1 | rozdział pierwszy

608 59 59
                                    

Dziesięcioletni Diluc Ragnvindr stał pod drzwiami pokoju swojego brata, czekając na odpowiedź na pukanie już od kilku minut. Nerwowo przestąpił z nogi na nogę, opierając dłoń na rękojeści drewnianego miecza, w nadziei, że Kaeya w końcu otworzy. Ojciec postanowił, że od teraz młodzi książęta będą ćwiczyć posługiwanie się bronią pod okiem rycerzy, niestety nie razem, a osobno. Obecnie jedyną ich drogą komunikacji była Jean, również w trakcie treningu, ale i ona nie mogła mu za wiele opowiedzieć o Kaeyi. Utrzymywała, że nie widują się często, bo matka wymyśliła jej skomplikowany i wymagający program ćwiczeń, którego musiała przestrzegać. 

Chłopiec westchnął i odszedł, nie spodziewając się już żadnej odpowiedzi.

Szesnastoletni Diluc Ragnvindr spojrzał tylko na drzwi pokoju brata, przechodząc korytarzem. Na moment przez myśl przeszło mu, żeby się zatrzymać i zapukać, tak jak próbował, kiedy byli młodsi. Kaeya był przecież na pogrzebie matki, która zachorowała i niespodziewanie zmarła, ale nie odezwał się do niego ani słowem, a później król nie pozwolił im porozmawiać. Chłopak miał nadzieję, że przynajmniej w takim razie będzie mógł spędzić trochę czasu z ojcem, chcąc nie chcąc ich obu dotknęła ogromna strata, ale mężczyzna tylko zamknął się w gabinecie i został sam. 

Szedł właśnie na dziedziniec, w nadziei, że Jean dotrzyma mu towarzystwa. Nie chodziło nawet o rozmowę, bo odkąd dwa lata wcześniej jej rodzice się rozstali a rok później straciła matkę, nie spotykali się często. Dziewczyna przejęła wysoką pozycję w wojsku w wyjątkowo młodym wieku, teraz była wiecznie zajęta i kiedy widywali się w obecności wojska, musiała się do niego zwracać "Wasza Wysokość", a on musiał patrzeć na pustkę w jej oczach.

To było nie do zniesienia. Jean była jedną z niewielu osób, która mogła go zrozumieć. Straciła siostrę, kiedy jej ojciec zabrał ją ze sobą, tak jak on stracił Kaeyę. Oboje stracili matki. Byli do siebie podobni.

Na dworze było już ciemno, więc Diluc w zasadzie wymykał się na dziedziniec, ale Jean zawsze trenowała do późna, a potem zasypiała gdzieś w stajni zamiast w sypialni dla oficerów. 

Nawet nie dotarł do bramy, kiedy zobaczył kogoś ukradkiem wymykającego się ze spiżarni. Nie widział ani twarzy osoby, ani jej dokładnej sylwetki, jedynie brązową, wyświechtaną pelerynę z herbem Gunnhildr.

Gunnhildr. 

— Jean! — krzyknął, na tyle na ile to było możliwe, żeby nie obudzić całego zamku. Postać obróciła się przerażona, ale nie zaczęła uciekać. Zamiast tego upuściła wszystko co miała na ziemię i powoli uniosła ręce, a kaptur spadł jej z głowy. Diluc przyspieszył kroku i podbiegł do niej, nie wyjmując jednak miecza. Nie miał złych zamiarów, często widywał jak biedniejsza służba zabiera coś ze spiżarni, ale ani on ani ojciec na to nie reagowali. Żaden z nich nie widział potrzeby. — Dobrze, że cię widzę…

— Przepraszam — przerwała mu, pochylając głowę. — Wiem, że powinieneś mnie za to wyrzucić, więc po prostu… 

Uniósł brwi na tę niespodziewaną reakcję. Przynajmniej nie powiedziała do niego Wasza Wysokość. 

— Nie żartuj — położył jej dłoń na ramieniu, a wtedy spojrzała na niego zaskoczona, z załzawionymi oczami. 

Jean wyglądała źle. Na pewno gorzej niż on, ale on był księciem i codziennie wysypiał się w pałacu, a ona chyba zarwała kilka nocy o czym świadczyły spore cienie pod oczami i blada twarz. 

— Wyglądasz tragicznie — dodał, w międzyczasie pochylając się i zbierając wszystko, co upuściła — Coś się dzieje? Jeśli potrzebujesz przerwy, powiem ojcu.

frozen | genshin impactOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz