Rozdział 11

98 19 4
                                    

- ...Bangs co to kurwa było?
- P-przepraszam! Wymsknęło mi się samo! – zaczął się gorączkowo tłumaczyć. Perry zdawał się zignorować jego słowa wstając i nerwowo otrzepując się z piasku.
- Poszukaj kogoś kto zasłużył na takie poezje. – Bangs zrozumiał że Perry nie jest stworzony do przyjmowania tak ciepłych słów. Gdyby jednak nigdy tego nie doświadczył byłby bardziej zaskoczony. Ale on zdawał się tego nie chcieć, jakby doskonale znając to uczucie i celowo je od siebie odrzucając.
- Powinniśmy wracać na statek. Zaczyna zmierzchać. – dodał krótko maskując niezręczne milczenie.
- Tak, masz rację. – zgodził się z nim.
Zaczęli iść brzegiem morza w stronę połyskującego od ostatnich promieni słońca portu.
- Zauważyłeś że ludzie byli tutaj stosunkowo bardzo mili? – szkielet ubrany w czerń zmienił temat, jakby sytuacja z przed paru chwil nigdy nie miała miejsca.
- Pałętałem się tu i ówdzie po kraju, raczej nie przyjmowali mnie zbyt ciepło. U ciebie to inna sprawa, znali cię i tolerowali bo żyłeś w jednym miejscu i nie opuszcza łeś jego granic... – dodał wyjaśniając dlaczego sprawa wydała mu się dziwnie podejrzana. Nagle Bangsa olśniło.
- Sądzisz że tutaj też mieszka jakiś szkielet!? – spytał przepełniony euforią.
- Niewykluczone.
- Och! Moglibyśmy poprosić kapitana Cray'a czy nie pozwoliłby nam go poszukać! Czemu wcześniej o tym nie mówiłeś!? – podekscytowanie chłopaka nie miało granic. Prawie całkowicie udało mu się zapomnieć poprzednią, nie do końca udaną rozmowę.
- Po pierwsze: sądzę że kapitan pozwolił nam już na wystarczająco dużo w ogóle wypuszczając nas ze statku. Po drugie: dopiero teraz na to wpadłem. - Wnet oboje zamarli na widok scenerii która z daleka zaczęła w końcu nabierać wyraźnych kształtów. Na pomoście, przy fregacie z pomarańczami i czaszką w herbie, stała straż. Wszystkie z poprzednich rozmów błyskawicznie straciły na znaczeniu, gdy serca dwójki kompanów przepełniło zwątpienie i niepokój. Coś było nie tak. Zdarzało się, co prawda, że miejscowe władze krążyły po porcie w ramach utrzymania należytego porządku i powstrzymywania potencjalnych bójek wśród marynarzy. Te były dość częstym zjawiskiem, zwłaszcza gdy w pobliżu znajdowała się gospoda, nadmiar alkoholu i powszechny hazard prowadziły wszakże do wielu waśni. Jednak straż nigdy nie pojawiała się tak gromnie w jednym miejscu. Dodatkowo stała tuż przy wejściu na ich statek.
Chłopcy ruszyli żwawo w stronę Adonisa wysuwającego dumnie swoje maszty ku niebu, zupełnie jakby pragnęły sięgnąć samych gwiazd.
Przechodzili niepewnie między stróżami prawa. Wszyscy bacznie obserwowali ich każdy ruch, zupełnie jakby byli sprawcami nie wiadomo jak niewyobrażalnej zbrodni. To było dosyć krępujące, Ogoniasty już prawie poczuł się winny dokonania jakiegoś nielegalnego czynu, chociaż wątpił żeby wieści o jego mniejszych i większych występkach dotarły aż tutaj. Gdy obaj znaleźli się tuż przy samym wejściu na pokład, grupka straży bez słowa zagrodziła im drogę.
- Co tu się wyprawia? - Perry z wielką ochotą pragnął umieścić w swej wypowiedzi soczyste przekleństwo, poprzez powagę zaistniałej sytuacji postanowił jednak powstrzymać swój cięty język.
Dowódca wyszedł przed wąski szereg swoich ludzi. Jego jasnoszare oczy do złudzenia przypominały Bangsowi o wzroku jego własnego ojca. Zresztą nie tylko one - surowa twarz mężczyzny naznaczona była drobnymi bruzdami czasu a ciemne, zmierzwione włosy zaczęły już siwieć przy skroniach. Wydawało mu się to równocześnie tak obce i zarazem tak bardzo znajome.
Mężczyzna wysunął pożółkły pergamin aby odczytać jego znaczenie łamaną angielszczyzną.
- Zgodnie z prawem panującym w Skagen, a także za pozwoleniem dowodzącego fregatą „Adonis" kapitana Aarona Cray'a, zostajecie przejęci przez miejscową wartę oraz aresztowani.
- C-co!? A-ale jak to!? Nie zrobiliśmy przecież nic złego!
- Egzystujecie. - podsumował jednym słowem jakby to było oczywiste. Na twarzy wymalowaną miał pogardę gdy nienawistnie spoglądał na dwójkę młodych chłopców.
- Dotąd udawało wam się uniknąć ręki sprawiedliwości, lecz my - Duńczycy jesteśmy bardziej rzetelni od waszych rodaków.
- I co, będziemy gnić w więzieniu aż do śmierci tylko przez to że jesteśmy inni!? - Bangsowi zaczęło zbierać się na łzy. Nie tak wyobrażał sobie wielką przygodę swojego życia.
- Skądże, będziecie tam tylko do czasu gdy nie przyjedzie ktoś z ludzi Avium Iustitia.
- Podwładni Ptaszysk... - Perry wymamrotał to tak cicho, że mógł to dosłyszeć tylko chłopiec w bandanie oraz dowódca straży. Ten spojrzał się na niego znacząco.
- Czyli jednak wiecie co się wokół was dzieje.
- Ja tak. On nie do końca. - Ogoniasty wskazał na Bangsa.
- Ja już nic nie rozumiem! Dlaczego kapitan nas wydał, przecież nie brałby nas na statek tylko po to by się nas pozbyć!
- Pragnę się was pozbyć z wielką ochotą, jednak nigdy nie pozwoliłem na to aby miejska straż Skagen was przejęła. - odpowiedział beztrosko kapitan swobodnie wtrącając się do rozmowy odbywającej się tuż przed jego statkiem.
- To czemu wysłałeś list z poleceniem pojmania tej dwójki? - na potwierdzenie swoich słów dowódca straży wyjął powód całego zamieszania - wymięty kawałek pergaminu ze złamaną pieczęcią kapitana. - Aaron Cray począł niespieszno schodzić z deski pokładowej na pomost. Położył swoją silną dłoń sprażoną słońcem na sztywnym ramieniu dowódcy, zupełnie jak na ramieniu przyjaciela.
- Claus, Claus, Claus... jak zwykle nie doceniasz niesubordynacji mojej załogi. Mój pierwszy oficer za bardzo się spieszył z oddaniem tej dwójki w ręce władzy. Wiesz przecież jak bardzo impulsywny potrafi być John. Sądzę że nie zapomniałeś o tamtej partyjce pokera w której oboje o mało się nie pozabijaliście. - parsknął śmiechem ocierając spod oka nieistniejącą łzę na samo wspomnienie tego dnia. Claus stał dalej niewzruszony, choć kąciki jego ust drgnęły delikatnie.
- Już wcześniej z góry ustaliłem że zostaną pojmani w Kristiansand w Norwegii. To nasz następny przystanek na trasie.
- Skoro są twoimi więźniami to czemu nie chodzą zakuci w kajdany? Musiałem przez to robić szopkę i zaalarmować całą wioskę aby zachowywali się przy nich normalnie. - oficer skrzyżował ręce na piersi.
- Więzień który nie wie, że jest więźniem nie pragnie uciec. Zresztą byli dodatkową siłą roboczą do pracy której na Adonisie nie brakuje. - Aaron wzruszył ramionami jakby to było oczywiste.
- Tak, ułatwiłeś sobie zadanie a mi kazałeś odwalić brudną robotę.
- Poprawka Claus, mój pierwszy oficer kazał ci odwalić brudną robotę w moim imieniu. Widać nadal nie wybaczył ci tamtego przegranego zakładu.
- Mam nadzieję że spotka go za to surowa kara.
- Tak też się stanie. No już, ruszać się małe wypłosze! Teraz to ja będę musiał się z wami męczyć. - złapał oba szkielety za kołnierze popychając je na deskę pokładową.
- Załoga! Rozwinąć żagle! Ruszamy do Kristiansand!

Kapitan zaprowadził ich wprost do swojej kajuty. Bangsowi przypomniało to o jego pierwszym dniu na morzu. Zdawało się że minęły wieki od kiedy ostatnio widział swój rodzimy port. Te parę dni zdawało się ciągnąć w nieskończoność. Ponownie chwycił za przegub z bransoletą który przypominał mu o domu. Poczuł się nieco pewniej a bałagan w jego głowie powoli zaczął się układać w jedną całość.
Mężczyzna zasiadł przy stole naprzeciwko nich z ulgą na twarzy.
- Nie pozwolimy się pojmać! Masz nas natychmiast wypuścić! - zaprotestował Perry ściskając przytroczony do pasa kastet.
- Mam was wypuścić prosto w łapska duńskiej straży która ostrzy sobie na was zęby, czy może wyrzucić wprost za burtę? Nie frasuj się, tym kawałkiem żelastwa nie pokonałbyś nawet części moich ludzi. Jesteśmy prawie tak liczni jak straż na którą nie miałeś odwagi ręki podnieść. W sumie nie dziwię ci się. Większość tchórzy gdy tylko słyszy o Ptaszyskach. Pieprzone Avium Iustitia, psia kurwa mać... - splunął na znak pogardy.
- Więc nie chce nas pan oddać w ich ręce? - spytał Bangs.
- Skądże! Nienawidzę ich tak samo jak wy. Nie przepadam za wami ale nie jestem rasistą, nie jesteście niczemu winni więc tak po prostu nie mogę skazać was na śmierć.
- ...Nie oddasz nas do Kristiansand?
- Ani do Kristiansand, ani nigdzie indziej. Jeśli szczęście będzie nam sprzyjać dowiozę was bezpiecznie do celu.
- Jupiii! Dziękujemy kapitanie! Dziękujemy! Dziękujemy! - Bangs w uniesieniu złapał Perry'ego za ręce i począł z nim wirować po całej kajucie. Już koniec ich trosk, tutaj nic złego nie mogło im się stać. Po raz pierwszy obaj poczuli się tak bezpiecznie na Adonisie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

I kolejny rozdział za nami!
Muszę się w końcu brać za pisanie, bo na asku zadajecie mi pytanka już tak pochodzące pod spoilery że sam nie mogę wytrzymać ;w;

Bajo! Do następnej części!
~ Szop

Gᴅʏʙʏ ᴍᴏʀᴢᴇ ᴍᴏɢᴌᴏ ʙʏᴄ́ ᴅᴏᴍᴇᴍ | Cᴏʀᴘsᴇ ʟɪꜰᴇ |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz