2.

843 72 51
                                    

Kartony znikały z dnia na dzień, ściany schły a październik powoli zbliżał się do końca. Ostatni tydzień był wypełniony zapachem farby i ciasta wiśniowego, które upiekł dzień wcześniej.

Popołudnia spędzał na malowaniu i poznawaniu miasteczka. Wieczorami siedział w salonie robiąc wszystko co uważał za choć trochę interesujące. Jednak najdziwniejsze stały się chwilę gdy pojawiał się w sypialni. Niby pod pretekstem zasłonięcia okien, stał w nich i obserwował jak mężczyzna w długim płaszczu co drugi dzień znikał w lesie.

Było to dla mnie naprawdę dziwne. Cóż, oczywiście z czasem dowiedziałem się dlaczego, jednak w tamtym momencie to była zagadka. I w tym wszystkim nie pomagały wydarzenia z drugiego tygodnia mieszkania w Montgomery.

Słońce świeciło, ogrzewając mokre ulice. Louis wsiadł do swojego samochodu i odjechał z Dark St w kierunku centrum miasteczka. Chłodne powietrze wpadało przez uchylone okno a zapach lasu łaskotał go w nos. Małe budynki stawały się coraz większe, aż las i pola, które otaczają go już codziennie zamieniły się w ceglaną zabudowę.

Wysiadł z auta, które cudem udało mu się równo zaparkować. Rozejrzał się po okolicy, zatrzymując swój wzrok na niewielkiej piekarni, której wypieki mógł poczuć stojąc w tak dużej odległości. Odpalił papierosa, kiedy szedł w jej kierunku. Szary dym wypełnił jego płuca, a smak wiśni został zastąpiony tym tytoniowym. Starał się omijać kałuże, których było naprawdę dużo.

Montgomery miało poza niezwykłą ciszą, coś co przyciągało tu dużo deszczu. Szatyn nigdy na to nie narzekał, bo w tych milionach kropelek spadających z nieba odnajdywał niezwykły spokój.

Deszcz był wyzwalający.

Kiedy pchnął drewniane drzwi, do jego uszu dobiegł dźwięk dzoneczka, który wisiał nad drzwiami sygnalizując jego przybycie. W mgnieniu oka z zapelcza wyszedł chłopak i uśmiechem przywitał Tomlinsona. Pewien czas przyglądali się sobie, kompletnie zapominając o całym świecie. Louis w końcu przeczyścił gardło i podszedł do niewielkiej lady.

- W czym mogę służyć? - Jego głos był wesoły, podobnie jak on cały. Od chłopaka, który stał przed szatynem az bił entuzjazm, którego grzechem byłoby nie podzielenie.

- Wasz specjał?

- Już się robi. - Kolejszy ogromny uśmiech rozświetlił jego twarz i Louis stwierdził, że chce się z nim zaprzyjaźnić. - Trzymaj kolego!

Papierowa torebka została mu wręczona. Tomlinson podziękował cicho od razu płacąc. - Jestem Louis. - Przedstawił się w końcu wystawiając swoją dłoń w stronę wesołego chłopaka.

- Niall Horan, miło mi.

Horan faktycznie okazał się być, najszczęśliwszym chłopakiem w mieście. Stał się też powiernikiem moich myśli i jako pierwszy w tym mieście zobaczył moje obrazy. Niall stał się moim przyjacielem. W dodatku nawet zimą był w stanie znaleźć dla mnie wiśnie, bym mógł upiec w spokoju kolejne ciasto.

Wypieki od Nialla, okazały się być tym czego szatyn mógł skrycie potrzebować. Kiedy wrócił do domu, słońce powoli zachodziło, malując niebo nad polami w kolorach różu i pomarańczu. Nadal wilgotne, przykrywające ziemię liście odbijały ostatnie promienie słońca, które tego dnia miały oświecić Montgomery. W domu naprzeciwko już paliło się światło. Mężczyzna jeszcze był w domu. Podobnie było z kotem, którego znów zauważył, leżącego na parapecie.

Tajemnica Miasteczka Montgomery ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz