10 | rozdział dziesiąty

254 32 18
                                    

I Kaeya i Albedo dalej stali w miejscu, nie mogąc się poruszyć. Ciemnowłosy zdołał zauważyć też, że przez te ostatnie chwile jasnowłosy alchemik okazał więcej emocji niż przez całą ich znajomość razem wziętą. Może poświęciłby dłuższą chwilę refleksji na to zjawisko, ale jego były narzeczony właśnie leżał ogłuszony w śniegu. W dodatku oberwał książką, której skórzana okładka właśnie rozklejała się w rękach dziewczyny w jego wieku.

— To ty — odezwał się Albedo, który najwidoczniej jako pierwszy był w stanie otrząsnąć się z szoku wywołanego ich obecną sytuacją. — Mona mi o tobie opowiadała, ale nic z tych... — Obrzucił spojrzeniem leżącego księcia. — Rzeczy.

— Kaeya! — Kiedy chłopak trochę się w końcu uspokoił i był w stanie wziąć trochę głębszy oddech, zdał sobie wreszcie sprawę, że tajemnicza dziewczyna dzierżąca księgę jako broń nie była sama. Choć Jean miała wokół głowy owinięty bandaż, te jasne włosy rozpoznałby wszędzie.

Ich relacja była dość skomplikowana. Tak, przyjaźnili się jako dzieci i czasem trenowali razem, pod czujnym okiem ojca. Przed czasem kiedy został zamknięty w jednym pokoju zdarzało im się wspólnie bawić i biegać po zamku. Wprawdzie Kaeya wiedział, że lepiej dogadywała się z jego bratem, bo oboje byli dziedzicami starych rodzin arystokracji Mondstadt, ale nigdy nie odnosiła się do niego inaczej lub gorzej niż do Diluca. I kiedy podrośli, czasem potajemnie w czasie treningów opowiadała mu, jak miewa się drugi z książąt. Długo nie mogła być ich łącznikiem, bo zawsze matka nakładała na nią spore ilości obowiązków.

Ale to nie była jej wina. Była przecież tylko dzieckiem

Tak samo jak Diluc, przeszło mu na moment przez myśl, ale zaraz to zignorował, bo Albedo zrobił krok przed siebie z ręką wyciągniętą do przodu, w postawie defensywnej.

— Nie wiem, co planujesz, Lisa, ale to nie jest najlepszy moment na odwiedziny — stwierdził blondyn, kierując całą swoją uwagę na dwie postacie przed nim. W jego głosie nie było słychać groźby, bardziej ostrzeżenie. — I nie wiem, kim ona jest, ale nie pozwolę wam skrzywdzić Kaeyi. Jego dom jest tutaj.

Chociaż ciemnowłosy miał właśnie zatrzymać go i złapać za ramię, te słowa wywołały w nim uczucie, którego nie był w stanie zidentyfikować. Po prostu znowu osłupiał, wpatrując się w niższego chłopaka, który drugą rękę wyprostował w obronnym geście. Chciał go chronić.

— Nazywam się Jean Gunnhildr i jestem dowódcą armii Mondstadt — przedstawiła się od razu blondynka, kładąc dłoń na klatce piersiowej, w sposób jaki salutowali sobie rycerze. Dostrzegł, że była ona zabandażowana podobnie jak jej głowa. — Chcę tylko porozmawiać z księciem Kaeyą.

Nienaganne maniery, jak zawsze, nawet jeśli nie byli w pałacu. Blondyn chyba dostrzegł, że nie miała żadnych złych zamiarów, ale nie zrezygnował z gotowości do ataku. Jakby nie patrzeć, między nimi dalej leżał Ajax z mieczem u boku. Nieprzytomny, ale leżał.

Kaeya skorzystał z tego faktu, robiąc krok do przodu i sięgnął po ostrze. Snezhnayańska broń różniła się od tej wyrabianej w Mondstadt, była krótsza i miecz był minimalnie lżejszy. Zaczął żałować, że swój wyrzucił jeszcze w drodze tutaj, ale w razie wypadku mógł sobie poradzić i z takim. Dostrzegł, że Jean też nie ma swojego, ale i tak nie spodziewał się, że mogłaby go zaatakować bez ostrzeżenia. Wobec tego jedyną uzbrojoną osobą z ich dwójki była towarzyszka blondynki, wciąż z książką w rękach.

— Najpierw musisz mi powiedzieć — zaczął, uważając, żeby ton wypowiedzi nie zdradził jak zależy mu na odpowiedzi. — Czy Diluc żyje?

Spuściła wzrok i mimowolnie zacisnął zęby.

frozen | genshin impactOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz