5 | rozdział piąty

325 40 37
                                    

Kto by się spodziewał, że wilki wcale nie postanowiły schować się przed zamiecią, co więcej, Diluc nie miał pojęcia, na jakiej byli wysokości, ale był świadomy jednego. 

Muszą jak najszybciej uciekać. Widok ostrych kłów i głośne warczenie przypomniały mu o wydarzeniach z przeszłości, o których wolałby nie pamiętać. Kiedy ściskał mocno wodze, tak, że bolały go palce, przed oczami stawały mu obrazy zakrwawionego ciała ojca, a w uszach, poza ogłuszającym dzwonieniem spowodowanym przez stres, słyszał jego ciche błagania o zakończenie cierpień. Jean w tej sytuacji miała nad nim sporą przewagę, panowała nad swoim koniem i torowała drogę jemu, choć szczerze mówiąc przerażała go perspektywa zostania w tyle. Z każdą sekundą widział jak jej jasne włosy oddalają się coraz bardziej i bardziej, a dźwięki wydawane przez rozjuszone zwierzęta zdawały się zbliżać. 

Wiatr smagał go po twarzy a gałęzie po głowie, a kiedy praktycznie przywarł do szyi swojego konia, był pewny że zwierzę jest niemal tak samo przerażone.

W myślach przeklął duchy lasu, które chyba po coś były, prawda? Po co Xiao i Venti wcześniej im się pokazali, to dlaczego teraz nie mogliby na przykład pomóc w ucieczce? Diluc już wiedział, że ich nie znosi. Właśnie w tym momencie czuł, jak całe ciało mu płonie ze strachu i bólu od napinania mięśni. Zacisnął powieki na coś, co miało być momentem.

Przez ten moment został praktycznie wyrzucony z siodła, bo jego koń zarżał i stanął dęba kiedy król rozluźnił uścisk na wodzach. Nie mógł nawet niczego się złapać, kiedy upadł plecami prosto w śnieg a siła uderzenia wyssała mu powietrze z płuc. 

— Jean… — chciał krzyknąć, ale wydał z siebie jedynie głuchy jęk, kiedy wierzchowiec zniknął za drzewami. Wilki jednak były coraz głośniejsze.

Przymknął oczy, zdoławszy się jedynie przekręcić na brzuch i zakrył kark dłońmi. Był pewny, że skończy jak ojciec, miał tylko nadzieję, że Jean odnajdzie Kaeyę, przeprosi go od niego i ukoronuje go tak samo jak jego. I że książę Ajax nie zostanie dopuszczony do jego brata.

— Diluc! — Śnieg skutecznie tłumił dźwięki kopyt, bo nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że dziewczyna zawróciła ze swojej drogi.

Przypadkiem prawie wciągnął śnieg do ust, bo poczuł gwałtowne szarpnięcie gdzieś w okolicach karku z którego odruchowo wcześniej zabrał ręce i omal się nie udusił, kiedy siodło uderzyło go w brzuch okryty kilkoma warstwami ubrania. 

— Co… ty… — zdołał wyjąkać, kiedy już jakimś cudem wyrównał oddech i zacisnął palce na tylnej części siodła. Nadal byli w niebezpiecznym położeniu, więc nie próbował jeszcze usiąść tylko dalej leżał z nogami zwisającymi po jednej stronie i głową po drugiej. Jego mózg gdzieś w międzyczasie próbował przetworzyć ostatnie wydarzenia i w końcu stwierdził, że o mało nie skończyłby jak jego ojciec. 

— Na razie nic nie mów — ostrzegła go Jean, odwracając się, a jej twarz zdobił grymas bólu, który nieudolnie starała się ukryć. — Musimy stąd uciec.

Wilki przestały ich gonić dopiero, gdy drzewa stały się rzadsze. Koń wyraźnie się uspokoił i Diluc z żalem pomyślał o swoim, któremu bezmyślnie dał uciec, całkowicie poddając się sytuacji. Nie powinien się tak zachowywać, był przecież królem, więc jego obowiązkiem było odważne stawianie czoła przeciwnikom. Tymczasem gdyby nie Jean, on już leżałby martwy w tym śniegu i pozostawił królestwo, które pozostawił mu ojciec.

Największą wadą tej sytuacji było jednak to, że zgubili trop Kaeyi. Teraz musieliby się wspinać na stromą, niemal pionową ścianę. Bez konia i bez dodatkowych bagaży, a jeśli Jean dodatkowo była ranna, to musiał to zrobić sam.

frozen | genshin impactOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz