Rozdział 10

142 21 20
                                    

Nad ranem zawiały pomyślne wiatry budząc uradowanych marynarzy z dziennej zmiany. Adonis dalej leniwie kontynuował swoją trasę uniesiony na skrzydłach południowo-zachodniej bryzy. Żeglarze uwijali się pracowicie przy linach śpiewając niczym jeden mąż szczęśliwą, morską pieśń:

"A bosman dał nam cynk,
Wiać będzie fordewind.
Rozbuja białe żagle wyposzczone!
Do lądu setki mil,
W powietrzu ciągle sztil.
Gdzie wiatr, gdzie ten wiatr,
Co bosman go obiecał?

Hura! hura! Gdy wiatr nas gna!
Hurej! hurej! Coraz bliżej...
Hura! hura! Chłopcy na maszt!
Hurej! hurej! Chłopcy do rej!
Hej! Chłopcy do rej!

A pierwszy krzyknął: „Hej Chłopaki, grzać do rej!"
Już buja białe żagle rozpuszczone!
Po wodzie sunie szkwał,
I szarpie szczyty fal!
To raj! To jest raj,
Co bosman go obiecał!

Hura! hura! Gdy wiatr nas gna!
Hurej! hurej! Coraz bliżej...
Hura! hura! Chłopcy na maszt!
Hurej! hurej! Chłopcy do rej!
Hej! Chłopcy do rej!"

Szantymen z niesamowitą precyzją wytyczał rytm pracy dzięki piosence, kierując wprawnie tempo w jakim skracano i luzowano masztowe liny. Jego profesja była wręcz niezastąpiona na morzu. W końcu jak to się często mawiało "Dobry marynarz nie chwytał liny bez szanty na ustach".

Donośne piosenki słychać było aż w samym kubryku. Bardziej wytrwali ludzie, którzy ostatniej nocy "czuwali" leżeli teraz w kojach pogrążeni w głębokim śnie, zaś przebudzeni dogorywali walcząc z bezlitosnym kacem. Perry z racji swojego nader niespokojnego snu nie zdołał długo pozostać w objęciach Morfeusza. Gdy przetarł twarz swoimi dłońmi zrozumiał, że coś jest z nimi nie tak. W końcu nie śmierdziały sadzą i calusieńkie od palców aż po same łokcie owinięte były świeżymi, śnieżnobiałymi bandażami. - Powiesz mi w końcu o co w tym wszystkim chodzi? - dopiero teraz dostrzegł Bangsa który siedział przy jego nogach oparty o belkę podtrzymującą hamak. Wyglądał jakby czuwał przy nim przez całą noc.
- Martwię się o ciebie...- szczery wyraz twarzy chłopca w bandanie mówił dokładnie to samo. - Yghh, chciałem żebyś dowiedział się później... Albo najlepiej nigdy. - chłopak trzymał się za głowę będąc wciąż nie do końca przytomny po wczorajszej nocy.
Widać było w nim jeszcze nikłą szczerość podtrzymywaną lichymi resztkami trunku.
- Jakbyś jeszcze nie zauważył to jestem jebanym przybłędą. Śmierdzącym biedakiem bez miejsca na ziemi. I oddałbym kurwa wszystko za to by mieć chociaż część tego co masz ty. Jesteś zbyt naiwny by widzieć takie rzeczy. - mówił niewyraźnym tonem.
- Osoby mojego pokroju posuwają się czasem do kradzieży. A jeśli nie umieją robić tego dostatecznie wprawnie, płacą za to swoją cenę. - kontynuował. Piegowatego szkieleta przeszedł dreszcz na wspomnienie powierzchownych bruzd pokrywających całe jego ręce które owijał bandażami poprzedniej nocy. To wyjaśniało dlaczego chłopak nie chciał ich zmieniać przy jego matce.
- I w sumie to nie wiem czemu ci to w ogóle mówię ... Ale dajże mi już święty spokój... - powiedział przewracając się na drugi bok.
- Perry.
- Czego jeszcze.
- Dopływamy do lądu.
- Do Północnego Portu!? - Perry uniósł się na tyle, że zleciał z hamaka.
- Nie wiem. - Bangs wzruszył ramionami jakby mało co go ta informacja obchodziła.
- JAK TO NIE WIESZ!? - krzyknął wkurzony jego ignorancją wybiegając spod pokładu jak poparzony potykając się po drodze o własny ogon. Na horyzoncie zaczął malować się upragniony ląd. Z każdą chwilą stawał się coraz większy i większy napełniając serca żeglarzy determinacją.
- GDZIE MY DO KURWY NĘDZY PŁYNIEMY. - kulturalnie spytał Ogoniasty z desperacją poszukując odpowiedzi na twarzach pozostałych pasażerów statku. Część umilkła na chwilę przestając nucić szanty zdziwiona gwałtownością jego słów. Po chwili jednak ponownie zabrzmiały pieśni wiatrów.
- Zmierzamy do przystani w Skagen. - do Perry'ego podszedł John odpowiadając mu na pytanie tylko po to by już się zamknął.
- Oh... A potem płyniemy do Północnego Portu? - podczaszy kapitana popatrzył się na niego krzywo.
- Ygh, typowi Szkoci. Tak teraz nazywacie ten wasz Edynburg?
Perry zamilkł. Czyżby jego akcent był aż tak wyczuwalny?
- Po poddaniu się Anglikom nie jesteście już tacy wielcy, co? Edynburg to dla was teraz północna Anglia.
Gdyby Bangs w porę nie przytrzymał Ogoniastego ten najprawdopodobniej już by próbował wydrapać mu oczy gołymi łapami.
- Uważaj na swój język bo ci go odgryzę! - pogroził mu tylko.
- John! - zawołał w ich stronę Tim zbiegając ze schodów pokładowych.
- Kapitan woła cię do swojej kajuty!
- Masz szczęście farfoclu. - rzucił do Perry'ego.
- Gdy dotrzemy do portu możecie wyjść na ląd i rozprostować kości. To rozkaz kapitana. - dodał przez zaciśnięte zęby na odchodne.
- Jupi zwiedzanko! - ucieszył się Bangs.
- Chmm, nie sądzisz że to trochę dziwne że kapitan dał nam wolną rękę?
- Widocznie nam ufa. - z bananowym uśmiechem ożywiony wypatrywał lądu.
- Mimo wszystko ja bym mu tak bardzo nie ufał. Radzę i tobie zachować baczność, nie wiadomo co może się wydarzyć na lądzie.
- Oj wyluzuj! Będziemy się dobrze bawić!

Tymczasem John odwiedził kajutę. Aaron Cray siedział wygodnie na swoim siedzeniu z odprężeniem pykając starą fajkę. Wyglądał przez smukłe okiennice wpatrzony w lazurowe fale i pogrążony we własnych rozmyślaniach.
- Wzywałeś mnie kapitanie. - ten nie oderwał wzroku od morza za oknem.
- Dobrze że już jesteś. - przemówił wreszcie po chwili milczenia. - Zastanawiałem się, czy wydawanie ich Ptaszyskom jest dobrym pomysłem. Nie są wcale tak niebezpieczni jak podejrzewałem.
- Jeden mi właśnie groził. - Cray zignorował jego słowa. Porządnie zaciągnął się dymem i wypuścił z ust kilka kółek.
- Możnaby nawet rzec że zachowują się jak zwyczajni chłopcy w ich wieku.
- Ale to wciąż szkielety! Jeden z nich przecież próbował cię zabić!
- Sądzę że więcej ludzi pragnęło mojej śmierci. Wśród nas też są potwory John.

- Jak dobrze ponownie znaleźć się na lądzie. W końcu tak nie buja... - Perry'emu najwidoczniej ulżyło po opuszczeniu Adonisa.
- Tyle jest tutaj do zobaczenia! Chcę stąd jakąś pamiątkę. Choć pójdziemy na targ! Słyszałem od marynarzy że można tutaj spotkać mnóstwo fok. O! To potem się jeszcze na plażę wybierzemy!
- Bangs nie po to pozbyłem się ludzi ze statku by teraz się borykać z kolejnymi... - jego łamiący się ton wskazywał na dość chęci interakcji ze społeczeństwem. Piegowaty chłopak uspokoił nieco swój ogromny entuzjazm.
- Nie lubisz przebywać wśród tłumów, co? - Perry popatrzył się na niego znacząco.
- A co ty tak właściwie lubisz?
- Pfff, niewiem.
- No powieeedz! To może być cokolwiek! - zaczął go tykać palcem w ramię.
- Lubię jak moja ręka jest zostawiona w spokoju.
- Proszę! Proszę! Proszę!
- Dobra już dobra! L-lubię kury. - wydukał nie mogąc już dłużej znieść jego nalegań.
- Kury?
- Tak. Kury.
- To może pójdziesz ze mną na targ a ja kupię tobie coś kurkowego?
- ... Brzmi uczciwie. - odpowiedział z wahaniem.
- A więc postanowione! - Mimo to Ogoniasty nie wyglądał na do końca przekonanego. Widocznie czuł się dobrze tylko w towarzystwie tego pieguska.
Gdy Bangs chwycił go za dłoń, próbował znaleźć jakieś usprawiedliwienie dlaczego to robi. Dlaczego po prostu nie pójdzie sam i nie zostawi Perry'ego w spokoju? Czuł się samolubnie z myślą że robi to tylko dlatego że po prostu lubi przebywać w jego towarzystwie. Mimo to cieszył się z upragnionego braku samotności i chwili uwagi dla jego osoby.
Na urokliwym rynku wśród barwnych straganów udało im się znaleźć stoisko z tym czego szukali. Gdy przyszła pora zapłaty Bangs zanurzył rękę w torbie w poszukiwaniu swoich drobnych. Sprzedawca drewnianych wyrobów patrzył się z szeroko otwartymi oczami gdy ta znikła w niej aż po ramię.
- Czy to prawdziwa torba ze skóry hindinga? - wykrztusił.
- O-oh, ten stary grat? Ta.
- Podobno bardzo trudno je zdobyć. Są cenne ze względu na to że potrafią zmieniać swoją pojemność w zależności od tego ile się do nich włoży. Jak udało ci się go zdobyć?
- To prawda. I...uh, to towar z importu i stara rodzinna pamiątka. To dla ciebie Perry. - dodał wręczając Ogoniastemu małą, drewnianą figurkę kurki.

Po łażeniu po rynku chłopcy zakończyli swoje zwiedzanie na plaży. Usiedli na nagrzanym od słońca piasku w ciszy wypatrując fok. Towarzyszył im tylko delikatny szum wiatru chulającego w nadbrzeżnej zosterze morskiej. Perry przyglądał się drewnianej kurce jeżdżąc palcem po każdej z krawędzi będącej ciężkim owocem pracy wprawnego rzemieślnika.
- Selkie! Selkie! - zawołał w końcu Bangs dostrzegając błysk w morskiej toni. Chwilę potem spod wody wynurzyła się głowa burej foki.
- Selkie to ta z legendy, prawda?
- Zgadza się! Selkie zakochuje się w mężczyźnie i dla niego porzuca foczą skórę i życie w morzu przyjmując postać kobiety. Po latach jednak tęsknota karze jej ponownie przyjąć zwierzęcą postać i wrócić do oceanu...
- Poetycko. - podsumował Perry.
- No nawet. - przypatrywali się w ciszy czarnym oczom morskiego zwierzęcia póki ponownie nie zniknęło pod falami w swoim świecie.
- ... Bangs? - spytał Perry z wahaniem przerywając ciszę.
- Tak?
- Gdyby morze mogło być twoim domem... Chciałbyś spędzić na nim resztę swojego życia?
- Nie potrzebuję morza, póki będzie przy mnie błękit twoich oczu.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witöjcie moje pysie!
Mam nadzieję że lektura się podoba ;3
No, nie mam nic więcej do powiedzenia także...
Bajo! Do następnej części!

~Szop

Gᴅʏʙʏ ᴍᴏʀᴢᴇ ᴍᴏɢᴌᴏ ʙʏᴄ́ ᴅᴏᴍᴇᴍ | Cᴏʀᴘsᴇ ʟɪꜰᴇ |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz