Cichy pomruk bardzo denerwującego pikania. Ciemność i jasność jednocześnie. Jedna, wielka autostrada myśli wirująca mi w głowie. Nieustanna walka z ciężkimi powiekami, które nie chciały nawet drgnąć. Straszny ból tętniący wręcz z każdego milimetra mojej skóry.
Tak się właśnie czułam. Zamknięta we własnym ciele, skazana na domysły i walkę z tysiącami krzyczących wspomnień. Nie byłam nawet pewna czy w ogóle żyję. Może tak właśnie wyglądała śmierć? Może to po prostu wieczność - spędzona na trwaniu w zupełnej otchłani ciemności, poświęcona na przemyślenia o tym co się straciło.
Pamiętałam, że stało się coś fatalnego, ale nie potrafiłam wskazać co dokładnie. Oczami wyobraźni widziałam swoją sylwetkę skuloną w kącie pokoju, całą we krwi, oddychającą płasko i coraz wolniej. Nie miałam jednak pojęcia co stało za tak kiepskim stanem mojego zdrowia. Czułam jakby mózg wyparł ten obraz z mojej świadomości i za wszelką cenę bronił się przed powrotem do tamtych chwil. Czy to było aż tak okropne?
Najśmieszniejsze było w tym wszystkim to, że doskonale potrafiłam zdefiniować jego twarz i najprawdziwiej w świecie, wydawało mi się, że dane mi go było zobaczyć na moment przed definitywnym odpłynięciem. Wręcz namacalnie dotykałam jego świeżo ogolonej brody, zatapiałam słaby wzrok w zdenerwowanych i przestraszonych zielonych tęczówkach. Chyba coś mówił, może nawet krzyczał. Wyraźnie słyszałam jak wymawia moje imię z przeraźliwym niepokojem wpisanym w zachrypnięty, choć bardzo kojący, głos. Czułam uścisk jego silnych dłoni na moim kręgosłupie. Śledziłam zmysłami jego zamiary. Byłam wtedy przytomna. Gdzieś pobłyskiwały lampy aparatów. Z każdą minutą robiło się coraz głośniej. To musiała być prawda, to musiał być on.
- Panno Cotflied - usłyszałam głośne nawoływanie. Ktoś usilnie starał się przerwać moje rozmyślania.
Ale ja wcale nie chciałam rezygnować z ekskluzywnej pozycji wyciszenia. Od tak dawna nie miałam sekundy dla siebie, a teraz na wyciągnięcie ręki czekała wieczność. To tak wiele czasu, który można by było spożytkować w sensowny sposób. Zająć się w końcu własnym życiem.
- Proszę się obudzić. - Znów ten potwornie nieprzyjemny ton. Jego właściciel musiał być największym gburem w historii ludzkości.
Było mi tu dobrze. Miałam dziwne przeczucie, że tam, w rzeczywistości, nic dobrego na mnie nie czeka. Mimo, że nie pamiętałam co doprowadziło mnie do takiego stanu, po prostu wiedziałam, że moje życie będzie jeszcze gorsze niż przedtem. Nie chciałam tam wracać. Nie chciałam znów cierpieć. Tutaj istniałam tylko ja i nikt nie mógł zagrozić stanowi względnego spokoju.
- Stella. - Wyraźny, brytyjski akcent. Niski, głęboki głos przepełniony troską. Znałam go na pamięć. Był tu. Martwił się.
I nagle mój spokój gdzieś uciekł. Zastąpiła go niepewność i jakiś rodzaj złego chaosu. Przestało mi się podobać to trwanie w ciemności. Zaczęłam się bać. Jedyne o czym mogłam myśleć, to by pozwolono mi ujrzeć te piekielnie piękne oczy i szczery uśmiech. Poczułam motywację do walki.
On był moją motywacją.
Rzęsy delikatnie zatrzepotały. Sen się łamał. Dźwięki nie były już tak dalekie, ale coraz wyraźniejsze. Prawie poruszyłam dłonią, która automatycznie odwdzięczyła się przeraźliwym bólem. Nie poddałam się. Nieustannie próbowałam wyrwać się z sideł mroku. Powoli, sukcesywnie stawiałam małe kroki w drodze do odzyskania świadomości. Miałam wrażenie, że zajmuje mi to wieki.
Aż w końcu źrenice zderzyły się ze zbyt natarczywym światłem dochodzącym z nieznajomego źródła. Zrobiło się niebezpiecznie. Wcale nie czułam się błogo i cudownie. Wręcz przeciwnie - strach tylko się nasilił. Dlaczego miałam wrażenie, że powinnam się bać i że bliscy mi ludzie wyrządzą największą krzywdę?
Nie mogłam niczym poruszyć. Coś przeszkadzało mi w przekręceniu głowy. A pragnęłam przecież tylko ujrzeć jego twarz. Potrzebowałam obecności tego cholernego kłamstwa, by znów poczuć się pewnie. Moja miłość domagała się zapłaty za pomoc w powrocie z drogi na tamten świat.
- Już spokojnie. Spokojnie. - Znów usłyszałam te magiczne słowa. Znałam je.
Jakaś migawka przemknęła błyskawicznie przez moją pamięć. Szara suknia, ta sama którą owinięte było zmasakrowane ciało, tym razem w pełni czysta, obejmowana jego ramionami. I to stwierdzenie.
„Już spokojnie. Spokojnie."
Ból odszedł. Niepokój też. Pojawił się on - tuż nad moimi rozbieganymi oczami. Był smutny, bardzo przybity. Miał ogromne, ciemnie sińce pod swoimi zielonymi tęczówkami. One też wyglądały inaczej - były przymglone, zaczerwienione i tak bardzo łzawe. Jego zaróżowione policzki były wilgotne. Włosy miał spięte w niechlujną kitkę. Ale i tak był piękny. Dla mnie zawsze był idealny.
Dotknął moich włosów. I znów zaczęłam się bać. Jego dotyk wcale mnie nie leczył, ale zadawał cierpienie. Wzbudzał we mnie strach, fatalne uczucie, że zaraz stanie się coś złego.
Chyba to zauważył. Odsunął rękę i przełknął głośno ślinę. On też był przerażony - moim widokiem. Ledwo radził sobie ze skupieniem wzroku w jednym miejscu. Usiadł na krześle i schował porcelanową buzię w dłoniach. A potem usłyszałam płacz - głośny, przeraźliwy potok słonej cieczy. Harry się zanosił.
- Dlaczego... tutaj... jestem? - wydyszałam ledwo słyszalnie. Wiele mnie kosztowało odpowiednie złożenie ust. Praktycznie czułam jak od środka pali mi się gardło. Na mówienie było stanowczo za wcześnie.
Podniósł głowę, a ja mogłam ujrzeć jego załamaną minę, która tylko złamała mi serce. Nie powinien się tak martwić. Nikt nigdy nie powinien czynić go tak bardzo smutnym. Gdyby nie ta cholerna rzecz, która mnie unieruchamiała już dawno trzymałabym jego bezbronne ciało w swoich ramionach i próbowała ukoić skołatane nerwy.
Ale nie mogłam. Bo w tym momencie sama potrzebowałam pomocy.
- Zostałaś pobita. - Prawie się rozpadłam.
I nagle doznałam olśnienia. Poczułam każdy cios wymierzany prosto w moje bezwładne zwłoki leżące na rozbitym szkle. Dostrzegłam każdą kroplę krwi spadającą na materiał sukni i usłyszałam każdy krzyk raniący moje wnętrze. Jego wściekłość, furia, wybuch - wspomnienia uderzały we mnie zbyt szybko i zdecydowanie zbyt gwałtownie. Kolejne uderzenie, mój jęk, lampa zwisająca gdzieś za jego podburzoną sylwetką. Pięść na moim brzuchu, kolano na moim żebrze, wielki trzask, jeszcze większy ból. Błaganie, by przestał. Aż w końcu papieros rzucony wprost na mój dekolt. I najgorszy dźwięk jaki słyszałam w życiu - dźwięk łamania mojej psychiki.
Chciałam wrócić do mojej ciemności. Znów zapomnieć o tym wszystkim. Nie mogłam tak żyć. Nie mogłam pamiętać o tym wszystkim co mnie spotkało. Tak nie dało się istnieć. Ten strach mnie paraliżował, jego wspomnienie powodowało, że nie mogłam spokojnie myśleć.
Najpotworniejsze jednak było to, że dopiął swego - odebrał Harry'emu Stellę.
Bo ja już nią nie byłam. Bałam się jego. Bałam się życia. Bałam się własnego cienia. A przede wszystkim, bałam się Stylesa.
To największa kara jaką mogliśmy ponieść.
CZYTASZ
AFTER START - H.S.
Fanfiction(opowiadanie zawieszone) Dokładnie rok po śmierci 1/5 One Direction Stella Cotfield powraca do toksycznej stolicy Wielkiej Brytanii - z nowym życiem, pomysłami i nowym uczuciem. Harry mieszkał tu jednak przez cały czas. Czy wspomnienia wygrają z roz...