnienia. Szkielet miał dużo szczęścia, że zanim ta siła nieczysta objęła jego ciało, zdołała nauczyć się, jak nie łamać cudzych nóg.
To właśnie w tym miejscu przewożono opętanego nieszczęśnika, który służył za naczynie dla złego ducha. Tak jak wtedy, tak i teraz krzyże, słowo Boże i święcone kajdany bardzo skutecznie powstrzymywały demona od wszelkich czynów. Nie dawało to jednak spodziewanej ulgi jego gospodarzowi. Perry odczuwał podobny dyskomfort, co to przeklęte licho.
W końcu wrócił myślami do rzeczywistości i dostrzegł swojego przyjaciela skutego w drugim kącie pomieszczenia. Ciężko było rozpoznać Bangsa bez charakterystycznej, jaskrawo pomarańczowej bandany na czaszce. Wyglądał prawie obco, ze spuszczoną głową i pustym wzrokiem, z którego uleciał cały zapał. Jego twarz była cała poobijana po tym, co zrobiła z nim kapitan.
- Bangs? – Głos chłopca był bardziej zachrypnięty, niż się tego spodziewał. Czuł, że niewiele brakowało, a załamałby się w połowie słowa. Odchrząknął więc donośnie, mając przy okazji nadzieję, że zwróci na siebie uwagę swojego towarzysza. Pomimo to, ten nawet nie drgnął.
- Bangs. – odparł nieco bardziej stanowczo. Wciąż nic. Szkielet wpatrywał się w podłogę oczodołami, w których brakowało barwnych hologramów. Sprawiał wrażenie, jakby całkowicie się wyłączył. Wydawał się być rzuconą w kąt mechaniczną lalką, zakurzoną i zapomnianą, której już nikt nie nakręca.
- Bangs! Nie ignoruj mnie! – zagrzmiał w końcu z irytacją.
- A czemu nie miałbym!? – szkielet krzyknął w odpowiedzi.
To pytanie zbiło Perry’ego z tropu.
- Ja… nie wiem… - zaczął mamrotać, byleby tylko na nowo nie zapadła głucha cisza. Skoro Bangs znów normalnie rozmawia, nie pozwoli na to, by zamknął się w sobie.
Miał wiele powodów, za które mógł go ignorować. Ba, nawet nienawidzić, czy życzyć mu zguby.
- Przepraszam, wplątałem nas w to wszystko i-
Bangs zaśmiał się. Był to wymuszony śmiech, desperacki i przepełniony bólem.
- Nie pleć głupstw. Nie wplątałeś nas w to idioto. – Bangs unikał używania obelg wobec kogokolwiek. Tym razem jednak miał już dość. Było mu naprawdę wszystko jedno. Jeszcze chwilę temu, na powierzchni pokładu emocje kłębiły się w nim, jakby zakodowane w niezrozumiałym języku przebiegając po jego głowie. W końcu ta bańka pękła.
- Zrozumiałbym, gdyby przeprosił mnie kto inny. – dodał. Oczywiście miał na myśli Jada, nikt więcej nie przebywał w tym pomieszczeniu.Zapadła głucha cisza.
Bangs patrzył się wyzywająco w stronę Perry’ego.
Po takiej prowokacji próby skontaktowania się z demonem, już dawno próbowałby przejąć kontrolę nad ciałem swojego gospodarza i starać się wtrącić w konwersację. Jednak osobliwy wystrój wnętrza skutecznie mu to uniemożliwiał.- …Do tego raczej nie dojdzie. – przerwał ciszę chłopiec w kapturze. Wiedział, że nawet gdyby rozmawiali w normalnych warunkach, przeprosiny byłyby ostatnią rzeczą, jaką zrobiłby byt.
- Spodziewałem się. – Beznamiętność w głosie Bangsa sugerowała, że mówi szczerze. Nadal wiedział o pakcie bardzo mało, ale jedno było oczywiste – demony nie należały do przyjaznych istot.
- Ciebie nie winię za nic. – westchnął ciężko opierając głowę o ścianę. Nie przychodziło mu to z łatwością, ale był w stanie rozdzielić ich obie osobowości w jednym ciele.
- Ale gdyby nie ja, nie zostałbyś wyrzucony ze statku, nie ratowałbyś się z Santa Marii, nie musiałbyś nawet opuszczać bezpiecznego Dover. Cholera jasna, nie zostałbyś skazany na śmierć! Sam fakt, że przy tobie byłem do tego doprowadził! – zaczął się gorączkować. Nie wierzył, że chłopak nie miał do niego żadnej urazy po tym, co się stało.
- Gdybym miał wybierać ponownie, uciekać z domu, czy w nim zostać, wybrałbym ucieczkę! – wykrzyczał łamiącym się głosem Bangs.
- Czemu!? Przecież to irracjonalne! Jak mocno dostałeś w ten cholerny łeb!? – Perry oddałby wszystko, za ciepły kąt, poczucie bezpieczeństwa, rodzinę... Nie powiedział tego swojemu towarzyszowi wprost, ale niewiarygodnie mu tego zazdrościł. A ten cieszył się jak głupi z niebezpiecznej wyprawy, której cel mógł okazać się niemożliwy do uzyskania. Nawet po spełnieniu się najgorszego z możliwych scenariuszy, nie żałował podjęcia tej decyzji. To było zupełnie bezmyślne przekonanie.- Bo też kogoś tam zabiłem Perry!
_________________________________________
Kończę rozdział jak w prawdziwym Polsacie!
Cóż takiego zrobił Bangs?
Kolejne pytania, kolejne tajemnice...
Czy zdołam odpowiedzieć na nie wszystkie w kolejnym rozdziale...?Bajo! Do następnej części!
~ wasz Nokturn
CZYTASZ
Gᴅʏʙʏ ᴍᴏʀᴢᴇ ᴍᴏɢᴌᴏ ʙʏᴄ́ ᴅᴏᴍᴇᴍ | Cᴏʀᴘsᴇ ʟɪꜰᴇ |
ФэнтезиŚwiat, podobny do setek innych światów wysnutych z głów tysięcy wspaniałych pisarzy. A ty trafiłeś akurat na ten. Pozwól, iż potowarzyszę ci podczas tej przygody, o ile będziesz chciał zagrzać tu miejsca. Poznać, pokochać, bądź znienawidzić bohateró...