Jakimś cudem, pomimo stania na szczycie góry, Kaeya oddychał z łatwością.
Może trochę przesadziłem.
Lodowy pałac praktycznie wbudowany w ośnieżone zbocze pasował tam jak ulał, ale niewątpliwie zaburzał naturalny krajobraz Dragonspine. Przeklął siebie w myślach, bo zapewne podświadomie wzorował się na architekturze swojego domu, kiedy pod wpływem emocji swoimi zdolnościami postawił budowlę.
Nie, teraz to był jego dom. Wyglądał dużo przyjaźniej niż kamienne mury zamku w Mondstadt, ściany były całkowicie przezroczyste i nikt nie mógł go tu nigdzie zamknąć. Był idealny, dokładnie taki, jaki powinien być. Kaeya stworzył go własnymi mocami, więc ba, nikt nie mógł go tutaj nawet znaleźć! Rycerze nie śmieliby się zbliżyć do szczytu góry, więc jego brat też nie.
Zresztą Diluc pewnie go zignorował, uspokoił ludzi w zamku i kontynuował uroczystość. Teraz tak bardzo chciał się wczuć w rolę króla, że prędzej czy później i tak zlikwidowałby przeszkodę w postaci brata.
Chyba, że Kaeya nigdy nie był dla niego bratem. Wciąż pamiętał tę wściekłość na twarzy czerwonowłosego chłopaka, jego lekceważący ton, jakby nigdy nie obchodziły go niczyje uczucia poza własnymi.
To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że jest we właściwym miejscu. W swoim własnym królestwie, gdzie ma swój własny pałac i nikt nie uważa go za niedogodność, nikt nie zamknie go na dekadę w pokoju i zabroni kontaktu ze światem zewnętrznym.
Wiele razy próbował wybaczyć swojemu ojcu, kiedy przychodził do jego komnaty. Czytał mu książki, opowiadał o swoich podróżach i obowiązkach, uczył go walczyć mieczem i parę razy nawet go przytulił i przeprosił, za to, że skazał go na takie życie.
Nigdy nie powiedział dlaczego. Kaeya wszedł po prawie przezroczystych schodach, starając się odsunąć bolesne ukłucie gdzieś w klatce piersiowej i ścisnął tylko materiał bladoniebieskiej koszuli. Zimno mu nie przeszkadzało. Przeciętny człowiek pewnie by już zamarzł w tej temperaturze, ale przecież on nigdy nie był przeciętny. Dlatego go zamknęli.
— Przepraszam, ale zablokowałeś mi wejście do obozu.
Chłopak zamarł. Głos dobiegał zza jego pleców, ale przecież nikogo nie powinno tu być. To był sam szczyt Dragonspine, słynnej lodowej góry, na którą rzadko kto chciał się w ogóle wspinać. Kaeya wszedł tu tylko dzięki swojej mocy, gdyby był zwyczajnym rycerzem, nigdy by się tu nie dostał.
— To naprawdę ma dla mnie duże znaczenie. Słyszałem jak śpiewałeś i podziwiam wspaniałą architekturę, ale...
— Słyszałeś jak śpiewałem?! — Kaeya odwrócił się gwałtownie, kompletnie zapominając o tym, że znajdował się aktualnie na schodach wyrzeźbionych z gładkiego lodu i nawet jego porządnie wykonane skórzane buty nie mogły go uratować od poślizgnięcia się i zjechania na czterech literach na sam dół.
Tuż pod stopy jasnowłosego chłopaka o wyjątkowo delikatnych rysach twarzy w niezbyt formalnym odzieniu. Prawdę mówiąc miał na sobie jeszcze mniej więcej tyle samo ubrania, co książę, tyle, że prezentowało się ono dużo skromniej. Ot, zwykła jasna koszula (jedynie jeden jej dolny guzik pozostawał zapięty, co spowodowało, że Kaeya mógł zobaczyć złotawy znak w kształcie gwiazdy na jego torsie i szyi; odwrócił jednak szybko wzrok, bo niegrzecznie było tak się gapić) i proste beżowe spodnie z cienkiego materiału. I był boso, w taką zamieć.
— Słyszałem. Ciężko było cię nie zauważyć — odparł, nadal bez cienia emocji na twarzy.
Ciemnowłosy poczuł jak płoną mu policzki. Nie planował śpiewać, ale stwierdził, że odda się chwili i wykrzyczy całą swoją frustrację wraz z pierwszą lepszą melodią, która przyszłaby mu do głowy.
CZYTASZ
frozen | genshin impact
FanfictionRód Ragnvindr adoptował małego Kaeyę, kiedy tylko król Crepus zobaczył siedmioletniego chłopca z obandażowaną głową stojącego na skraju lasu w środku zimy. Razem z zespołem wiernych rycerzy od razu zawrócił z polowania, rozkazując jedynie dowódczyni...