Rozdział 13

139 19 12
                                    

Bangs zastanawiał się, jak to możliwe, że jego towarzysz podróży niewinnie spał w swoim hamaku pod cudzym płaszczem. Zaczął się poważnie martwić, czy przypadkiem go komuś nie ukradł. Postanowił jednak nie wyciągać pochopnych wniosków i zapytać się go o to dopiero jak już wstanie. Wszakże wiedział, że Perry nie sypia za dobrze, a teraz drzemał wyjątkowo głęboko. Wolał dać mu jeszcze trochę czasu na odpoczynek. Uśmiechnął się mimowolnie widząc go ogarniętego takim spokojem.
Miło, gdy nie krzyczał, nie gryzł i nie klął na wszystkich.
Nieśpiesznie podążył schodami na górę zostawiając chłopaka samego w sypialni. Jeśli wiatry będą im sprzyjać, to już następnego wieczora znajdą się u brzegów Szkocji.
W dobrym humorze pewnie stanął na pokładzie mierząc wzrokiem obecną załogę. Jego uwagę przyciągnął niecodzienny widok Johna zawzięcie szorującego wypłowiałe od słońca deski. Starszy oficer wykonując to jakże uwłaczające zajęcie bluzgał soczyście pod nosem na tyle głośno, aby reszta spokojnie mogła usłyszeć jego głębokie niezadowolenie. Kapitan przydzielił mu ten obowiązek do końca rejsu, jako kara za niesubordynację wobec jego osoby. Aby na okręcie nie zapanował chaos, zadania Johna miał teraz z kolei przejąć młodszy oficer.
Bangs namacalnie wyczuwał dogłębną nienawiść w świdrujących go na wylot oczach marynarza. Postanowił usunąć się z pola rażenia jego wzroku i zająć się czymś pożytecznym. Zdał sobie jednak sprawę, że oprócz sprzątania pokładu nie mógł niczego takiego uczynić. Był tutaj w tej chwili w ogóle niepotrzebny. Ucieszył się, gdy w pełni dotarła do niego ta myśl. Poczuł się z powrotem jak w domu, gdzie jako bezużyteczny członek rodziny mógł robić co tylko mu się żywnie podobało. Był wolny. Rozweselony zaczął wspinać się po rufie ze świadomością, że nikt nie zwróci mu więcej uwagi. Sięgał wzrokiem coraz dalej i dalej w morze łapiąc z zachwytem każdy kolejny podmuch dzikiego wiatru. Wciąż nie mając dosyć wdrapał się aż na bocianie gniazdo.
- Witaj! – odezwał się do marynarza w środku. Rozsiadł się wygodnie na ziemi i wyjął z torby pomarańczę. Ten odwrócił się w jego stronę zdziwiony niecodziennym towarzystwem, ale nie rzekł ani słowa.
- Nie jesteś zbyt rozmowny, co? Nie szkodzi! – Bangs niewzruszony począł nieśpiesznie obierać owoc ze skórki.
- Wypatrujesz lądu, co? Lada chwila pewnie będzie stąd widać Kristiansand. Mijamy tyle wspaniałych portów po drodze! Bycie żeglarzem musi być naprawdę wspaniałe... chcesz może pomarańczę? – wysunął przed siebie kawałek czekając aż mężczyzna po niego sięgnie. Ten zawahał się, lecz po chwili rzeczywiście wziął do ręki ofiarowaną część pomarańczy.
- Coś czuję że się dogadamy! – szkielet westchnął do siebie z zadowoleniem. Gdyby mógł, sam poklepałby się teraz po ramieniu. Większość czasu czuł się naprawdę samotny, dlatego każda forma towarzystwa była dla niego tak błoga. Dzielenie się z kimś swoim szczęściem, smutkiem, wspólna rozmowa były czymś, czego w domu czuł ciągły niedostatek. Nie zawsze tak było. Zanim jego ojciec nie popadł w pracoholizm, jego dom wręcz tętnił życiem. Teraz wydawał się być zimny i pusty, gdy w jego poszarzałych ścianach przestał gościć wszelki śmiech poza jego własnym. Bangs bał się, że i on kiedyś zniknie. Na szczęście miał w sobie jeszcze tyle siły, by wciąż cieszyć się z życia.
- Kapitanie! – wrzasnął znienacka marynarz z bocianiego gniazda.
- Nigrum Mortem na horyzoncie! Zmierza do nas od wschodniej rufy! Albatros po nas idzie! – w jego wysokim głosie czuć było niepokojący dreszcz.
Chłopak przypomniał sobie o jedynej osobie, która tych słów może obawiać się bardziej, niż sama załoga.
- Ogoniasty. – wyszeptał.

Tymczasem Perry leniwie przecierając swój zdrowy oczodół, powoli stawiał swoje chude nogi na podpokładowych stopniach. Ten jeden raz strachy i obawy nie zaprzątały tak dotkliwie jego głowy. Na myśl o spokojnym spędzeniu wolnego czasu z Bangsem poczuł miłą ulgę i błogość w nieistniejącym sercu. Ten głupi, niewinny, irytujący głosik chłopaka na swój osobliwy sposób uspokajał jego skołatane nerwy. Wodził chciwym wzrokiem po okręcie niecierpliwie wypatrując swojego towarzysza niedoli. Nie zwrócił nawet uwagi na szum i panikę, jaka poruszała serca marynarzy, których twarze pomijał wypatrując tej jednej, niepodobnej do ludzkiej. W końcu ją ujrzał. Nienaturalnie zimną, bladą i... na swój sposób piękną. Ku jego zdziwieniu wieczne szczęście w przyjaznym obliczu przesłaniał strach. Dopiero gdy to dostrzegł, pozwolił dotrzeć echu, które ignorował do tej pory.
- Nigrum Mortem goni Adonisa! Albatros chce nas dopaść! – Perry poczuł jakby pokład się pod nim załamał. Wiedział, że to niemożliwe, jednak ciemna otchłań oceanu już pochłaniała jego zmysły. Z hukiem zamknął za sobą drzwi, które jeszcze przed chwilą stały przed wszystkimi szeroko otwarte. Odciął się od pokładu i całego świata na zewnątrz.
Znajdzie się tam. Jego martwe szczątki spotkają się z dnem morza równie czarnym i obcym jak serce jego oprawcy. W końcu dopadnie go jedno z dwunastu Ptaszysk, jego los się dopełni jak miało to się stać już dawno temu.
- N̡i͘e̗̝͚͔͙̖̹͠ ̧̰b҉̳͇̫̘̼̞ą̠̤̜̗̦͇d̖̘͙̝̹ͅź̲̰̝̪͖͕͘ ̨̜̝͔̳͇͚̯g̞̟ł̠͜u̶͔̙͓p̢̰͇͉͇̣c̱̬͚̰͟e̟̩̙̪͔̯̩m̜̲͈̜̩̟͝.̸̺̯

Gᴅʏʙʏ ᴍᴏʀᴢᴇ ᴍᴏɢᴌᴏ ʙʏᴄ́ ᴅᴏᴍᴇᴍ | Cᴏʀᴘsᴇ ʟɪꜰᴇ |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz