Rozdział 9

113 23 14
                                    

Tej nocy oboje spali razem w jednym hamaku. Możliwe, że Bangs zwyczajnie nie chciał puścić Perry'ego. Równie możliwe było to, że Perry nie chciał po prostu znów spędzić nocy w samotności.
Możliwe że oba powody były prawdą, a możliwe że nie. Możliwe że mieli jeszcze inne przyczyny, by zaufać sobie do tego stopnia.
Któż to wie...
Na pewno nie taki narrator jak ja.

Dzień przebiegał spokojnie.
Aż zbyt spokojnie.
Cisza morska siała przygnębiającą nudę momentami będącą wręcz już niemożliwą do zniesienia.
Zero wiatru. Zero zmartwień.
I przy okazji zero rzeczy do roboty.
Część załogi zwyczajnie leżała w cieniu gapiąc się bez celu w puste niebo wyczekując najmniejszego powiewu chłodnej bryzy.
W niektórych chwilach miało się wrażenie iż nie da się oddzielić nieboskłonu od niezakłóconej nawet najdelikatniejszą zmarszczką morzem.
Perry łaził niecierpliwie w tę i  z powrotem po pokładzie.
Tego dnia czuł się wyjątkowo wyspany, co nie zdarzało się za często.
Dzięki temu w porównaniu do dni w których  odpowiednio nie wypoczywał, teraz nie był aż tak niespokojny z powodu ciszy morskiej.
- Ygh, czemu akurat teraz!? - mimo to jednak marudził.
- Perry, pogody się nie wybiera. Taki już mamy klimat. Zresztą nie dramatyzuj, to tylko wiatr. - odpowiedział na jego jęki Bangs zbierając w sobie resztki cierpliwości.
- Tak!? Akurat tak się składa, że nieco się śpieszę by dopłynąć na miejsce. - mówił o dziwo łagodnym tonem.
Opadł na burtę z głuchym trzaskiem patrząc się ze zrezygnowaniem w morze.
Bangs słyszał jego niezadowolone mamrotanie pod nosem.
- No już marudząca klucho. - odparł pokładając się na nim, sam będąc dzisiaj rozleniwionym. - Wiatr w końcu zawieje ponownie w żagle, czym dłużej czekamy, tym bardziej zbliżamy się do celu. Nawet jeśli nie poruszamy się do przodu. Czekanie to też część podróży. Widocznie odpoczynek był nam pisany...więc czemu by się nim nie nacieszyć?
- W końcu kapitan też nam nie przeszkadza, schlany w trzy dupy chrapie smacznie w swojej kajucie. Przynajmniej on się dobrze bawi.
Bangs z trudem stłumił śmiech.
Po chwili jednak zrzedła mu mina.
Jego wzrok przykuły dłonie rozmówcy miarowo stukające o drewnianą deskę.
- Perry...?
Dlaczego twoje ręce są czarne...? - stukanie ustało.
Ogoniasty natychmiast wcisnął je między żebra.
- Przestań! Co się dzieje!? - zaczął na niego krzyczeć Bangs próbując siłą rozwiązać mu ręce.
- Jeżu, zachowujesz się jak dzikie zwierzę!
- HIIIISSSSSS!!! - Syknął na niego chamsko w odpowiedzi.
Odsunął ręce zrezygnowany nie chcąc oberwać od zdziczałego szkieleta.
- Ech, i co ja mam z tobą zrobić...
- Zostawić mnie w spokoju.
- Chcę ci pomóc!
- Nie potrzebuję pomocy!
- Jakoś wcześniej potrzebowałeś, skąd mam wiedzieć że teraz też nie potrzebujesz!?
- Bo nie!
- Hej! - za ich plecami podniósł się gwar wesołych głosów.
- Kapitan się zgodził na otworzenie beczek z rumem! Idziecie z nami chlać!?
- Już idę! - Odkrzyknął wesoło Bangs, jednak zbyt naiwnym tonem jak na kogoś kto jest w pełni świadom tego na co się naprawdę zgodził. Zresztą było to do niego niepodobne. Bangs i alkohol? Przecież to wogóle nie szło ze sobą w parze.
- Czy ty wiesz wogóle co to rum?
- Nie muszę ci się że wszystkiego wyspowiadać. - burknął w odpowiedzi.
- Idę się dobrze bawić z resztą załogi.
A ty rób co chcesz. Ja będę czekać jakbyś raczył się otworzyć wreszcie na innych. - to mówiąc obrócił się na pięcie i odszedł. Zniknął gdzieś w gromadzącej się przy wejściu do ładowni załogi.
- On sobie kiedyś krzywdę zrobi... - jęknął sam do siebie z politowaniem.

Słońce chyliło się już ku zachodowi przybierając ciepłą, pomarańczową barwę.
Dla załogi Adonisa był to jednak dopiero początek wspaniałej zabawy.
Wytaszczyli z ładowni kilka pokaźnych wielkości beczek, przetasowali kilka nie do końca kompletnych talii kart i wyjęli obdarte kości.
Perry bacznie przyglądał się marynarzom i Bangsowi wciąż zachowując między nimi spory dystans.
Aż do momentu gdy nie polali mu rumu.

- Zastanawiałem się, czy będę musiał cię ciągle pilnować przez tą twoją zgubną naiwność. I jak widać, tak. - podszedł sztywnym krokiem wprost w jego stronę.
- O czym ty-
- Daj mi to. - powiedział bezceremonialnie wyrywając mu z ręki kufel i wypijając duszkiem całą jego zawartość. Skrzywił się, jakby właśnie wydudlił sok z cytryn.
Marynarze wydali z siebie okrzyk aprobaty.
- Ej! To było moje!
- Nie martw się, za dużo nie straciłeś. Smakuje jak rybie siki...
Dajcie mi kolejny kufel.
- Perry!
- No co? - jego ton ociekał w ironiczną niewinność i beztroskę gdy opróżniał następny kubek.
Delikatnie się zachwiał potrząsając głową.
- Nie będziesz tego pił. - powiedział śmiertelnie poważnie chwytając Bangsa za ramiona jakby właśnie dawał dziecku życiową lekcję.
Następnie wybuchł śmiechem.
- Bahahahah! Bangs to takie dziwne i głupie imię! - wydusił z siebie przez łzy.
Chłopak w bandamie złapał go za dłoń i zaczął prowadzić w stronę kubryku, pod pokład.
- Choć, tylko mi wstydu ciągle przynosisz... - wymamrotał cały czerwony z zażenowania.
Zaciągnął na wpół spitego Perry'ego do łóżka i kazał mu więcej tego wieczora nie sięgać po alkohol. Stwierdził, że może mu tutaj dotrzymać towarzystwa. Zresztą odechciało mu się grać w kości z marynarzami, którzy zmorzeni dobrym trunkiem powoli przestawali dostrzegać ilość oczek na ściance.
  - Moje imię było zwykłą wpadką. - wyjaśnił siadając na brzegu łóżka.
  - Hę?
  - Przekręcili je w papierach adopcyjnych.
  - ...Byłeś wcześniej w sierocińcu?
  - Nie chcę o tym gadać.
  - Rozumiem.
  ...
To przez to że ci dokuczali, prawda?
  - Skąd ty-
  - Mnie też dokuczali.
I zapewne robiliby to każdemu który wygląda chociaż w połowie tak samo jak my.
Zapadła głęboka cisza zakłócana tylko cichym skrzypieniem statku.
Perry wstał.
  - Dokąd idziesz?
  - Po rum.
  - A-ale nie możesz! Obiecałeś że nigdzie nie pójdziesz!
  - Kłamałem.
  - Ygh! Jaki ty jesteś-! - chłopcu zabrakło słów w nagłym przypływie gniewu. Przytłoczony beznadzieją własnej wypowiedzi zdołał jednak dokończyć je wreszcie z desperacją.
  - G-głupi! - dostrzegł w odpowiedzi tylko błysk zębów swojego rozmówcy. Gdyby nie jego paskudny charakter, zapewne pomyślałby że się uśmiecha. Ale to bardziej wyglądało jak cień szyderstwa, niż uznanie za zabawne całej tej niepoważnej sytuacji.

Pół godziny później Ogoniasty wrócił... cóż, w potocznym języku nazywało by się to "zalanym w trupa". Ale czy w jego sytuacji można być trupem jeszcze bardziej?
Gdy pokładał się na Bangsie, nucił pod nosem starą szantę strasznie przy tym fałszując.
- Zachowałeś się dzisiaj naprawdę bardzo głupio i lekkomyślnie.
Ale... Mimo wszystko dziękuję, że nie pozwoliłeś mi się upić. - powiedział do leżącego mu na kolanach półprzytomnego chłopaka.
- Zaraz chyba pawia puszczę... - tuż po wypowiedzeniu tych słów Ogoniasty zleciał na ziemię.
  - My to wogóle umiemy!?
  - Niewiem, ale jeśli bym umiał to zapewne czułbym się właśnie tak. - jego głos obijał się głucho o pokładowe deski.
  - To takie durne że tak mało wiemy o nas samych.
W odpowiedzi usłyszał już tylko głębokie chrapanie.
  - Ech... śpij dobrze Perry.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nareszcie udało mi się skończyć ten rozdział... Phew!
Przepraszam że tak długo musieliście czekać, leniuszek jestem i też brak mi było weny ;3
Bajo! Do następnej części!

~ Szop

Gᴅʏʙʏ ᴍᴏʀᴢᴇ ᴍᴏɢᴌᴏ ʙʏᴄ́ ᴅᴏᴍᴇᴍ | Cᴏʀᴘsᴇ ʟɪꜰᴇ |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz