XI Świat płonie

183 19 8
                                    

Charlie szybko zakładał spodnie, a ona zarzuciła na siebie długi kardigan. Ktoś tak usilnie dobijał się do bramy, że słychać to było nawet przez grube mury zamku.

Co chwilę posyłali sobie ponure spojrzenia.

Charlie widział w jej oczach nieme przerażenie, potworną świadomość nadchodzącej klęski. Gdy się z nim tym dzieliła, było w tym coś tak intymnego, tak osobistego, niewiarygodnie porażającego, że zatrzymał się na moment, na siłę szukając rozwiązania patowej sytuacji.

Szaleństwo. Nadchodziło szaleństwo, jakby wystarczająco dziwaczne nie wydawało się ich spotkanie, jego uczucie, tych kilka dni, podczas których stali się sobie bliżsi niż wynikałoby to z ich marnej przeszłości.

Z rozsądku.

‒ Zostań ‒ powiedział. ‒ Nie wiem, kto to jest, nie chcę, żeby coś ci się...

‒ Bzdura ‒ przerwała mu, zanim zdążył wypowiedzieć ostatnie słowo. ‒ Nie będę tu tkwić, Charlie, choćby sam Vlad Palownik stał teraz pod drzwiami zamku, nie zamierzam patrzyć przez okno jak cię zabija.

Charlie znieruchomiał na chwilę, przerwał zapinanie flanelowej koszuli, podszedł i pocałował ją mocno w usta. Poczuł jak kobieta mięknie w jego uścisku, jak automatycznie szuka go, rozmienia cale na cząstki... Nie było czasu, by to pozbierać do kupy. By to nazwać.

‒ Za co to? ‒ zapytała zdumiona.

‒ Nie codziennie ktoś deklaruje ci, że nie chce patrzyć na twoją śmierć – powiedział, ze zdumieniem stwierdzając, że głos łamie mu się od emocji.

‒ Ach, to...

*

Nic więcej nie była w stanie powiedzieć. Zdała sobie nagle sprawę, że ich czas skurczył się, zgniótł tak bardzo, że nie było już miejsca na szukanie odpowiedzi. Na nic. Wszystko wyrwało się spod kontroli więc i ona postanowiła spuścić ze smyczy samą siebie.

‒ Charlie... ‒ wyciągnęła do niego rękę.

‒ Wiem ‒ powiedział mocno, zdecydowanie i mrugnął obojgiem oczu. Nie było w nim już śladu po tamtym żartownisiu: nagle jego twarz wyglądała na dokładnie tyle lat, ile miał, zmarszczki, które cały czas kryły się za rozbawionym obliczem Weasleya, wychynęły z cienia i Hermiona zobaczyła w całej okazałości to, co krył pod maską wiecznego błazna.

Co właściwie chciała mu powiedzieć?

Że go kocha?

Nie, to nie to. Zbyt krótko się znali, zbyt mało ich łączyło, by mówić o czymś tak głębokim. Ale był dla niej ważny i... martwiła się o niego. Bała...

Ruszyli szybko: najpierw korytarzem, potem galerią przez uśpiony zamek. Po drodze Charlie zapukał do pokoju bliźniaków, kazał im obudzić Flaviusa, gości, sprawdzić zabezpieczenia nałożone na warownię.

‒ Co się dzieje? ‒ zapytał sennie Dough.

‒ Po prostu to zróbcie, dobrze i jeśli nie wrócę tu za kwadrans, uciekajcie podziemiami w góry.

Na twarzy młodego chłopaka pojawiło się niezrozumienie, pobladł trochę, widząc dwoje zdeterminowanych ludzi nad ranem w progu swojej sypialni.

‒ Czy jesteś pewien, że...

‒ Dough, spójrz przez okno, dobrze? ‒ odezwała się Hermiona. ‒ Idziemy ‒ powiedziała i pociągnęła Charliego za rękę.

‒ Jaki jest plan? ‒ zapytała cicho, gdy już schodzili po krętych schodach na dziedziniec.

W Kraju Smoków - charlmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz