11 | rozdział jedenasty

278 29 19
                                    

— Powinniśmy jechać. Ningguang chciała, żebyś wrócił. Władcy innych państw zaczynają się niepokoić — poinformowała go Beidou, kiedy już wszystkie powitania i wyjaśnienia się skończyły. Oczywiście Diluc nie wspomniał jej o klątwie, chociaż mógłby to zrobić i oszczędzić sobie tłumaczenia. Coś w głębi duszy podpowiedziało mu, że jeszcze nie.

— Nie mogę wrócić bez Jean — zaprotestował. Odkąd jego przyjaciółka kilkanaście minut wcześniej wyszła z ich tymczasowego schronienia, nigdzie nie było jej widać. Tak samo było z Lisą, za którą teraz rozglądali się Razor, Bennett i Fischl, pozostawieni sami sobie. — Ona musi wrócić ze mną — podkreślił, a Beidou tylko przewróciła oczami. Wybaczył jej to, bo skoro nic nie wspomniał o swojej nadchodzącej śmierci, nie mogła wiedzieć że Jean jest mu potrzebna aby przekazać komuś koronę.

— Mamy na to rozwiązanie! — usłyszał wesoły głos za sobą i ujrzał dwie znajome twarze, a potem niemal świecące się z radości oczy Bennetta. Po tym jak odprowadzili go do chatki w lesie, wcześniej diagnozując mu klątwę, Xiao i Venti rozpłynęli się w powietrzu. Teraz jednak w całej okazałości stali przy trójce nastolatków. — Jedź z nimi, Diluc. Poszukamy ich — obiecał ten drugi. Wciąż w jakiś sposób dało się wyczuć w jego głosie smutek, ale kiedy wokół byli inni ludzie, starał się go zamaskować. — I zaopiekujemy się nimi! — Położył dłoń na głowie blondyna, który patrzył na niego jak zaczarowany.

Po twarzach obu było widać, że odmowa nie wchodzi w grę, dlatego czerwonowłosy westchnął.

— Tylko szybko — mruknął, podchodząc do jednego z koni. Miał nadzieję, że spojrzenie skierowane w stronę Ventiego dobrze wyraża słowa Nie mamy za dużo czasu.

Sam nie wiedział nawet ile ma czasu, ale czuł, że musi działać szybko. Zanim zacznie panikować i się wystraszy, bo teraz jeszcze to wydawało się odległe.]

— Wiatr świetnie nadaje się do śledzenia ludzi — skomentował tylko duch wiatru, uśmiechając się smutno. Diluc skinął głową i dosiadł swojego wierzchowca i przez ramię obserwował tylko, jak dwóch chłopaków biegnie w las razem z trójką dzieci, a on sam mknie na koniu przez las, widząc przed sobą tylko plecy Beidou. W klatce piersiowej i z tyłu głowy czuł nieprzyjemny chłód.

Nie pamiętał już, jak długo wcześniej jemu i Jean zajęło dotarcie do tego miejsca na górze, ale teraz poruszał się dużo szybciej. Przypomniał sobie, jak parę razy nie zginął przez wilki a potem wyrzucony z siodła przez konia. Teraz ta podróż wydawała się pójść na marne; nie dał przecież rady i nie przekonał Kaeyi. Ciekawiło go tylko co stało się z księciem Ajaxem. Gdyby nie pojawił się na koronacji, ta cała sytuacja nie miałaby miejsca. Jeśli był gdzieś na szczycie Dragonspine, to miał tylko nadzieję, że jego brat będzie z nim szczęśliwy.

Mógłby być bardziej szczęśliwy, gdybym wtedy po prostu dał im błogosławieństwo.

Gdyby ojciec go teraz zobaczył, byłby pewnie rozczarowany. To właśnie na nim miała zakończyć się linia rodu Ragnvindr, który od samego początku rządził w Mondstadt. Zawiódł nie tylko brata, ale też całą swoją rodzinę.

— Nie zasypiaj, Wasza Wysokość — ostrzegła go Beidou i odwróciła się przez ramię. — Niedługo dotrzemy. Ningguang żądała twojego szybkiego powrotu, więc nie możemy jej teraz zawieść.

— Tak — zgodził się. Miał tylko nadzieję, że Venti i Xiao nie przesadzali mówiąc o użyteczności ich mocy. Potrzebował, żeby Jean szybko znalazła się w zamku. Zwłaszcza kiedy czuł, że jego okryte rękawiczkami dłonie właśnie marzną.

Przyspieszyli tempo, ale jego koń dawał sobie radę sam i nie przeszkadzał mu niezupełnie dysponowany jeździec, teraz poruszał się z grupą. Nie było to do końca korzystne dla króla, bo zamiast skupić się całkowicie na jeździe, teraz wszystkie problemy znowu dawały mu o sobie znać. Na przykład wieczna zima ogarniająca właśnie Mondstadt.

frozen | genshin impactOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz