🤴🏻
Wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień, na który z zapartym tchem czekało całe królestwo. Zmiana na tronie. Ustąpienie króla Philipa na rzecz jego jedynego syna, dziedzica tronu i władzy nad Toonvalnee. Od samego rana na dworzec królewskim panowało istne zamieszanie, a służba biegała po całym zamku, przygotowując pałac do przyjęcia najważniejszych osobistości w kraju. Kucharki i kucharze w pocie czoła przygotowywali najznakomitsze potrawy z każdego zakątka Kanady; osoby odpowiedzialne za porządek biegały po pałacowych pokojach i wielkich holach, wycierając po raz pięćdziesiąt te samo miejsce; a osobiste służki rodziny królewskiej pilnowały, aby Król Philip, Królowa Margaret i ich syn, Następca Tronu, byli w najwyżej gotowości na popołudniową ceremonię koronacji. Wszyscy dosłownie wariowali.
W tym rozgardiaszu znalazł się on. Osiemnastoletni chłopak, syn pary królewskiej i następny, jedyny dziedzic tronu Toonvalnee. Uciekał przed gorączką koronacyjną tak długo, jak długo mu to było dane. Przemykał długimi korytarzami, znikał za nieznanymi drzwiami, spędzał czas na dworze w otoczeniu drzew, chował się za wysokimi krzewami rosnącymi w ogrodach, bacznie obserwował swoje otoczenie. Unikał wszystkich jak ognia. Już wystarczająco się stresował swoją koronacją, a patrzenie na biegających w tę i z powrotem ludzi, szepczących podnieconym tonem o jego wstąpieniu na tron, wcale nie pomogłoby mu zneutralizować czy trochę obniżyć poziom zdenerwowania. Uważał, że dopóki będzie odmawiał słuchania tego wszystkiego; obserwowania i brania czynnego udziału w przygotowaniach, stres częściowo minie, a on będzie mógł podejść do ojca i kapłana bez potu płynącego po karku. Wierzył w to. I zamierzał się trzymać swojego planu zakładającego trzymanie się z daleka od chaosu.
Udawało mu się aż do południa, kiedy to został brutalnie porwany z ogrodu, a którym leżał na trawie z rozmarzonym spojrzeniem wbitym w niebo. Strażnik, który został po niego wysłany, nawet nie mrugnął okiem, gdy podniósł go z ziemi i stanowczo zaprowadził do zamku, nic sobie nie robiąc z gróźb padających pod jego adresem. Zachowywał się tak, jakby właśnie nie taszczył za sobą Księcia, następcy tronu, a jedynie rozkapryszonego, nieposłusznego bachora. Książę obiecał sobie, że jeszcze go ten strażnik zapamięta, gdy tylko korona spocznie na jego głowie. Po tym, jak został doprowadzony do swoich komnat, pieczę nad nim przejęły osobiste służki, które od królowej Margaret dostały polecenie wyszykowania młodego, przyszłego króla do ceremonii koronacji. Poddał się wszystkim zabiegom, choć najchętniej poszedłby tam w standardowym stroju, rozczochranych włosach i z długim uśmiechem na twarzy. Na szczęście rodzicom nie wypadało mu pojawić się w takim stanie przed najważniejszymi ludźmi w królestwie.
Jakiś czas później został zaprowadzony wraz z rodzicami na dół, przed salę tronową, gdzie nakazano mu czekanie przed ogromnym, bogato zdobionym wejściem. Za jedynych towarzyszy miał stojących na straży dwóch mężczyzn, którzy nawet się nim nie zainteresowali, tylko patrzyli przed siebie tak, jakby ktoś miał ich zabić, gdyby tylko spojrzeli w inną stronę. Denerwował się więc, nie mając do kogo otworzyć buzi. Chciał jeszcze raz zakwestionować słuszność tej chorej, wielopokoleniowej tradycji, która — jego bardzo skromnym zdaniem — była niepoprawna, nieprzemyślana i po prostu głupia. Jaki osiemnastolatek miał na tyle poukładane w głowie, by rządzić królestwem? I jaki nastolatek w ogóle nadawał się do rządzenia kimkolwiek, jeśli jedyne myśli, jakie krążyły mu po głowie, kręciły się dookoła dziewczyn, zabawy i beztroski? Nie, to było wręcz niemożliwe, aby osiemnastolatek dobrze władał krajem. Gdyby on ustalał takie zasady, dziedziczenie byłoby w momencie śmierci króla. Albo chociaż w okolicach sześćdziesiątych urodzin władcy. Jednak został postawiony przez faktem prawie dokonanym i pozostało mu jedynie czekać na sygnał, by wejść.