Louis spacerował wzdłuż Dark St, kompletnie ignorując znów padający deszcz. To czego dowiedział się wczoraj było... spektakularne. Harry stał się jeszcze większą zagadką niż wcześniej, zostawiając Louisa ze zbyt dużą ilością pytań.
Las był tak samo tajemniczym miejscem, jak Harry postacią. Ale właśnie las kojarzył się chłopakowi z brunetem w garniturze. Chciał sprawdzić co się w nim kryje, jednak nadal w głowie miał słowa o brunecie we krwi.
Całe Montgomery, które zdawało się być miłym miasteczkiem, stawało się coraz to dziwniejsze i bardziej tajemnicze. Rozległe pola zawsze spowite były we mgle, deszcz padał częściej niż Louis piekł ciasto a ludzie choć wydawali się mili mieli w sobie tyle samo fałszu, co ci w dalekim Londynie.
I był tam też Harry.
Jego dobre wychowanie i dziwaczna autentyczność sprawiała, że Louis zaufał mu najbardziej. Nawet jeśli Styles był drugą osobą, którą tutaj poznał i rozmawiał z nim dokładnie dwa razy.
Ale tyle ile w Louisie było zaufania, tyle było też strachu i niepewności.
Wejście do lasu było dla niego najtrudniejsze. Czuł się jakby naruszał czyjaś prywatność. Czuł się tak samo jak kilka lat temu gdy razem z przyjacielem włamał się na podwórko sąsiada by zabrać jego piłkę i przy okazji podkraść kilka jabłek.
Gałązki chrupały pod jego znoszonych butami. Miły zapach drzew otaczał go z każdej strony, a cisza otulała go jak najmilszy koc. Promienie listopadowego słońca przebijały się przez gęste, liściaste korony.
Jeden z pomarańczowo - czerwonych liści opadł tuż przed nim. Louis nachylił się i podniósł go, oczyszczając z innych liści, które automatycznie się do niego przykleiły. Obrócił go kilka razy między palcami, czując się jak małe dziecko, które pierwszy raz widzi na czym polega magia jesieni.
Dźwięk łamanej gałęzi dotarł do niego, powodując dreszcz. Zignorował to kompletnie idąc dalej, starając się nie przewrócić na wilgotnej ziemi. Dźwięk powtórzył się jeszcze kilka razy i jeśli słuch nie mylił Tomlinsona, to zdawał się być coraz bliżej.
Teraz dopiero zdał sobie sprawę w jak możliwe beznadziejnej sytuacji się znalazł.
Przyspieszył kroku, rozglądając się dookoła szukając drogi powrotnej, jednak znajdowanie się w cholernym lesie, bez żadnych większych ścieżek było jak strzał w kolano. Szedł i szedł licząc, że może gdzieś dojdzie.
I dotarł.
Polana była niezwykle piękna. Duża, idealnie oświetlona. Louis zakładał, że wiosną i latem wygląda ona jak z bajki. Pełna zieleni, wypełniona zapachem różnorakich kwiatów. Louis mógłby się zakochać w tym miejscu gdyby trafił tu inną porą.
Teraz była pełna brązu. Ziemię pokrywały mokre liście i błoto, masa gałązek zalegała w jednym jej krańców. Szelest i łamanie było coraz bliżej.
Gdyby nie to, że był środek dnia, Louis pomyślałby, że znalazł się właśnie w jakimś tanim horrorze, na które tak często chodził do kina.
- Znalazłeś moją polankę. - Głos dotarł do niego, zanim jego właściciel się wyłonił zza drzew. Louis odwrócił się szybko na pięcie, tracąc chwilę później równowagę i upadając na mokrą ściółkę.
- Noż, cholera jasna. - Zaklął cicho pod nosem, starając się podnieść. Starał się dźwignąć na rękach, ale znów opadł na ziemię, gdy tylko poczuł przeszywający ból w prawej kostce.
Harry stanął nad nim i wyciągnął do niego swoją bladą dłoń. Szatyn podniósł na niego wzrok i przez krótką chwilę wpatrywał się w jego oczy. Były zielone, jak te łąki wokół nich, gdy robi się cieplej. Chwycił niepewnie jego rękę i pozwolił, aby pociągnął go do góry.
Poczuł jak delikatne ramię mężczyzny w płaszczu, otacza jego talię. Zapach lasu stał się jeszcze wyraźniejszy. Harry pachniał lasem.
- Trzeba uważać. Jesienią i zimą jest tu dość ślisko. Musisz nosić trochę inne buty, jeśli chcesz przeżyć. - Harry zaśmiał się na koniec, łapiąc Louisa trochę mocniej.
- Dziękuję za radę. Czyli to ty mnie tak wystraszyłeś?
- Tak, wiesz jest to dość prawdopodobne, przez fakt, że nikt tu nigdy nie przychodzi. Nie spodziewałem się, że spotkam tu kogokolwiek, a zwłaszcza Ciebie.
- Zwłaszcza mnie? Za kogo mnie uważasz, Harry?
Styles spojrzał na niego nieco zmieszany. - Źle mnie zrozumiałeś. Zdawało mi się, że skoro wiesz o mnie dość dużo może nie będziesz chciał się zapuszczać w miejsca wręcz legendarnie związane z moją postacią.
- Mówiłem Ci przy naszym ostatnim spotkaniu, że wiele z tego co powiedzieli mi ludzie puściłem mimo uszu. Jak wiele zapewnień z mojej strony będziesz musiał usłyszeć, by uwierzyć w to co mówię?
- Nie martw się o to Louise. Wierzę w moc twoich słów. To po prostu dla mnie nowe, tyle czasu spędziłem więdnąc w samotności jak kwiat bez wody.
- A Lucy? - Louis zapytał, nawet nie ukrywając swojej ciekawości. Każdy powtarzał, że z nią brunet był najbliżej, więc dlaczego teraz mówił, jakby wcale tak nie było?
- Oh, Lucy... Przyjaźniliśmy się, ale to zawsze działo bardziej w jedną stronę. Zawsze to ona mogła mi o wszystkim powiedzieć, niż ja jej.
Louis rozważał przez pewną chwilę czy nie powiedzieć całej prawdy. Czy nie byłoby łatwiej gdyby Harry wiedział, że on wie? On wolałby wiedzieć. Naprawdę chciał mu powiedzieć, ale kiedy już prawie to zrobił, żaden dźwięk nie wyszedł spomiędzy jego warg.
Harry zaprowadził go do domu. Zostawił go dopiero gdy Louis siedział bezpieczne na kanapie w swoim salonie z mrożoną marchewką na kostce, kubkiem herbaty w dłoni i kawałkiem ciasta wiśniowego na stoliku.
Ten Harry, którego poznał Louis był kompletnym przeciwieństwem tego o czym każdy mówi. Może właśnie nie powinno kierować się opinią a poznać kogoś samemu?
~*~
Louis siedział przy oknie i malował. Okno było uchylone przez co chłodne wieczorne powietrze wypadało do ciepłego salonu. Gdzieś w tle znów grały stare hity, stawiając tym razem na coś od Raya Charlesa. Nucił pod nosem znane melodie, nie zwracając na nic innego uwagi. Teraz liczył się on i obraz.
Chciał odwzorować najlepiej jak potrafił tą łąkę, i te pomarańczowe drzewa. Chciał ukazać na nim też siebie idącego razem z Harrym, jakby byli nieodłącznym elementem tego krajobrazu i całym jego sensem.
Wiedział, że musi porozmawiać z Harrym, wyjaśnić to wszytko. O dziwo wizja tego, że Harry mógł być (najprawdopodobnie) wampirem, wcale go nie przerażała, a bardziej budziła w nim podekscytowanie.
Kolejne pociągnięcie pędzlem, naniosło na płótno trochę zielonej farby. Pomyślał sobie wtedy o wakacjach i o tym jak tęsknił. Pomyślał też o oczach Harry'ego, które mógłby namalować gdyby tylko ten mu na to pozwolił. Coś było w tej zieleni co przypominała mu o sielance jego dzieciństwa. O długich wieczorach na środku pola, które było obok domu jego ciotki i o tych jabłonkach z których kradł jabłka. O czasach kiedy miał obok siebie miłość.
Nie ważne jak namaluje te piękne oczy.
To było jak obietnica, nie tylko dla siebie ale i całego świata.
Ale najpierw porozmawia z Harrym. I już wiedział jak to zrobi.
CZYTASZ
Tajemnica Miasteczka Montgomery ✔
FanficPo śmierci swojej babci Louis przeprowadza się do tajemniczego miasteczka Montgomery. Wszystko w nim wygląda jak z innego świata, lasy, pola i... ludzie. Zwłaszcza mężczyzna mieszkający w domu naprzeciwko, który mimo serdecznego uśmiechu wygląda jak...