II Smoczy przybłęda

327 29 9
                                    

II

Smoczy przybłęda

Chmury powoli rozpierzchały się na niebie. Wilgotny, zieleniący się ostatkami lata świat przepływał za szybą coraz spokojniej w miarę zwalniania pociągu. Wjeżdżali na zamieszkałe tereny: powoli dzikie ostępy lasów i łąk zmieniły się w pastwiska i złote pola. Z oddali widać było stada zwierząt gospodarskich wypasanych na halach i w kotlinach oraz kolorowe ciągniki sunące niczym małe żuki po uprawach zbóż. Parowóz gwizdał i prychał, jednak Hermiona wiedziała, że pracujący nieopodal ludzie zupełnie go nie dostrzegają. Raz tylko podchwyciła spojrzenie jakiejś małej dziewczynki, która zapewne niedługo otrzymać miała list od lokalnej szkoły magii.

Westchnęła. To było tak dawno temu; Hermionie zdawało się, że wspomnienie rozpakowywania listu z Hogwartu dotyczyło życia kogoś innego. Po części była to prawda: tak, jak nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, tak nigdy nie jest się dwa razy tym samym człowiekiem, bo w każdej sekundzie coś w nas umiera, a coś nowego powstaje. Nie ma znaczenia, czy rozumiemy to na poziomie biologicznym, czy wejdziemy w dywagacje metafizyczne, zawsze będzie to prawda.

W miarę, jak lokomotywa hamowała, Hermionę zaczęła ogarniać coraz większa panika. Nie jeden już raz złamała prawo aby pomóc przyjaciołom w potrzebie, jednak teraz ten proceder obejmował kilka dni szmuglowania nielegalnego ładunku pociągiem. Była zmęczona ciągłym strachem, że ktoś odkryje, co takiego wiezie w walizce, że stworzenie obudzi się zbyt wcześnie i cały plan spali na panewce, a ją będą czekały długie lata odsiadki w Azkabanie.

Zdjęła z haczyka płaszcz (na dworze z pewnością było chłodno), założyła kapelusz i rozprostowała pogniecioną od długiego siedzenia szatę. Nogi miała zdrętwiałe, ociężałe po wielogodzinnej jeździe ‒ przez swój mały sekret nie wychodziła z przedziału chyba, że do toalety a i to w zupełnej ostateczności. W efekcie była nieco odwodniona, szalenie głodna i niewyspana, bo czy wypadało jej spać, gdy pod jej siedzeniem drzemał sobie smok?

***

‒ Przyplątał się, bidula ‒ mówił olbrzym przez łzy. ‒ Cholibka, Hermiono... jak miałem się nim nie zaopiekować... Tak, wiem, to głupie z mojej strony, już raz ratowaliście mój tyłek... nawet pan psor Dumbledore musiał się za mną ująć... Ale ja naprawdę Hermiono, nie potrafię...

‒ Mogłeś zawiadomić Charliego ‒ przypomniała mu łagodnie.

‒ Nie chciałem mu znowu zawracać głowy. Ani Molly.

‒ Och, Hagridzie ‒ westchnęła ściskając jego wielką, niczym półmisek dłoń. ‒ i co ja mam z tym maluchem zrobić? ‒ wskazała głową na posłanie z tlących się węgielków, które umościł sobie smok koło kominka.

‒ Cholibka... Nie myślałem za bardzo... Znaczy, ty Hermiono jesteś taka mądra i masz takie dobre serce, że na pewno coś wymyślisz.

A no tak. Trafił frajer, na frajera ‒ pomyślała wtedy.

***

Wśród obłoków siwej pary, wśród wszechobecnych krzyków i nawoływań, wśród świstów lokomotywy i gwizdków konduktorów Hermiona Granger postawiła nogę na peronie. Razem z nią wysiadła jeszcze jedna osoba. Malutka stacja na wolnym powietrzu witała widokiem na małe, osiadłe na dnie podłużnej doliny miasteczko, wysokie szczyty gór zieleniły się wszędzie naokoło, a na zboczu, wysoko ponad poziomem osady, szarzały ruiny przysadzistego zamku. Mimo zmęczenia podróżą i rozpiętego nad głową deszczowego nieba, wszystko to zaparło jej dech w piersiach; stała, oniemiała z walizką w jednej i podręcznym bagażem w drugiej ręce, gdy na ziemię sprowadziło ją najpierw chrząknięcie, a potem słowa wypowiedziane przez wpatrującego się w nią krępego mężczyznę.

W Kraju Smoków - charlmione ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz