11.

748 71 57
                                    

Liam został u Louisa praktycznie do samych świąt, poznając się z Harrym i pomagając tej dwójce w dekorowaniu, domu szatyna.

Kiedy w salonie pojawiła się choinka Louis razem z Harrym wzięli się za jej ubieranie, zostawiając Liamowi, rozwieszenie małych lampek wokół ganku.

Kolorowe bombki powoli zaczynały zdobić drzewko, które ustawili w kąciku malarskim Louisa w salonie. Szatyn nie był zachwycony, faktem, że musiał przesunąć sztalugę i posprzątać porozrzucane wszędzie farby, ale w końcu z cierpiętniczym westchnieniem je pozbierał.

Wszystko zaczynało wyglądać perfekcyjnie.

Harry w tym wyglądał jak najszczęśliwsza istota na świecie. Przez lata zdążył zapomnieć jak to jest, spędzać z kim ten czas w roku, przez co nie pamiętał już jak ekscytujące są dni przed kiedy czas zajmuje dekorowanie domów i gotowanie. Harry lubił też obserwować, jak Louis kręci się po całym domu, śpiewając świąteczne piosenki.

- Harry, chodź do mnie! - Louis zawołał z salonu, zaledwie chwilę po tym jak Liam ogłosił, że musi wracać już do Londynu, ale na pewno niedługo ich odwiedzi. Chwilę dłużej poświęcił na rozmowę z Harrym, którego Payne wydawał się uwielbiać, jednak Louis zignorował kompletnie dziwny ucisk w swoim żołądku, tłumacząc to zwykłym głodem.

- Co się stało, orchideo? - Jego głos był miękki, podobnie jak ruchy, które wykonywał, idąc w jego stronę. Louis podszedł do radia i podgłośnił muzykę, wrócił jednak zaraz na swoje wcześniejsze miejsce, czekając podekscytowany na to aż Harry stanie przed nim.

Louis złączył ich dłonie w niezwykle delikatnym uścisku. Przyglądali się sobie przez pewien czas zanim Styles nie przyciągnął do siebie drugiego chłopaka i objął jego talię wolnym ramieniem. Ich splecione dłonie wysyłały miły prąd przez ich ciała, ciągle i ciągle nie ustając nawet na krótką chwilę. Czuli jakby byli połączeni, jakby to było tym magicznym czymś czego szukali.

Spokoja melodia opuszczała radio, zapach igliwia otaczał ich zewsząd a ciepłe skarpetki, ślizgały się po panelach, gdy koślawo tańczyli ze śmiechem uciekającym z ich gardeł.

- Uważaj, - Harry złapał mocniej delikatnie wciętą talię Tomlinsona, kiedy ten prawie się przewrócił robiąc obrót.

- Uważam, poza tym mam Ciebie. Uratujesz mnie.

- Oczywiście, że to zrobię. - Miękkie wargi znów spoczęły na okrytym włosami czole. Louis uśmiechnął się, zakopując twarz w materiale jego koszuli, która idealnie komponowała się z jego bladą skórą.

- Lubię gdy to robisz.

- Co?

- Dbasz o mnie, albo całujesz mnie w czoło, albo nazywasz orchideą, choć nie mam pojęcia skąd Ci się to wzięło.

- Zobaczysz już niedługo. Po świętach pokaże Ci wszystko, Lou.

Louis zachichotał kiedy to Styles prawie się przewrócił.

***

Harry mieszał powoli w garnku coś co Louis nazywał obrzydliwym. Jak się jednak okazało, dziwna mieszanka wcale nie była taka zła i otrzymała tytuł najlepszego świątecznego dania, jakie miał szansę jeść szatyn. Kiedy tylko Louis się przekonał, Harry powiedział, że jest to jego ulubione danie.

Nadal nie rozumiem fenomenu tego dania. To była dosłownie najgorzej wyglądająca rzecz na świecie, jednak do dzisiaj to uwielbiam. I sam nie wiem czy to zasługa Stylesa czy tego, że to po prostu jest dobre.

Tajemnica Miasteczka Montgomery ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz