7 | rozdział siódmy

299 35 22
                                    

— Klee, mogłabyś spokojnie iść sama — powiedział Albedo do dziewczynki, która radośnie zajmowała swoje miejsce na plecach Kaeyi, który zaoferował ją nieść w drodze powrotnej do kryjówki. Jak się okazało, dziewczyna z czarnymi włosami była niespodziewanym dodatkiem do ich małej grupki, ale dzielnie podążała w górę, krzywiąc się momentami przez zimny wiatr. Jasnowłosy alchemik musiał ją znać, bo na prośbę, żeby porozmawiali, bez wahania odpowiedział kiwnięciem głowy. Wyglądała naprawdę ludzko, rzekoma siostra Albedo na pierwszy rzut oka też, gdyby później nie zauważył jej szpiczastych uszu.

— Nie chcę! — odparła wesoło, a alchemik jedynie przewrócił oczami.

Delikatny uśmiech nie opuszczał jego twarzy, odkąd spotkali się z Klee i Kaeya miał nadzieję, że już tak zostanie. Teraz Albedo, mimo że utrzymywał, że człowiekiem nie jest, wydawał się być naprawdę ludzki. Książę był pewny, że gdyby na przykład go teraz przytulił, nie poczułby chłodu, a przyjemne ciepło. Kilkulatka uczepiona jego pleców praktycznie emanowała takim ciepłem, a skoro byli rodzeństwem, to Albedo pewnie też. Wydawali się mieć taką dobrą relację, że Kaeya po prostu nie mógł być zazdrosny, ale raczej w głębi serca. Jego myśli nie schodziły na temat Diluca odkąd poznał blondyna, lecz teraz zaczął się zastanawiać, czy jego brat poczyni jakieś kroki w szukaniu ciemnowłosego. Pewnie nie. Przecież praktycznie go nie znał, dlaczego miałby za nim tęsknić?

Dotarli do kryjówki, a Klee wydała z siebie okrzyk zachwytu na widok kryształowego pałacu wykonanego z lodu, który właśnie zdobił szczyt góry. Mona, bo tak miała na imię ich druga towarzyszka jedynie prychnęła coś pod nosem. Trzymała się za ramiona pod peleryną i widocznie było jej zimno.

— Niesamowite! Braciszku, ty to zrobiłeś?

— Nie, to robota Kaeyi. — Blondyn uśmiechnął się pod nosem, patrząc na niego, a książę poczuł, że się czerwienił. — Zrobił to sam. I przy okazji śpiewał.

— Braciszek Kaeya jest niesamowity! — wykrzyknęła Klee, nieświadoma, że niosący ją chłopak zaraz zapadnie się pod ziemię ze wstydu. — Mogę zobaczyć w środku? Zaśpiewasz mi?

— Ja... nie śpiewam — zaśmiał się nerwowo, kiedy przechodzili przez jego niedoszłą piwnicę do małej jaskini Albedo. — Ale oczywiście, chętnie ci pokażę!

Mona odchrząknęła, więc zamilkli. Kaeya już zaczynał nie lubić tej dziewczyny. Przypominała mu zachowanie, którego nie chciał pamiętać, więc kiedy już wszyscy znaleźli się w obrębie kamiennych ścian posadził Klee na mniejszej pryczy, a sam usiadł na ziemi. Czarnowłosa zajęła miejsce pod jedną ze ścian a alchemik znów zajął się czymś przy swoich papierach.

— Braciszku Kaeya — zagadnęła go dziewczynka, machając nogami które zwisały trochę ze stosunkowo nisko położonego posłania. — Używasz magii lodu?

— Jeszcze się na tym nie znam, ale tak, chyba tak — mruknął zmieszany, uśmiechając się. Nie miał styczności z dziećmi, jedynymi jakie kojarzył była młodsza siostra Jean, która obecnie była zdecydowanie starsza od towarzyszącej mu Klee, albo dzieci z pałacowej służby w Mondstadt, które i tak oglądał jedynie przez okno lub z daleka. Ta sytuacja była dla niego kompletnie nowa, ale blondynka była tak zafascynowana jego umiejętnościami, że wydało mu się to znajome.

— Super! Nigdy jeszcze nie spotkałam nikogo takiego! Myślałam, że nie istnieją...

— Nie istnieją? — Uniósł brwi, zdziwiony. Przecież Albedo mówił mu o duchach lasu, istniały. Na pewno musiał istnieć ktoś taki jak on.

— No, tak... — posmutniała na chwilę. — Są różni... Xiao i Venti! — wymieniła jakieś imiona, unosząc palec w górę. — Braciszek Albedo mówi, że opiekują się wiatrami. Mogą robić tak! — Machnęła energicznie obiema dłońmi w jakiejś marnej imitacji podmuchu wiatru. — I śnieg spada z drzew!

frozen | genshin impactOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz