XIV Nie z tej bajki

190 17 2
                                    

‒ Charlie... ‒ to samo słowo wydostało się w tej samej chwili z ust obu kobiet.

Hermiona zacisnęła usta. Wiedziała, co oznacza ten łomot i huk. Wiedziała aż za dobrze. Mogła mieć tylko nadzieję, że mężczyzna był poza zamkiem, kiedy doszło do ostatniej eksplozji.

‒ Sarah... ‒ zaczęła ochrypłym głosem, ale zanim zadała pytanie, ponura twarz dziewczyny udzieliła jej milczącej odpowiedzi. ‒ Bogowie... Jak... Jak mogłaś do tego dopuścić? Jeśli ci na nim zależało...

‒ Wszystko zepsuło się, kiedy tu przyjechałaś! ‒ krzyknęła dziewczyna, a jej wysoki głos odbił się echem od mrocznych czeluści wydrążonych w kamieniu korytarzy. ‒ Po co się tu zjawiałaś? To ty przyniosłaś pecha, cholerne nieszczęście...

‒ Podczas gdy ty beztrosko hasałaś sobie po górach, ja uratowałam twojego brata ‒ warknęła Hermiona. ‒ Nie ma za co.

Potem ruszyła przed siebie, przodem, byle jak najdalej od tej dziewuchy, byle nikt nie widział jej łez, jej wściekłości, jej drżenia.

Była przerażona i z trudem łapała powietrze w tunelach, które nagle przestały przypominać romantyczne miejsce schadzek, a stały się pułapką być może pozbawiona wyjścia. Zaciskała mocno palce na różdżce, przyświecając sobie. Liczyła kolejne skręty, rozdroża. Na ósmym mieli skręcić w lewo.

Wydawałoby się, że po ostatnim wybuchu powinna zapaść nad nimi zupełna cisza, jednak Hermionie wydawało się, że gdzieś nad nimi dudnią setki, a może tysiące kroków. Może zresztą było to tylko echo idących za nią uciekinierów.

Pragnęła teraz zostać sama. Jej nogi automatycznie wyrywały się do biegu. Czuła, że jest u progu paniki: z bijącym na alarm serce, świstem krwi pod czaszką, rozedrganymi dłońmi. Nie była żadna bohaterką. Była pieprzonym tchórzem: zranionym, zniszczonym przez wojnę tchórzem.

I było jej z tego powodu wstyd. Przecież żyła, przecież wciąż żyła... Otarła twarz wierzchem dłoni.

Jak powie o tym Molly?

Z jakiegoś powodu czuła się winna. Sarah tylko wykrzyczała na głos jej własne myśli: czemu stało się to akurat teraz? Akurat, gdy przyjechałam tu z cholernym smokiem Hagrida?

Miała poczucie, jakby przyniosła ze sobą zło, które zostało w niej jeszcze z czasów wojny. Miała poczucie, że mogła zrobić więcej, szukać go, znaleźć, ocalić...

Oczywiście, że czuła się odpowiedzialna. Ona zawsze szukała w sobie winy nawet za cudze niedopatrzenia.

Pociągnęła nosem.

‒ Proszę nie dać się dopaść czarnym myślom, panno Granger ‒ to Sir Giovanni.

Skinęła głową bez słowa. Dobre sobie.

‒ To wszystko nie jest pani winą.

‒ Skąd pan...

‒ Wszyscy słyszeliśmy krzyki tej młodej damy. A ja osobiście jestem wystarczająco dobry w czytaniu ludzkich charakterów, by wiedzieć, że zadręcza się teraz pani z powodu śmierci młodego hodowcy.

‒ Nie wiemy czy umarł ‒ rzuciła hardo.

‒ Oczywiście, że nie wiemy ‒ ku jej zdziwieniu zgodził się starszy czarodziej.

‒ To dlaczego pan... ‒ urwała, w rozedrganym blasku różdżki widząc lekki uśmieszek błąkający się na ustach maga.

‒ Bo chciałem, żeby pani sama to powiedziała, nie powtarzała za mną jak jakieś puste pocieszenie. To pani musi w to uwierzyć. Uwierzyć w nadzieję.

W Kraju Smoków - charlmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz