Sylwestra postanowili spędzić w domu Harry'ego. Zgodnie stwierdzili, że przez święta zaniedbali to miejsce, więc postanowili ostatni dzień roku dwa tysiące dziesiątego spędzić właśnie tam.
Zasiedli razem na kanapie, uśmiechając się jak głupcy. Louis usiadł bokiem, automatycznie wpychając swoje stopy na uda Stylesa, który automatycznie zaczął je delikatnie masować.
To było zaskakujące - czuć się tak dobrze w czyimś towarzystwie.
Rzadko używany przez Harry'ego telewizor tego wieczora oświetlał ich swoim niebieskim światłem gdy postanowili zrobić sobie noworoczny seans.
- Jakim cudem nigdy nie widziałeś Króla Lwa?
- Nie włączam telewizora, Lou.
Wodził palcem w górę i w dół po stopie i łydce szatyna. Wpatrywał się w chłopaka jak w najpiękniejszy obraz, jak w najznamienitszą orchidee w swojej kolekcji. Jego zielone oczy, skanowały całe ciało, a język co raz przejeżdżał po zaokrąglonych wargach, które tak często ostatnio wysychały.
Myśli bruneta skupiały się jedynie na chłopaku obok. Słowa dość często traciły swoją merytoryczną wartość. Louis zawładnął całym jego ciałem.
Tak dziwnie było odnaleźć ten element ciebie, który dosłownie cię pochłania. Bo Harry nie mógł tego inaczej nazwać.
Wpatrywałem się tamtego wieczoru w Harry'ego i nie będę kłamał widziałem tam swoją przyszłość. I może początkowo te cale historię o odnalezieniu bratniej duszy brałem z przymrużeniem oka, to ostatniego dnia roku dwa tysiące dziesiątego doszedłem do tego, że Harry Styles był moim idealnym dopełnieniem. Był moją bratnią duszą. To było tak cholernie popieprzone bo znaliśmy się tak krótko, ale wiecie co? Miałem to kompletnie gdzieś, bo Harry był niezwykły. Nie chodziło o to, że był nieśmiertelny, to co czyniło go niezwykłym były te piękne, zielone oczy i te garnitury, i te wszystkie orchidee.
- To naprawdę piękna historia. - Wyznał kiedy film dobiegł końca. Do północy było coraz bliżej, a myśl o nadchodzącym nowym roku napawała ich optymizmem.
- Wiedziałem, że Ci się spodoba. Zdecydowanie kocham tą bajkę.
- Zostało pięć minut. - Stwierdził Harry spoglądając na zegarek. Przełożył delikatnie stopy szatyna i odszedł w kierunku drzwi wejściowych.
Wrócił niosąc w dłoniach dwie pary ciepłych kapci i mając dwa płaszcze przewieszone przez ramię. Jeden zestaw podał Louisowi i uśmiechnął się siadając obok.
Tomlinson patrzył na niego z niewielkim niezrozumieniem, ale zarzucił ciepły płaszcz na swoje ramiona, a wymasowane stopy wsunął w kapcie. Stanął naprzeciw Harry'ego I czekał na jakiekolwiek słowo wyjaśnienia, którego nigdy nie dostał.
Zamiast tego Harry złapał go za dłoń i wyprowadził z salonu. Skierowali się do drzwi, prowadzących bezpośrednio do ogrodu. Szklane drzwi przepuściły przez siebie zimne powietrze, na które obaj zadrzali. Nie powstrzymało ich to jednak i zaraz znaleźli się na dworze.
Drzwi zostały zamknięte tak żeby Oskar nie mógł do nich dołączyć. Louis z niezwykłą delikatnością wpatrywał się w niego, przystrojone tysiącami jasnych punkcików. Błogość na jego twarzy pogłębiła się gdy tylko poczuł jak ciepłe ramiona otaczają od tył jego ciało, a ulubiona kędzierzawa głowa, odnajduje swoje miejsce zaraz obok tej jego.
Brunatne loczki łaskotały szczękę chłopaka, a kapcie miękły od śniegu, niosąc za sobą wizję przeziębienia. - Uwielbiam to miejsce. - Powiedział cicho Harry, wpatrując się w niebo.
CZYTASZ
Tajemnica Miasteczka Montgomery ✔
FanficPo śmierci swojej babci Louis przeprowadza się do tajemniczego miasteczka Montgomery. Wszystko w nim wygląda jak z innego świata, lasy, pola i... ludzie. Zwłaszcza mężczyzna mieszkający w domu naprzeciwko, który mimo serdecznego uśmiechu wygląda jak...