19.

642 70 20
                                    

Dziś była pełnia. Dziś miało zmienić się życie Louisa. I właśnie dziś nie czuł żadnego strachu. Wszytko co logiczne, łącznie z Harrym, mówiło mu, że niczym złym w takim dniu jest stres jednak tego nie było. Zamiast stresu było szczęście.

Z samego rana, zanim Harry zdołał się obudzić, Louis wyswobodził się z objęć bruneta. Szybko się przebrał i zjadł szybkie śniadanie.

Kwiecień był przyjemny. Świat pokryty był już zielenią a kwiaty zdobiły ogrody. Także i las wyglądał na dużo weselsze miejsce niż było to zimą. Zielone korony drzew lśniły w słońcu, a łąka po której Louis kochał spacerować z Harrym u boku okryta była kocem z kwiatów.

Jego kroki były spokojne i wyważone, kiedy kolejny raz szedł między drzewami. Zmierzał w jedno miejsce, potrzebując porozmawiać z kimś kto zna życie z Harrym jak nikt inny. Szedł do mamy.

Drzewo rozpościerało swoje liście wysoko nad niewielkim nagrobkiem. Ptaki śpiewały a świerszcze przygrywały im będąc skryte w trawach nad wodą.

- To dziwne ale nie boję się tego. Zawsze sądziłem, że kiedy stanę przed tak ważnym krokiem w życiu będę się bał albo chociażby stresował... - Louis westchnął siadając na trawie. Oparł łokcie na kolanach i z nikłym uśmiechem wpatrywał się w świat wokół niego. - Wiem, że Harry przychodzi do ciebie i opowiada o naszym życiu. Nadal nie mogę uwierzyć, że go mam, że mam zaszczyt życia i mieszkania z nim.

Mimo setki zapewnień. Mimo tysięcy pocałunków. Mimo milionów słów, które zawisły między nimi Louis nadal nie wierzył w to kogo ma.

- Nie mam pojęcia jak to się stało, ale pokochanie Harry'ego było najpiękniejszą rzeczą w moim życiu. Mogę stworzyć kolejną wystawę i kolejną i kolejną i każdą poświęcić jemu i nadal będzie tego zbyt mało. Rozumiesz mnie? Oczywiście, że tak jesteś jego ukochaną mamą... Widziałaś jak kształtowało się jego piękno. Harry jest sztuką samą w sobie.

Lubiłem to, nadal tak naprawdę lubię. Rozmowa z mamą jest zawsze wyzwalająca. Wiem, że choć nigdy nie odpowiada zawsze mnie słucha. Pozatym wizja obgadywania mojego wspaniałego męża z kimś innym niż Horan jest niezwykle kusząca. Ah bo zapomniałem wspomnieć... Niall w pewnym momencie wyjechał, zniknął bez słowa na ponad pół roku i wrócił jako wampir mając u swojego boku niezwykle przystojnego mulata. Nigdy nie sądziłem, że to powiem ale Harry był niezwykle zazdrosny o nowego przybysza i nawet jego własna gadka o bratnich duszach w moim wykonaniu go nie obchodziła.

Wrócił do domu dopiero późnym popołudniem.

Harry stał w kuchni powoli mieszając coś w garnku i od razu zwrócił uwagę na rozanielonego szatyna w progu.

- Gdzie byłeś?

- Musiałem Cię obgadać z teściową. Powiedziała, że powinienem od ciebie uciekać póki jeszcze mogę, ale przekonałem ją, że jesteś świetną partią.

- Ah tak?

- Oczywiście, w końcu jest twoją matką wiedziała o co mi chodzi. A tak naprawdę chyba musiałem się wyciszyć.

- Denerwujesz się?

- Właśnie nie... - Stanął obok mężczyzny i uniósł się na palcach by zajrzeć do garnka. Harry wyciągnął w jego stronę łyżkę pozwalając szatynowi na skosztowanie dania. - Dobre. ...Wiesz to zaskakujące ale czuję się po prostu spokojnie. Chcę tego. Zgaduję, że denerwowałbym się gdybym nie był do końca zdecydowany czy tego pragnę.

Reszta dnia minęła im niezwykle szybko. Popołudnie zmieniło się w wieczór a on w noc. Księżyc rozbłysł na niebie, górując w pełni nad Montgomery.

To był ten czas.

Harry podszedł niepewnie do Louisa i ostatni raz upewnił się, że właśnie tego pragnie szatyn.

- Spokojnie Harry. Później tylko wieczność.

- Tylko wieczność. - Wymamrotał pod nosem brunet powoli ciągnąć Louisa do ich sypialni.

Ułożył Louisa na łóżku, zachowując się przy tym jakby w dłoniach miał Jajo Fabergé. Oblał jego skórę pocałunkami aż w końcu przybliżył się do jednego miejsca na szyi szatyna. Uścisnął jego dłoń i przebił zębami delikatną skórę. Słodka krew zetknęła się z jego językiem. To było tak narkotyczne, że powoli zaczynali tracić rozum. Ale właśnie takie było spotkanie osoby która dopełnia ciebie. Narkotyczna euforia.

Louis jęknął przeciągle, a jego temperatura znacznie się obniżyła. Teraz Harry musiał odejść.

Niechętnie odsunął się od leżącego szatyna. Nie miał zamiaru go opuszczać, choć może wyjście z pokoju byłoby łatwiejsze...?

Przysiadł w fotelu i obserwował. Nie robił nic poza patrzeniem jak miłość jego życia rozpada się by stworzyć się niedługo na nowo.

Ciało szatyna skręcało się z bólu, łzy spływały w dół jego twarzy, a krzyk rozrywał mu gardło. Harry też płakał. Siedział i łkał cicho w rękaw swojej koszuli modląc się o zabranie Louisowi tego bólu.

Jednak musieli czekać.

To było trudne dla nich obu. Obaj płakali i błagali o koniec. Ale minęły trzy długie godziny zanim Louis opadł bezwiednie w pościel. Jego ciało nadal się trzęsło, jego oddech urywał się w swoim niepokoju, a łzy nadal spływały.

Harry podniósł się i w końcu podszedł do łóżka. Wspiął się na nie i spojrzał na szatyna. Odsunął jego mokrą grzywkę i pochylił się by ucałować jego czoło.

- Już po wszystkim, orchideo. Byłeś tak dzielny. Moi piękny kwiat.

- Teraz już tylko wieczność. - Wyszeptał Louis przy ciele Stylesa.

- Tylko wieczność.

Następne cztery dni były wypełnione długimi wyznaniami miłości, wypowiedzianymi gdzieś między gorącymi pocałunkami i zmysłowymi pchnięciami bioder.

I właśnie tak miało być już na zawsze.

Szczęśliwie.

Tajemnica Miasteczka Montgomery ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz