🧡
Zielona trawa między jej palcami była cudownie miękka i tak chłodna w porównaniu z ciepłem lipcowego powietrza. Mimo iż wielokrotnie przesiadywała całymi dniami na polanach, by czytać książki i pleść wianki ze stokrotek, nie czuła się wtedy tak samo; niebo wydawało się bledsze, słońce mniej promienne, trawa mało intensywna, zapach lata zbyt ulotny, a harmider pracujących owadów zagłuszony chaotycznymi myślami. Siedząc na tej łące pełnej wielobarwnych kwiatów czuła się tak, jakby miała znów naście lat, chociaż ta liczba już dawno minęła. Przymknęła oczy, kiedy delikatny powiew wiatru rozwiał jej ciemne włosy i przyniósł za sobą zapach lata.
Lata spędzone u jego boku były najlepszymi, jakie do tej pory przeżyła, mimo iż zrezygnowała z wielu swoich nastoletnich planów. Chciała zostać niezamężną panną, wiecznie szukającą przygód w innych krajach; odwiedzającą różnych ludzi i uczącą się kalejdoskopu kultur, odnajdując w nich dziwną harmonię. Planowała się uczyć, a potem podróżować — śladem zmarłego ojca i być może odkrywać nowe zabytki, które tylko czekały, żeby zostać odnalezionymi. Pragnęła żyć niezależnie. Jednak los zweryfikował jej plany, zmieniając wszystkie zamierzenia o sto osiemdziesiąt stopni. Wyszła za mąż. Została żoną króla, zostając królową całego Toonvalnee. Jako mała dziewczynka nawet o tym nie marzyła. Bycie panią Markinswell było czymś, do czego najwidoczniej została stworzona, choć sama nie miała o tym bladego pojęcia.
Ich miesiąc miodowy zamienił się w rok, który spędzili na podróżach za Morze Tęsknoty, zostawiając królestwo pod opieką Philipa, Williama, Margaret i całego sztabu zaufanych, najlepszych doradców króla. We dwoje odwiedzili najpiękniejsze miejsca na Ziemi, ciesząc się swoim towarzystwem i miłością. Tylko oni, podręczny bagaż, wieczory spędzone na słuchaniu, jak Alexander grywał na gitarze autorskie melodie, mrucząc pod nosem słowa niepowstałej piosenki. Zrezygnowała z większości planów, ale jej ukochany mąż spełnić część nich, zabierając ją w wymarzoną podróż. Zaaranżował wszystko tak, że mieli zapewnionych pełno atrakcji w ciągu dnia, a nawet wieczorami, jednak noce były wyłącznie ich. Cóż to były za noce!
Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie tamtych miesięcy, z czułością kładąc dłoń z mieniącym się w blasku słońca pierścionkiem zaręczynowym na siedmiomiesięcznym, ciążowym brzuszku. Pogłaskała go kciukiem, a dziecko w środku odezwało się, uderzając dokładnie w to miejsce. Była niedorzecznie szczęśliwa. Znalazła swoje miejsce na Ziemi, które znajdowało się w pałacu królewskim Toonvalnee u boku Alexandra Markinswella jako jego żona i królowa. Gdyby Rosemary wiedziała, jak jej się ułożyło w życiu nawet po tym byciu okropnie poniewieraną, spłonęłaby z zazdrości, a Lindsay i Macy chyba by się zapłakały. Wiedziała, że wszystkie trzy najprawdopodobniej zdawały sobie z tego sprawę, zwłaszcza po hucznie ogłoszonym ożenku młodego króla i przejęciu tronu królowej przez wybrankę Alexandra. I była z tego powodu niedorzecznie zadowolona.
Dobrze im tak.
Przechyliła głowę w bok, gdy na koc obok niej opadł wymęczony Alex. Mimo iż pot ściekał po jego skroni, a oddech ewidentnie był przyspieszony, na ustach mężczyzny gościł szeroki, spełniony uśmiech. Mimo upływu lat nadal był przystojny i nie stracił swojego młodzieńczego uroku.
— Jak się dzisiaj miewa mój skarb? — spytał, zaczesując włosy do tyłu.
Ella uśmiechnęła się, doskonale wiedząc, jak bardzo on kochał ten czas, kiedy złota korona nie ciążyła mu na głowie, królewskie garnitury nie gryzły skóry, a on na parę chwil mógł poudawać, że nie był królem i nie miał pod sobą całego królestwa. Kochała te momenty. Całą sobą.