Rozdział 8

126 26 12
                                    

- A-ale dlaczego!? - odparł Bangs.
- Przecież go nie znasz, skąd możesz wiedzieć że jest niebezpieczny akurat dla nas!? - chłopak miał mętlik w głowie.
Kołatała się w niej tylko jedna odpowiedź na to wszystko, powtarzająca się wciąż w jego myślach niczym echo.
Po chwili jednak, zdającej się dla niego  ciągnąć przez wieczność, zdołał wydobyć ją z siebie.
- Ty... Blefowałeś.
- Chciałem wyciągnąć więcej informacji od załogi na jego temat. Dlatego nie mówiłem że go znam. Sądząc po ich reakcji, dobrze wiedzą kim jest.
- No właśnie, kim? - dopytywał się zniecierpliwiony nie chcąc pozostawać w tym miejscu dłużej niż to konieczne.
Ogoniasty teatralnie przewrócił oczami ponownie wzdychając. Często to robił.
- "12 Ptaszysk na niebie
12, ni mniej, ni więcej,
Tyle, ile w roku miesięcy,
Tyle, ile uczniów Boga.
Wszystkie chcą znaleźć właśnie ciebie.

Ich skrzydła sięgają dalej, niż ludzki sięga wzrok.
Więc uważaj na swój każdy ruch i krok.

Gdyż ta bestia co krakając,
Po nieboskłonie lata.
Dopadnie cię, zsyłając
Do innego świata..."

Wyrecytował sztywno.
- Kumasz teraz?
- Eeeee...
- Nikt ciebie nie ostrzegał przed Ptaszyskami!? Skąd TY się urwałeś!? - Bangs milczał.
- W twoich stronach się o tym nie mówi, co? - stwierdził już łagodniejszym tonem.
Nie chciał, by poczuł się tak źle w związku ze swoim niedoinformowaniem.
- Miałeś naprawdę dużo szczęścia. Ale w sumie dobrze, że ominął cię ten cały bajzel...
Ptaszyska polują na takich jak my.
- Skąd to wiesz?
- Ten do którego płyniemy mi to powiedział.
- Ciągłe tajemnice! Nie lubię ciągłych tajemnic.
- To dla twojego bezpieczeństwa, uwierz.
- Ta jasne! Jeszcze czego! Jakbym nie umiał sam o siebie zadbać! - skrzyżował ręce na piersi. Nie podobało mu się to wszystko.
Zobaczył już dobrze znany mu błysk.
Ułamek sekundy potem wyszczerbiony kastet Ogoniastego już sterczał przy jego szyi.
- Gdybyś znał teraz całą prawdę musiałbym cię zabić. - Bangs zauważył jak jego światełka w oczodołach zwęziły się w dziwny sposób.
Czasami zdarzały się takie rzeczy. Te świetliki potrafiły się zmieniać w zależności od emocji. Zwiększały się, gdy Bangs był szczęśliwy, a gdy się bardzo bał, przyjmowały rozmiary małych kropeczek.
Ale nie miał pojęcia, jakie uczucia mogło wyrażać zwężone oko przypominające na myśl źrenice kota.
Wogóle, jego uniesiony do góry, miarowo machający ogon, zaostrzone zęby i wydatne kły skojarzyły mu się z kotem.
Uśmiechnął się wyobrażając sobie Perry'ego z kocimi uszami.
- To... Najmniej odpowiedni moment, byś się tak szczerzył. - odparł zażenowany.
- Ogoniasty, co ci mówiłem na temat broni? - zignorował jego uwagę odsuwając uzbrojoną dłoń chłopaka sprzed swojej twarzy.
- Ech... Że nie grozi się innym śmiercią bez powodu... - odrzekł mu marudnie przytraczając ponownie kastet do sznurka u boku.
- No, zuch chłopak. - poklepał go po głowie wciąż mając przed oczami obraz kocich uszu.
- AŁA! - cofnął rękę teraz pięknie przyzdobioną pełnym odciskiem zębów.
- PERRY!!!
- Szanuj strefę osobistą.
I nie drzyj japy przy okazji. - powiedział szorstko odryglowując drzwi.
- Wolisz wyjść, czy zdechnąć w tym smrodzie?
- Ugh, znasz dobrze odpowiedź... - jęknał rozmasowując sobie obolałą dłoń.
- ... Czyli zostajesz?
- Ogoniasty!
- Tylko się zgrywam. No już, wyłaź zanim się rozmyślę.

Już wchodząc po schodach nie można było się obejść bez wysłuchiwania ochrypłych krzyków kapitana;
- Gdzie są te dwie małe szumowiny!? Czemu pokład nadal nie lśni!?
- Tutaj jesteśmy kapitanie Cray! - zawołał Bangs wybiegając na powierzchnię.
- Ugh, dlaczego musisz być taki otwarty... - Perry mimowolnie podążył za nim z niechęcią także przyjmując na siebie odpowiedzialność za niewyczyszczenie okrętu.
- Kapitanie Cray. - odpowiedział dzielnie Bangs stając przy nim na baczność i salutując.
- Nie wywiązaliśmy się należycie z obowiązków, ponieważ razem z Timem przeszukiwaliśmy Invictusa. Z  całego serca przepraszamy, za to-
- Nawet nie macie serca. - przerwał mu chłodno. Zdawał się wogóle nie przyjmować do wiadomości jego wyjaśnień.
- Przydzieliłem już wam zadania...
A będzie to...
Szorowanie pokładu.
Codziennie.
- No nie! - zaprotestował Ogoniasty.
- Ponieważ nie umiecie poprawnie wykonać nawet tak prostych rzeczy, będziecie je powtarzać dopóki się ich odpowiednio nie nauczycie.
Odwrócił się od nich na pięcie i jak gdyby nigdy nic odszedł bez słowa.
- Chmm, myślałem że nas przypilnuje w robocie, czy coś...
Cóż, trudno rozgryźć niektórych ludzi, nie? - odwrócił się do Bangsa poszukując jakiegokolwiek odzewu, ale zawiedziony spotkał się tylko z jego milczeniem.
Chwycił miotłę w ręce i z wściekłością energicznie zamiatał pokład wyżywając się na drewnianych deskach.
- My się tutaj staramy, narażamy życie, odwalamy brudną robotę, bezskutecznie próbujemy ocalić załogę statku, która ginie na naszych oczach, a on nawet palcem nie ruszył by zrobić dla nich cokolwiek!
Z jego strony dostaję samą ignorancję i obelgi! Jakbym nie widział już dzisiaj wystarczająco przykrych rzeczy! - odparł po chwili łamiącym się głosem. Jego głowa wciąż spuszczona była w dół, jakby na siłę skoncentrowana na pokładzie.
- Nie możesz im tak ufać. Zarówno kapitanowi, jak i załodze. Otrzymasz od nich tylko przykrości, nic więcej. Przełknij to wreszcie...
- Woah. Nie wiedziałem że szkielety płaczą. - Perry odwrócił się w stronę obcego głosu dobiegającego z pewnej odległości. Dochodził z niewielkiej grupki (dokładnie trzech) marynarzy kierujących się w ich stronę. Wśród nich był także Tim.
- Mamy więcej wspólnego z ludźmi niż wam się wydaje! - krzyknął Bangs w odpowiedzi.
Z jego oczodołów rzeczywiście spływały łzy.
"No jasne. Jak mogłem być taki ślepy!?" pomyślał Ogoniasty łapiąc się za przepasko-opatrunek zakrywający jego lewy oczodół.
- Gadaliśmy z Timem. Opowiedział nam, co zadziało się na Invictusie. To wielka odwaga i zarazem szaleństwo targać się tak na własne życie. Chcieliśmy wam podziękować za to, że pomogliście  naszemu towarzyszowi niedoli w tych trudnych chwilach, kiedy inni nie mieli tyle śmiałości, by podążyć za nim. - wyjaśnił jeden z nich.
- Co...?
- Jesteście wolni. - dodał z uśmiechem Tim.
- My wysprzątamy za was pokład.
- Oh. D-dziękuję. - zaśmiał się Bangs ocierając łzy z ulgą. Czuł, jakby kamień spadł mu z... no właśnie.
Z serca.
Ogoniasty odprowadził go z powrotem pod pokład, tym razem prosto do pokoi.
To był naprawdę męczący dzień...
- No już, już. Nie rycz. - Perry poklepał go po ramieniu próbując go uspokoić najlepiej jak tylko umie.
Nie był w tym jednak za dobry.
Znał jednak jeszcze jedną, bardziej skuteczną rzecz zdołającą powstrzymać łzy.
- Eh... no chodź tutaj... - westchnął z rezygnacją rozpościerając ramiona.
Bangsowi nie trzeba było dwa razy powtarzać.
Zanim Perry zdążył cokolwiek więcej dopowiedzieć, ten już stał przytulając go ciepło.
Otarł jego łzy wierzchem ciasno obandażowanej dłoni.
- Nie martw się, jutro też jest dzień.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Yo.
Cieszę się, że mimo mojego braku czasu jesteście tacy wytrwali, zarówno tutaj jak i na artbooku
Z całego serca dziękuję wam za waszą wyrozumiałość i cierpliwość!

Oh! W najbliższym czasie ukarze się muzyka do każdego rozdziału ;3
Cóż mogę więcej rzec...

Bajo! Do następnej części!
~ Szop

Gᴅʏʙʏ ᴍᴏʀᴢᴇ ᴍᴏɢᴌᴏ ʙʏᴄ́ ᴅᴏᴍᴇᴍ | Cᴏʀᴘsᴇ ʟɪꜰᴇ |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz