Rozdział 4

139 30 3
                                    

Jeszcze tego samego dnia wyruszyli w stronę portu.
Bangs oglądał się za sobą przez jakiś czas wodząc wzrokiem po budynkach, których długo nie ujrzy.
Pragnął tego przez całe swoje życie.
Pamiętał, jak planował na mapach z książek dalekie wyprawy morskie i wspaniałe przygody na nieznanych lądach.
Chciał tego bardziej niż czegokolwiek innego... Więc...
Czemu teraz wolał zostać?
Wiedział tak wiele morzu, lecz nigdy tak naprawdę po nim nie pływał.
Zostawiał za sobą wszystko, co było mu kiedykolwiek znane.
Zrozumiał, że to co nie dawało mu spokoju to tak naprawdę ukłucie tęsknoty.
Tęsknoty za tym miejscem.
Tęsknoty za ludźmi, którzy tu żyją.
Tęsknoty za swoim domem, swoimi rodzicami.
Tęsknoty za ogrodem pachnącym słodkimi wspomnieniami.
Nawet tęsknoty za tym nudnym życiem...
Jednak to wszystko miało już przestać być takie samo jak kiedyś.
Świat wokół wydawał się teraz... Stać przed nim otworem.
- Czy wiesz który statek kieruje się najdalej na północ kraju? - Bangs nawet się nie spostrzegł, kiedy dotarli do doków.
Perry wyczekiwał niecierpliwie na jego odpowiedź.
- O-och, tak tak. Mmmm...
To... jasna fregata z ... czaszką w pomarańczowym kole na fladze. - Perry popatrzył się na niego dziwnie.
- Nie pamiętam dokładnie jej nazwy...
Ale to mały dwumasztowy okręt. Bardzo
zwrotny i szybki. Powinien być jeszcze przy pomoście...
- ... No co? - dodał dostrzegając jego minę.
- Nic, nic ... Jasna fregata. Ok. Musimy ją znaleźć.
W ciasnej przerwie między dwoma kolosalnymi Białymi Galeonami spokojnie unosił się na wodzie chudziutki stateczek.
Nieproporcjonalnie wielkie żagle nadawały mu dużą prędkość tak dobrze jak opływowy kształt całej konstrukcji.
Służył najprawdopodobniej do przewozu niewielkiej ilości ładunków, za to w o wiele krótszym czasie. Z boku burty, niczym odznaka pyszniło się wypisane wąskimi literami mienie statku.
"Adonis".
- Nie sądzisz, że ten statek w porównaniu do galeonów jest... Strasznie tyci? - stwierdził Perry.
- Tyci. Ale dzielny! - Żeglarze kończyli załadowywać ostatnie skrzynie wielkimi krokami zbliżając się do wypłynięcia. Jeden z nich odłączył się od grupy, kierując w stronę naszych dwóch gapiów, którzy z zainteresowaniem wpatrywali się w statek. Widać było też w nim lekki błysk ciekawości ujrzenia tego niecodziennego gatunku.
- Czego chcecie? - spytał wprost oschłym, nieco chamskim tonem.
- O... Chcielibyśmy porozmawiać z kapitanem o możliwości przewozu nas do Północnego Portu.
Mężczyzna zaśmiał się szyderczo.
- Obawiam się że spotka was niemiłe rozczarowanie. Ale skoro sami tego chcecie... - Nie można było tego nazwać ciepłym powitaniem, ale nie wszyscy w porcie bywali przyjaźni, szczególnie do takich odmieńców jak oni.
Zaczął prowadzić ich do kajuty. Załoga patrzyła się na nich równie nieprzychylnie, co pierwszy marynarz.
Sami nie wyglądali na do końca godnych zaufania. Ich surowe twarze zdawały się być wręcz wyryte niczym dłutem przed ostry, morski wiatr.
Bangsowi przeszła przez głowę myśl, iż gdyby między nimi stał prawdziwy pirat nikt nie odróżniłby go od reszty.
Spojrzał się ukradkiem na Perry'ego pełen obaw wymalowanych na twarzy.
Ten jednak bez słów dał mu do zrozumienia, żeby pozostał silny.
Zatrzymali się przed szerokimi drzwiami zapewnie wykonanymi z machoniu.
Marynarz zapukał trzykrotnie po czym chwycił za mosiężną gałkę przekręcając ją w prawo. Chłopcy podążyli za nim wgłąb kajuty, wprost do paszczy bestii.

Do wnętrza pomieszczenia, przez wąskie okna wpadały blade promienie słońca. Oświetlone światłem dnia ściany prawie zupełnie przykrywały egzotyczne arrasy, zaś na podłodze leżały dwa frędzlowane dywany. Zawiłe wzory układały się na nich w wielkie, złote słońce i połyskujący srebrem księżyc.
W pokoju stała także zakuta skrzynia pokryta grubą warstwą kurzu,
obszerna szafa i spory barek ze szklanymi drzwiczkami po brzegi wypełniony alkoholem. Z sufitu zwisał duży, stary żyrandol znajdujący się tuż nad dębowym stołem zawalonym mapami i przyrządami do pomiarów. Nad stołem pochylał się sam kapitan, spokojnie studiując trasę swego okrętu. Jego kędzierzawe, kruczoczarne włosy wydawały się wiecznie ztargane wiatrem, tak samo jak bujna broda. W pochylonej nad mapami twarzy kapitana można było dostrzec jednak coś... osobliwego.
Coś, co całkowicie oddawało doświadczenie i prawdziwą, surową naturę tego człowieka.
Pokazywało zarówno jego siłę, jak i największą słabość.
Tą niezwykłą odmiennością była długa blizna przechodząca przez prawie pół twarzy na wysokości nosa.
-Czy pozwoliłem ci wejść? - zapytał niskim, głębokim głosem, godnym prawdziwego kapitana.
W tych zaledwie kilku mało znaczących słowach dało się usłyszeć wielką władzę jaką posiadał nad stojącym przed nim niczym słup soli członkiem załogi.
Zmieszany majtek zaczął się wyjaśniać.
- N-nie. Ale ta dwójka chciała coś ważnego panu przekazać kapitanie Cray. - W jego głosie można było wyczuć nieskrywany strach, ale także szacunek.
- Więc co jeszcze tutaj robisz?
Zjeżdżaj John. Pomówię z nimi na osobności.
- Oczywiście kapitanie. - odrzekł wychodząc pospiesznie z kajuty.
- ...A więc? - spytał lekko poirytowanym tonem.
- Chcielibyśmy wypłynąć z wami. - rzekł Bangs starając się wydawać pewnego siebie.
-Nie przewozimy gapiów, a tym bardziej dzieci. - rzekł nie spuszczając wzroku znad map.
Mimo tego że z nimi rozmawiał, bardziej wydawał się być zainteresowany barkiem wypełnionym po brzegi aromatycznymi trunkami.
- Nie będziemy sprawiać kłopotów. - przekonywał Bangs
- Powtórzę jeszcze raz.
Nie transportujemy ludzi - powiedział nieco bardziej stanowczo podchodząc do szafki i wyjmując jedną z butelek wypełnionej winem.
-Myślicie że jesteście centrum świata? Że jeżeli coś mi obiecacie to się zgodzę? Nie słyszę tego pierwszy raz ani zapewne nie ostatni... Jeżeli nie macie mi nic ważniejszego do powiedzenia, to możecie już spływać. - Odkręcił korek i nalał krwistą czerwień do sporego kielicha wypijając połowę jednym, łapczywym haustem.
Dalej nie raczył nawet skierować wzroku na chłopców.
Bangs zaczął gorączkowo myśleć co mogłoby przekonać kapitana. Wiedział że marynarze często bywają bardzo przesądni, więc postanowił to wykorzystać mając za poparcie tylko mglistą nadzieję. Perry nie pomagał, stał obok wpatrując się morderczym wzrokiem we właściciela statku.
"Tutaj jestem durna pijaczyno. Jeszcze raz nazwiesz nas ludźmi, a szkło z tej butelki zostanie wbite w twoje ślepe oczy ." - zdawał się mówić jego wzrok.
- Podobno płyniecie niebezpiecznymi wodami...- zaczął po chwili. - A chyba każdy kapitan, ba, każdy żeglarz wie, że szczęście przynosi symbol danej bandery. - Bangs uśmiechnął się pod nosem widząc że jego sztuczka zaczyna działać.
- Nawet jeśli jest to prawda to... - zamarł w jednej chwili trzymając szklankę przy ustach.
Dopiero teraz zwrócił oczy ku dwójce szkieletów. W jednej chwili jego pełne powagi piwne oczy otworzyły się szeroko, a skóra zbladła. Na miejsce powagi i niezachwianej pewności, wkradł się swego rodzaju strach.
-O słodki Posejdonie... - Wyszeptał półgłosem odstawiając szklankę
- John! - wykrzyczał.
Majtek natychmiast wparował do kajuty z paniką w oczach.
- Co się dzieje kapitanie!?
- Ta dwójka płynie z nami więc daj im miejsca do wypoczynku ale już!
Nie myślcie sobie jednak, że potraktuję was ulgowo, tylko przez to kim jesteście! Tak czy siak będziecie szorować pokład jak wszyscy! I dobrze radzę, nie wchodźcie mi przy tym w drogę. - powiedział groźnie, a drzwi od kajuty zamknęły się zostawiając go samego.

Z mężczyzny jakby w jednej chwili upłynęło całe powietrze. Osunął się na fotel, zdjął kapelusz z głowy i podparł się na stole. W tym momencie uginał się pod nadmiarem wspomnień tak silnie że gdyby nie usiadł, nogi same odmówiłyby mu posłuszeństwa i prędzej czy później upadłby bezwładnie na podłogę.
Zaczął przypominać sobie dawne czasy... Tamten sztorm, odgłosy metalu rytmicznie uderzającego o siebie nawzajem, ale przede wszystkim pamiętał te oczy.
Oczy, wydające się czarną pustką przy rozbłyskach piorunów uderzających co chwilę w wodę.
Szyderczy śmiech roznoszący się echem po jego głowie przy akompaniamencie uderzeń stali i deszczu bijącego w pokład statku.
W końcu przenikający do szpiku kości ból. Kiedy tylko dotarł do tych myśli stara blizna dała o sobie znać nieprzyjemnym pieczeniem.
Wziął kilka głębokich oddechów uspokajając się.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dziękuję bardzo RybZeZooZeWroclawia
za pomoc w pisaniu tego rozdziału
oraz Pastelowy_Lis
za pomoc w wykrywaniu
moich nieudolnych błędów ^^
Jeśli zauważycie jakiekolwiek inne
nieprawidłowości,
poinformujcie mnie o tym w sekcji komentarzy.

Bajo! Do następnej części!

~Szop

Gᴅʏʙʏ ᴍᴏʀᴢᴇ ᴍᴏɢᴌᴏ ʙʏᴄ́ ᴅᴏᴍᴇᴍ | Cᴏʀᴘsᴇ ʟɪꜰᴇ |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz