12 | rozdział dwunasty

285 33 28
                                    

— Jestem królem Mondstadt, więc w tym momencie to ja powinienem przejąć władzę — zaczął słabo czerwonowłosy. Czuł jednak od początku, że twarzą w twarz z Signorą nie ma szans. Ani na arenie politycznej, ani teraz, w tej opuszczonej sali tronowej. Próbował sobie wyobrazić sylwetkę ojca umiejscowioną na tronie, a także matkę, której głos w tym momencie utkwił mu w głowie. Kiedy śpiewała mu jakąś kołysankę, choć jej słowa zdążył zapomnieć już dawno temu, bo po jej śmierci nikt nigdy nic mu nie śpiewał. — Twoje słowo w tym momencie się nie liczy.

Jego głos brzmiał żałośnie. Może dlatego, że ostatkiem siły próbował powstrzymywać ciało od drżenia, a nie mógł zidentyfikować  czy to strach, czy może z zimna. Miał też wrażenie, że stopy przymarzają mu do podłogi i poruszenie palcami przyszło mu z wielkim trudem. Wciąż miał jednak swoje ostrze, nie był może w stanie posługiwać się nim tak dobrze jak zwykle, ale jednego był pewny.

Nie podda się bez walki. Tego ojciec by mu już nigdy nie wybaczył.

— Spokojnie, Wasza Wysokość. — Kobieta podeszła, ale jeszcze nie na tyle, by mógł dobyć broni. Oczywiście mogłaby przemierzyć dystans między nimi dużo szybciej niż on, nawet w ciężkiej sukni, bo nie spowalniała jej żadna klątwa. Diluc nie mógł pozbyć się myśli, że obecność Signory przynosi ze sobą chłód, pogarszając jego i tak beznadziejny stan. — Nie wydaje mi się, żeby uprowadzenie członka rodziny królewskiej obcego kraju było w jakiś sposób usprawiedliwione w prawie Mondstadt. Chyba że wy, barbarzyńcy — uśmiechnęła się przebiegle, żeby poczuł się jeszcze bardziej dotknięty. — Uważacie to u siebie za normalne?

— Jeśli o to ci chodzi, mój brat nikogo nie uprowadził. Książę Ajax udał się za nim dobrowolnie i zapewniam cię, że…

— Wobec tego, czy książę Kaeya jest tutaj, by powiedzieć mi to osobiście? — przerwała i popatrzyła na niego triumfalnie, a kiedy Diluc zacisnął zęby, prychnęła tylko, śmiejąc się fałszywie. — Wasza Królewska Mość, nigdy nie popierałam wybierania dzieciaków na władców. — Stopniowo zmniejszała odległość między nimi i przemówiła dopiero, gdy chłopak zauważył, że jego nogi zmieniły się w bryłę lodu.

Dosłownie przymarzł do podłogi. Nie widział już swoich stóp, tylko przezroczystą bezkształtną bryłę, a potem z przerażeniem zauważył, że wcale tego nie poczuł. Mógł tylko patrzeć, jak uśmiech zwycięzcy zdobi twarz Signory.

Pochyliła się nad nim i odruchowo się wzdrygnął, kiedy jasne włosy dotknęły jego policzka.

— Dlatego nie przeszkadza mi, że ten idiota Ajax uciekł z twoim niezrównoważonym braciszkiem — wyszeptała mu do ucha, a Diluc poczuł przeogromną ochotę, żeby uderzyć ją z pięści w twarz. — Przy odrobinie szczęścia sami się wykończą. — Cofnęła się, po czym przywołała swój poprzedni wyniosły wyraz twarzy. — Gdybyś jeszcze się nie domyślił, Kaeya Alberich pochodzi z Khaenri'ah. 

— Pochodzi z Mondstadt. Wychował się tu i jest moim bratem — odparł na to czerwonowłosy i z satysfakcją dostrzegł, że kobieta marszczy gniewnie brwi. — Nie obchodzi mnie jego pochodzenie. Jest stąd.

— Dla mnie może być nawet ze śmietnika, tam gdzie jego miejsce. 

— Uważaj na słowa!

— Bo co? — rzuciła mu rozbawione spojrzenie. — Drogi królu, powiedziałam najszczerszą prawdę. Został porzucony, bo nie potrafi kontrolować swojej mocy. Lud Khaenri'ah nie widzi pożytku w takich ludziach. 

Diluc nie wiedział nawet, czym jest to, o czym opowiada Signora. Pomijając fakt, że nie umiał się teraz skupić, nazwa Khaenri'ah rodziła pustkę w jego umyśle. Nie pamiętał żadnej wzmianki w czytanych przez siebie książkach, niczego.

frozen | genshin impactOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz