Rozdział 9 - „Widoki"

305 24 38
                                    

Jim leniwie przetarła swoje oczy, próbując się wyrwać z żelaznego uścisku pewnego bruneta. Chłopak nie pozostawiał jej wyboru. Postanowiła wypróbować dziecinny, ale skuteczny sposób.

- Mówię to z trudem, ale Syriusz Black jest o wiele przystojniejszy i seksowniejszy od ciebie. - warknęła, podkreślając dwa przymiotniki.

James od razu podniósł się do pozycji siedzącej. Rozglądnął się po pokoju. Zdecydowanie nie należał do niego, zważając na kolor ścian, jaki dekorował pokój.

- Co ty powiedzia.. Chwila.. Czy my? - uśmiechnął się zwycięzko, znacząco poruszając brwiami.

Niestety albo stety jego wyobrażenia musiała przerwać słodko śmiejąca się brunetką, spychająca go z łóżka, przez co spotkał się z twardą podłogą.

- Prędzej Syriusz zetnie włosy, niż to się stanie, Potter. - wypomniała mu Jim z jej idealnie wrednym uśmieszkiem. - Wypiłeś za dużo i musiałam cię tu targać, a po drodze śpiewałeś ballady miłosne, skierowane w stronę McGonagall.

Potter wpatrywał się w nią, jakby właśnie oznajmiła, że nie jest najlepszy w Quidditch'a.

- Sam się wyniesiesz, czy mam cię wypędzić? - spytała, wstając z łóżka, czego natychmiast pożałowała.

Zapomniała, iż wczoraj wieczorem, kiedy udało jej się ułożyć jakoś James'a we swoim łóżku, ściągnęła swoje ubrania, wobec czego teraz paradowała przed napalonym gryfonem w samej bieliźnie.

- No wiesz. Ja takie widoki mogę mieć codziennie.

Jim rzuciła mu piorunujące spojrzenie i niemalże od razu podeszła do niego, łapiąc go za koszulę i szybko wyprowadziła go na korytarz, pozostawiając chłopaka na pastwę bardzo łaskawych uczniów Slytherin'u. Miała ochotę udusić go gołymi rękami. Zupełnie jak wtedy, kiedy na trzecim roku nauki wylał na nią zieloną maść, która kleiła się do jej włosów, niczym dziewczyny do Syriusza. Pamiętała, że odegrała się na Potterze rzucając urok na jego obiad. James, ubolewający nad swoją fryzurą ubrudzoną sosem ze Spagetti, to było coś pięknego.
Oparła się plecami o białe drzwi pokoju, nie wiedząc, że po drugiej stronie drewnianych wrót, gryfon zrobił zupełnie to samo.

~•~

Tymczasem Madeleine odnalazła, śpiącą w bibliotece Lię, owiniętą w puszysty, czerwony koc. Mimowolnie uśmiechnęła się na widok drzemającej sobie spokojnie przyjaciółki. Blondynka zaczęła mruczeć pod nosem coś  niezrozumiałego do młodej Wood, na co ta z uśmiechem wywróciła oczami, po cichu podchodząc do krukonki.

- Lia, pobudka. - szepnęła, kładąc rękę na jej ramieniu. - Miśka, budzimy się.

Wood była zmuszona przyznać, że z niesfornie puszczonymi blond pasemkami, opadającymi na twarzy, niebieskooka wyglądała tak niewinnie słodko, iż gdyby jej nie znała, z pewnością stwierdziłaby, że na pewno jest tą zakręconą i miłą osobą w paczce. Lia wzdrygnęła lekko w górę, otwierając oczy. Wyszczerzyła się w stronę brunetki, zgarniając włosy z twarzy.

- Która godzina? - spytała, rozciągając się.

- Jest kilka minut po dziesiątej, więc skoro przyszłam tutaj o tej godzinie, to znaczy tylko jedno. Mamy weekend! - zawołała, udzielając odpowiedzi Lii, co spotkało się ze surowym wzorkiem bibliotekarki, upominającym o poprawnym zachowaniu ciszy w czytelni.

- Chodzmy już, bo glizda się wścieka. - zaśmiała się zakrywając ręką usta, by jeszcze bardziej nie podpaść kobiecie, która wypalała w nich pełne nienawiści spojrzenie.

Dziewczyna wstała z dotychczasowego miejsca, w którym to wczoraj zasiedziała się z Remus'em, poprawiając koc, jaki na sto procent nie należał do niej. Z okrycia wypadł mały skrawek pergaminu. Lia nachyliła się po niego, po czym chwyciła karteczkę w dłoń.
Napis na nim układał się w całość.

„Pięknie wyglądasz jak śpisz.

R.L"

Córka McCartney'ów zarumieniła się po uszy, co nie uszło uwadze Maddie. Wiedząc, że Lia sama z siebie się nie ruszy, trąciła ją ramieniem, wybudzając dziewczynę z czerwonych rumieńcy.

- Dalej zakochana, idziemy.

~•~

Zakazany romans kusi, niczym ciastka babci, których pod żadnym pozorem nie można jeszcze zjeść. Dlaczego więc, kiedy rzecz jest nam zakazana, my chcemy zrobić ją jeszcze bardziej? Co to powoduje? Pożądanie?  Zwycięstwo? Czy może chęć złamania ograniczenia, które nam dano?

Cassie Axesoar nie myślała wiele, gdy poczuła usta natrętnego Wood'a na swoich. John okazał się być twardym przeciwnikiem, z którym Cassie nie potrafiła się uporać. Wszyscy wiedzieli, że kiedyś to nastąpi. Tak. Otwarcie można było przyznać, że uległa Wood'owi. Temu Wood'owi, o którym ostrzegała ją matka za każdym razem kiedy wyjeżdżała z domu z powrotem do Hogwartu. Jednakże co mogła zrobić zakochana ślizgonka, żeby gryfon odczepił się od niej raz na zawsze? Ale czy w ogóle tego chciała? Wiedziała tylko, że pragnęła jego bliskości, którą w pustej sali od Eliksirów dostała aż ponadto.

Aktualnie, nadal z płytkim oddechem, wracała do lochów, gdzie Jim zapewne zaprosiła już dwie znane im dobrze krukonki. Szybko wypowiedziała hasło i jakby uciekała przed samym Sam-Wiesz-Kim, wbiegła do dormitorium, od razu kierując się w stronę schodów, skąd doszła do pokoju, który dzieliła z młodą Mendes. W kwaterze siedziały trzy przyjaciółki. Jim na swoim łóżku z miską pysznych żelków oraz Maddie, powoli kończąca warkocza, obecnie robionego z włosów Lii. Axesoar stała jak słup soli, walcząc z własnymi myślami. Powiedzieć czy nie? Były przyjaciółkami, aczkolwiek tak czy tak bała się. W końcu co takiego doprowadziło do tego, co wydarzyło się między nią, a John'em?

- Cassie, jeżeli mój brat znowu miał swój nieudany podryw po którym jesteś w takim szoku.. - zaczęła Maddie, jednak Cassie przerwała jej przecinając pustą przestrzeń panującą między nią.

- J-ja.. Salazarze.. - nastolatka złapała się za głowę. Po chwili zgryzła wargę, zgniatając rękę w pięść.

- Będzie jazda. - skwitowała krótko Jim, wiedząc co zawsze wynika ze zaciśniętej w pięść ręki Cassie.

Nie minęła nawet sekunda, a Cassie wybuchnęła ostrymi wyzwiskami na temat brata jej przyjaciółki, karcąc przy tym również siebie za swoją głupotę i naiwność.

- A na dodatek ten wypierdek genetyczny w jakiś sposób zrobił tak, że może mnie odhaczyć na liście do zaliczenia szkolnej drużyny Quidditch'a! - tym zdaniem zakończyła swój długi przekaz, przez który Lia zamrugała kilka razy pod rząd, Jim ogon od żelka w kształcie myszy, wystawał z ust, natomiast Madeleine tak zmurowało, że z wrażenia nie mogła powiedzieć nic przez dobre trzy minuty.

- O matko, Cassie. Miałaś go podrywać, nie się z nim pieprzyć! - krzyknęła Lia, kiedy tylko zdołała przeanalizować słowa Cassie.

Jim siedziała cicho, w myślach układając jakąś formułkę, z której i tak zrezygnowała. Jako druga odezwała się Maddie, mówiąc.

- Czekaj.. Ty.. - wskazała na brązowowłosą. - I mój brat.. Ty i on.. Ja muszę to przetrawić.

Siostra półsprawcy tego zamieszania błyskawicznie wyszła z pokoju, udając się na błonia, czyli dokładnie tam, gdzie zawsze znajdowała swój spokój. Lia na rozkaz Jim poszła za nią, za to Mendes została z Cassie. Przygarnęła ją do siebie ramieniem, siadając przy niej na podłodze i opierając głowę na jej głowie.

- Ah, nie martw się, Cas.. Ja paradowałam dzisaj w bieliźnie przed Potter'em.

ᴜᴡᴏᴅᴢɪᴄɪᴇʟᴋɪ ᴢ ʜᴏɢᴡᴀʀᴛᴜ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz