Za oknem unosiła się gęsta, nieprzenikniona mgła. Hermiona zawsze lubiła takie dni i noce, a zwłaszcza poranki − gdy o świcie opary zakrywały Błonia i Zakazany Las, pożerały Czarne Jezioro i napierały na szyby zamku, jakby chciały szturmem wyważyć je do wewnątrz. Było coś pięknego, coś tajemniczego i niesamowitego w świecie przykrytym mgłą. Człowiek niby wiedział, że tam, przed jego domem rosną w rzędzie trzy drzewa owocowe, a dalej znajduje się płot, droga i dom sąsiadów z naprzeciwka. A jednak przez tę krótką chwilę można było wierzyć w co się tylko chce, bezkarnie zapominając o niezmiennym krajobrazie swojej okolicy.
W takich momentach Hermiona zwykła marzyć i, chociaż rzadko to robiła, nawet jej potrzebne było czasem takie oderwanie od rzeczywistości.
Teraz jednak patrzyła za okno przygnębiona, zła i potwornie zmęczona. Wszystko zaczynało się gmatwać, jej poukładane dotąd życie zamieniało się powoli w plątaninę małych i większych katastrof. Do niedawna sądziła, że śmierć Hagrida będzie ostatnią wielką porażką w jej życiu, że gdy już odda smoka w bezpieczne ręce Charliego, stopniowo powróci na łono pracy i nauki. Myliła się.
Zarówno choroba, jak i śmierć olbrzymiego przyjaciela były dopiero wprawką, rozgrzewką zaledwie przed wielkim meczem, jaki planował zaserwować jej los. Stała teraz przy oknie, sztywna i z lodowatym uczuciem w sercu.
Nie wiedziała, co bardziej ją przeraża, co bardziej załamuje: utknięcie w obcym kraju, zachowanie Charlesa, czy wreszcie postawa upartego starca.
Nie da sobie rady. Kolejny raz, już nie da sobie rady.
Nie chciała znów walczyć o życie, o przetrwanie. O siebie i innych. Braterstwo w walce i na polu bitwy może brzmieć dumnie i pięknie, kiedy ma się kilkanaście lat, ale gdy dobiegło się trzydziestki, człowiek chciałby wreszcie zaznać odrobiny spokoju, radości i stabilizacji.
A wszystko jak zwykle przez to, że chciała zachować się w porządku, że starała się za wszelka cenę dotrzymać danego Hagridowi słowa, nadrobić tam, gdzie zawiodła reszta jej przyjaciół...
Była teraz tutaj, bez możliwości powrotu, z daleka od miejsc, które znała, z daleka od swoich obowiązków i czuła jak narasta w niej panika spowodowana grożącym ich niedopełnieniem.
Nie spała całą noc. Czuła, że drżą jej dłonie, w uszach rozlegał się ostry świst, zupełnie jakby nadal jechała tym cholernym pociągiem, wciąż dalej, donikąd, w mglisty półmrok poranka...
Pukanie do drzwi wydało jej się z początku zupełnie nierzeczywiste. Najpierw więc je zignorowała i dopiero, gdy stało się donośniejsze, zdała sobie sprawę, że ten akurat dźwięk pochodzi nie z wewnątrz z zewnątrz jej obolałej głowy.
Machinalnie, bez namysłu otworzyła drzwi.
Charlie...
Jasny szlag.
Chciała je zamknąć przed nosem mężczyzny, ale zabrakło jej refleksu.
− Charles...
− Teraz brzmisz jak Flawius − powiedział z wyrzutem.
− Daruj sobie żarty − mruknęła. − Jeśli sądzisz...
− Myłem się. Nic więcej.
− Nie obchodzi mnie to.
− Sam. Bez tej durnej, natrętnej...
− To nie ma teraz znaczenia, Charlie. Daj spokój.
Odeszła wgłąb pokoju i usiadła na łóżku.
− Idź już proszę.
− Przecież widzę, że coś jest nie tak...
− Bo jest − warknęła. − Z TOBĄ. Z wami wszystkimi. Cholerni Weasley'owie! Mówisz im, żeby zostawili cię w spokoju, a oni i tak sterczą nad tobą do upadłego!
CZYTASZ
W Kraju Smoków - charlmione ZAKOŃCZONE
FanfictionPostcanon. Hermiona, wykonując ostatnią wolę zmarłego przyjaciela, jedzie do Rumunii. Gdy niespodziewanie wszystko wywraca się do góry nogami, znajdzie obok siebie kogoś, z kim wiele lat temu połączyła ją jedna, nocna przygoda. I smoki. Dużo smoków...