Rozdział 6

104 30 11
                                    

Wszyscy marynarze zamilkli wpatrując się w najwyraźniej dobrze znany im statek.
- Wracajcie na swoje stanowiska. Musimy utrzymać kurs. - powiedział szorstko kapitan Cray wyrastając jak spod ziemi.
Z niecierpliwością wywijał lunetą spoglądając na nich z wyrzutem.
Widział rozpadający się statek i był bardzo zdecydowany w swoich postanowieniach.
- Kapitanie co jeśli ktoś ocalał? Trzeba im pomóc. Nie można tak zostawiać ich na pewną śmierć. - odpowiedział niepewnie jeden z marynarzy.
- Jeśli będziemy się narażać możemy podzielić ich los, Tim. To może być pułapka.
- Nie można być tego pewnym. - z początku nieśmiały, teraz brzmiał jakby zaczęła przepełniać go coraz to większa odwaga. - Powinniśmy zaryzykować, nie pamięta pan już ile razy Invictus ratował nam skórę? Jego załodze należy się pomoc.
- Ach ... Więc masz mężne serce? Proszę, jeśli mi nie wierzysz możesz do nich popłynąć szalupą, jednak obawiam się że jedyne co przywieziesz ze sobą to rozczarowanie i widok martwych zwłok wyryty na rogówkach.
- Przekonamy się. - powiedział zaciskając pięści.
Gdy tylko odszedł, Bangs niepewnie podszedł do kapitana.
- U-um... Kapitanie Cray, wiem, że to nieodpowiednia chwila, ale czy mógłbym popłynąć z ni-
- Ygh, ty i ten drugi z ogonem możecie nawet przepaść na zawsze, nic mnie to nie obchodzi.
Tim ruszył w stronę szalup, Bangs podążył tuż za nim. Nikt w takiej sytuacji nie powinien zostać sam. To byłoby jeszcze bardziej niebezpieczne.
Choć nieco się bał, nie chciał zostać obojętny w tej sprawie.
- Mogę z tobą płynąć? - spytał.
- Jeśli nie boisz się śmierci, w sumie...
- spojrzał się na niego znacząco. - ty i tak po części jesteś już martwy.
Bangs popatrzył się na niego, jakby przed chwilą dostał prosto w twarz.
Nie lubił tego. Bardzo nie lubił.
Gdy ktoś wypominał mu kim jest...
To było nieprzyjemne, być wciąż poróżnianym od tych "normalnych" ludzi...
Doszli do rzędu szalup i zaczęli przygotowywać ją do zwodowania.
- A ty gdzie się wybierasz? - usłyszał za sobą pretensjonalny ton.
Przestraszony odwrócił się błyskawicznie w stronę dźwięku.
Perry spoglądał na niego z założonymi rękami.
- A chce ci się czyścić pokład? - odparł jakby od niechcenia.
- ...
- Chmm? - dodał z triumfalnym uśmieszkiem.
- Ech... Mamy jakąś broń do dyspozycji?
- Też się cieszę że z nami płyniesz.
- Z broni mamy dwa pistolety strzałkowe, muszkiet i małą szablę. - odrzekł Tim przekładając sobie przez ramię muszkiet.
- Nie najgorzej. - odrzekł Perry.
Gdy szalupa została już zwodowana, chłopcy usiedli przy wiosłach, a marynarz zajął miejsce przy sterze.
W milczeniu płynęli w stronę statku.
Fale miarowo uderzały o niewielką łódkę.
Czym bliżej podpływali, tym coraz bardziej niepokojący wydawał im się opuszczony Invictus.
Był to statek nie tylko towarowy, ale i pasażerski. To spory galeon, który nigdy nikomu nie zawadzał. Jednak nie był też tak łatwym łupem, umiał się bronić w przypadku zagrożenia. .
Często wymieniał towary z Adonisem i służył pomocą innym statkom. W końcu nie wszystkim wyprawa w morze malowała się w kolorowych barwach, zwłaszcza na tych wodach...
Tim zaczął nerwowo szukać lin, mających pomóc dostać im się na górę. Udało mu się znaleźć tylko jeden niewielki zwój zbyt krótki, by mógł spełnić swoje zadanie. Popatrzył się na pustą burtę marszcząc brwi.
- Mam nadzieję, że umiecie się wspinać, bo czeka nas wędrówka na górę. - powiedział przerywając milczenie.
- Yay! Wspinaczka! - ucieszył się Bangs.
Starannie przywiązali łódkę krótkim sznurem do wystających desek poszarpanego boku statku i zaczęli piąć się w górę.
Zadanie nie było takie łatwe na jakie się wydawało. Statek cały czas kołysał się miarowo pod wpływem fal, a deski zwłaszcza w dolnej części konstrukcji były mokre i śliskie od wody. Zimny, słony wiatr uderzał w nich co chwila niczym morska bryza w przybrzeżne skały.
Z ogromnym trudem udało im się dotrzeć na pokład.
Lekko dysząc z wysiłku Tim chwycił za muszkiet zarzucony na plecy. Jego podrapane ręce, całe w drzazgach delikatnie drżały, mimo to pewnie trzymał broń.
We trójkę zaczęli bacznie przeszukiwać pokład w poszukiwaniu żywego ducha.
Okręt był w okropnym stanie.
Gdy zmierzali po osmalonych, często popękanych deskach te skrzypiały potwornie pod ich nogami roznosząc wokół głośne echo.
Tim podszedł do wielkiego, powalonego masztu. Przejechał powoli ręką wzdłuż jego długości z zaniepokojoną miną.
- To nie był zwykły sztorm, czy nawet pożar. - odparł po chwili.
- Więc co takiego? - spytał Bangs w napięciu nie do końca wiedząc, czy chce znać odpowiedź.
Marynarz popatrzył się na niego z przerażeniem wymalowanym na twarzy.
- To pułapka. - wyszeptał.
Spod ich stóp dobiegł przerażający krzyk.
Był przepełniony strachem i potwornym bólem.
- BŁAGAM, POMÓŻCIE NAM!
Do kobiecego głosu po chwili dołączyło się więcej wrzasków. Niektórzy prosili, niektórzy płakali, a niektórzy darli się z nienawiścią. Wśród nich były także krzyki dzieci.
Na oko kilkunastu ludzi było uwięzionych pod pokładem statku.
Bangs padł na deski przylegając do ziemi.
Jego oczodoły, które stały się zupełnie puste wyrażały prawdziwe przerażenie.
- ZARAZ WAS WYCIĄGNIEMY! - krzyczał z całej siły, by mogli go usłyszeć.
Bez namysłu ruszył w stronę zejścia pod pokład z trudem otwierając ciężką klapę w pokładzie.
Niewyraźne twarze skryte w mroku wyglądały prawie groteskowo. Wszystkie oczy wpatrywały się teraz w jedyny promień światła widziany od niewiadomo jak wielu dni.
- TO KOLEJNY POTWÓR!
- PRZYSZEDŁ NAS TORTUROWAĆ! - Płaczom i krzykom nie było końca.
Klapa zdawała się załamywać Bangsowi w rękach, zupełnie jakby zaczęły na nich ciążyć także słowa uwięzionych ludzi.
- N-nie! N-nie, nie, nie! N-nie c-chcę was s-skrzywdzić! P-pro-
- ZABIJE NAS WSZYSTKICH!
- MORDA W KUBEŁ. - wysyczał Perry przeszywając ich serca grozą i pojawiając się w lufciku.
Pasażerowie natychmiast umilkli.
- Wyciągnie was stąd, jak tylko dacie mu na to szansę.
- MAMY ZAUFAĆ TAKIM POTWOROM JAK WY!?
- Wolicie zaryzykować, czy tutaj zgnić na zawsze nie próbując?
- Co wy do licha wyprawiacie!? - krzyknął do nich Tim.
- Chcecie nas wszystkich sprowadzić na dno!?
- Jak mamy nas niby zatopić ratując tych ludzi!? - krzyknął Bangs cały roztrzęsiony.
- TY NIC NIE ROZUMIESZ! - wrzeszczał Tim groźnym tonem, choć w jego oczach widać było istną panikę.
- TO ALBATROS TO ZROBIŁ! TUTAJ CZEKA NAS TYLKO ŚMIERĆ!
Zapadła głucha cisza. Chłopcy wpatrywali się w niego ze zdziwieniem. Głosy pod pokładem także zamilkły.
- A-Albatros? - wyszeptał Perry z osłupieniem.
- Nie ma teraz na to czasu, musimy stąd uciekać. Kapitan miał rację, to był zły pomysł, by sprawdzić ten statek. - mówił z paniką w głosie kierując się do szalupy.
- Nie powinniśmy tu być. - dodał szeptem.
- A-ale co z tymi ludźmi!? Nie można ich tak zostawić! - dzielnie nie próbował odpuszczać Bangs.
Patrzył się z żalem na ciemne wnętrze statku stojące przed nim otworem.
Wystarczyło by w nią wskoczył...
Uratowałby ich.
Pomoc była tuż na wyciągnięcie ręki.
Perry odsunął się bardzo powoli od Bangsa, jakby z przesadną ostrożnością.
- Bangs. Cofnij się. - warknął krótko.
- Nie opuszczę i-
- Cofnij się. - przerwał mu agresywnym tonem.
Chłopak zawahał się, lecz po chwili zrozumiał o co chodziło Perry'emu.
Do klapy przyczepiona była cieniutka, lecz niebywale mocna metalowa linka. Prawie niezauważalna, biegła zgrabnie wpasowana między deski pokładu. Drugi jej koniec niknął w głębi ciemnej ładowni.
Zamarł z przerażeniem zdając sobie sprawę z tego, jak wielkie niebezpieczeństwo mógł na wszystkich sprowadzić, gdyby tylko uchylił klapę jeszcze o milimetr. Zapewne uruchomiłby jakąś straszną pułapkę.
Mimo, że nie było najmniejszych szans, wciąż nie mógł przyjąć do wiadomości, że nie da się pomóc uwięzionym pod pokładem ludziom.
- N-na pewno znajdziemy jakieś wyjście! Musi być sposób, by ich uwolnić! - powiedział zdesperowany.
- A dasz radę się przecisnąć przez tak mały otwór!? - odparł poirytowany.
- Nawet mimo tego, że jesteśmy szkieletami, nie przejdziemy.
- A-ale powinniśmy chociaż spróbować... - odpowiedział łamiącym się głosem.
- Spójrz w końcu prawdzie w oczy Bangs. Nic nie zrobimy.
Nagle za nimi rozległ się głośny trzask.
Oboje odwrócili się automatycznie w stronę dźwięku.
Tim niefortunnie przewrócił się o wystającą część linki, gdy kierował się w stronę szalupy.
Pociągnięta nić uruchomiła mechanizm zamykając z hukiem ciężką klapę. W ostatniej chwili udało się Bangsowi cofnąć rękę, zanim ta została przez nią zmiażdżona.
Nagle potworny wybuch wstrząsnął całym statkiem.
Z jego wnętrza dobiegły krzyki  wystraszonych ludzi, które przebijały się przez wrzaski agonii.
Pod pokładem rozpętało się istne piekło.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

It was that moment when Jackson knew...
He f*cked up.

To... Ja może zostawię wam tutaj ten rozdział byście pełni niepewności i napięcia czekali na następny >:3
(Tak wiem że jestem zua)

Bajo! Do następnej części!
~Szop

Gᴅʏʙʏ ᴍᴏʀᴢᴇ ᴍᴏɢᴌᴏ ʙʏᴄ́ ᴅᴏᴍᴇᴍ | Cᴏʀᴘsᴇ ʟɪꜰᴇ |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz