Carlę obudziły promienie słońca, które wpadały przez balkon do ich hotelowego pokoju. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał nic specjalnego, ponieważ księgę zdobyli i dobrze schowali i do tego zniknął problem kryształu i Daviny.
Gdy przetarła już oczy zauważyła, że w pokoju jest tylko ona. Nie było ani Klausa ani Kola co wydawało się dziewczynie dziwne i podejrzane. Sięgnęła po komórkę, która wyświetlała dziewiątą piętnaście i wysłała wiadomość do Rebeki i Freyi, że zdobyli księgę jak i kryształ.
Jednak Carla zdała sobie sprawę co dziś jest za dzień. Otóż był dwudziesty ósmy sierpnia, czyli jej dwudzieste urodziny. Nie przepadała ona za tym dniem, bo w sabacie Sanchez zawsze na takie okoliczności były wyprawiane wystawne bale albo biesiady, na które zostawali zaproszeni cenieni hiszpańscy czarownicy. Nigdy nie mogła zrozumieć tej uroczystej chęci celebracji czegoś. Ona osobiście wolała zawsze spokojnie spędzić ten dzień w gronie przyjaciół. Na jej siedemnastych urodzinach razem z jej już nie żyjącą przyjaciółką Renesmee, Alekiem i Sierrą wymknęli się z balu do winnic i spędzili cały wieczór śmiejąc się i pijąc trunek. Nikt się nawet nie zorientował, że ich nie ma tym bardziej solenizantki. Na to wspomnienie Carli mimowolnie wkradł się na twarz lekki uśmiech. Wszystkie wspomnienia z jej przyjaciółmi były miłe i warte zapamiętania. Poza śmiercią Renesmee wtedy jakoś kontakt z Alekiem i Sierrą się urwał.
Ten dzień Carla zamierzała spędzić w spokoju ewentualnie wyjść później do baru.
~~~~~~~~~~~~~~~~
Dochodziła godzina dziesiąta trzydzieści kiedy dziewczyna już w pełni była ogarnięta a chłopaków nadal nie było. Dzisiaj w Seville po burzach świeciło mocno słońce więc Carla ubrała się w czarne spodnie z prostymi nogawkami wykonane z przewiewnego i lekkiego materiału, do kompletu z sobą miały bluzkę a'la hiszpankę, która była dosyć krótka, bo sięgała do pępka jedynie. Dziś wyjątkowo zamiast wysokiego kucyka postawiła na francuski warkocz. Gdy się przejrzała w lustrze przyznała sama sobie, że w takim wydaniu wygląda naprawdę bardzo dobrze mimo iż rzadko się zdarza by się tak ubierała.
W tym momencie do drzwi ktoś zapukał. Dziewczyna nie bardzo wiedziała kto to może być. Jednak otworzyła drzwi, bo równie dobrze mogli być to Mikaelsonowie, którzy mogli zapomnieć karty do pokoju. W drzwiach nie było ani Kola ani Klausa tylko kurier co zaskoczyło dziewczynę jeszcze bardziej. Chłopak na oko był w jej wieku i trzymał w ręce paczkę i kwiaty.
-Emm jeśli mogę wiedzieć to co tutaj robisz?- zapytała zdezorientowana sytuacją.
-Pod ten adres dla pani Carly Sanchez miałem dostarczyć przesyłkę.- i wystawił w jej stronę paczkę i kwiaty.
-To ja, dziękuję. Mogę wiedzieć od kogo?
-Niestety sam nie wiem. Nadawca chciał pozostać anonimowy.
-No dobrze, jeszcze raz dziękuję za paczkę. Do widzenia.
-Do widzenia, miłego dnia!- i wyszedł z hotelu.
Carla nie trudno domyśliła się, że może to ktoś z dalekiej rodziny lub sabatu na urodziny wysłał jej to. Jednak się myliła. W paczce znalazł się przepiękny obraz płócienny na którym była ona sama siedząca na skraju łóżka u Mikaelsonów. Była na tym obrazie uśmiechnięta i co jej się jeszcze rzuciło w oczy to na obrazie była w pokoju Klausa. Prezent jak i kwiaty, którymi może nie były ukochane oleandry tylko goździki naprawdę się jej spodobały i znowu tego dnia niekontrolowanie się uśmiechnęła.
Oprócz obrazu w paczce był mały liścik.
Wszystkiego najlepszego mała wiedźmo. Mam nadzieję, że prezent ode mnie ci się spodobał i, że mimo naszego towarzystwa dobrze spędzisz ten dzień. Uprzedzając twoje pytania skąd wiedziałem to twoja siostra mi powiedziała. Klaus.
CZYTASZ
My darling witch ll Kol Mikaelson ✔︎
FanfictionCarla Sanchez po śmierci matki włada sabatem. Niebezpieczna czarownica zbliża się wielkimi krokami. Carla musi zwrócić się o pomoc do pierwotnych wampirów z Nowego Orleanu. Jednak z nimi nawiazuje bliższe relacje. Jak się to skończy?