Rozdział 6.

521 54 62
                                    

Nie stoję tak nawet 10 minut, ale upokorzenie, które czuję, sprawia wrażenie minięcia paru godzin. Chyba najbardziej w tym wszystkim wstydzę się zobaczenia mnie przez jakiegoś strażnika, czy też wybicia godziny otwarcia cel. Straciłem poczucie czasu, a to potęguje strach i obawy.
Myśląc nad chodzącym bezkarnie N9 mam jeszcze większe poczucie winy. Zawaliłem po całości.

—11.47, Panie psycholog. — podnoszę wzrok, nie nosi już kajdanek. Błysk metalu informuje, że znajdują się w jego kieszeni. Ręce automatycznie zaczynają boleć, tak jakby widok ciemnowłosego potęgował zmęczenie mięśni. Błagam, niech przyszedł mnie uwolnić. — Kluczyk od jednej pary pasuje do innych kajdanek? —pyta, zaprzeczam kręcąc głową. Gdyby tak było kajdanki nie miałyby sensu, zdobycie jakiegokolwiek klucza załatwiłoby całą sprawę. Nie licząc oczywiście tego tutaj, jak on mógł się tak szybko uwolnić? Czyżby wprawa? —No cóż —zaczyna, podchodząc bliżej i wyciąga wszystkie pęki kluczy znajdujące się w moich kieszonkach. Tak bardzo chcę wierzyć, że uwolni mnie. Czuję jego bliskość, przez co niestety przyspiesza mi serce. — to miłej zabawy. —kończy, ruszając tam, skąd przyszedł.

—N9!

—Zamknij ryj w końcu. — głos z jednej z cel. Całkowicie zapomniałem o innych. Jedno spojrzenie przez okienko i będę przegrany. Jedna osoba zacznie przekazywać reszcie, a ja będe wyśmiewany do końca moich dni. Jest jeszcze gorzej niż myślałem.

Pozostało przygotowywanie się na wstyd, który lada chwila mógł nastąpić. Myślenie o przebiegu rozmowy z bucem od wszystkich spraw analizuję już kolejny raz. Szanse na pozostanie w pracy to jakieś 18%, nie myślę nawet o procencie więcej. Narobiłem sporo problemów, od bycia samemu zakutym do latającego w takich godzinach mężczyzny posiadającego klucze choćby do mojego gabinetu gdzie jest wiele ostrych rzeczy, typu nożyczki. Nie przeszukałem go, jeśli zrobi komuś krzywdę, a co gorsza zabije, będę za to odpowiedzialny.

Z rozmyślań mających na celu dobicie siebie bardziej, wyciąga mnie poczucie uwolnienia rąk. Nie był to żaden strażnik, a ten szatan, ktory po zejściu na ziemię przyjął ludzją formę. Najzwyczajniej w świecie uwolnił mnie i oddał wszystkie klucze. Zapiął sobie nawet kajdanki na kostkach i rękach. — Zapnij ten łańcuch z tymi. —rozkazuje, wskazując na te u rąk. Szybko to spełniam, chociaż jestem w niemałym szoku. — Zmywamy się do ciebie, a cele zostaw i tak za 2 minuty sie otworzą wszystkie. — kiwam głową, a następnie w szybkim tempie zmierzamy do mojego gabinetu. Może jednak ma jeszcze więcej umiejętności? Siada na krześle, przeciągając sie jakby dopiero wstał. Szybko jednak prawie wręcz kładzie sie na tym krześle. Zdziwiony patrzę na poczynania bruneta.

—I tak nic nie powiem. Możesz sobie przyprowadzać mnie nawet każdego dnia. — zaczyna, a mniej więcej w połowie, drzwi otwierają się. Dostrzegam w nich jakiegoś obcego mi mężczyznę.

—Oj, przepraszam, kończ już. Teraz ma swój czas. — informuje, po czym opuszcza pomieszczenie. Będąc w szoku spoglądam na więźnia. Ten tylko posyła mi uśmiech, ale nieironiczny, a szczery. To jest w jakimś stopniu urocze.

—Wisisz mi przysługę, panie psycholog. — przypomina. Po odpięciu się, podchodzi do drzwi w celu wyjścia.

—Czekaj, pod ścianę. — używam tonu nieznoszącego sprzeciwu. Wykonuje to bez słowa, lecz zadowolony uśmiech pojawia się na tej buźce automatycznie. Zaczynam od kostek, chcę mieć pewność, że niczego nie zabrał w czasie swojej wycieczki. Będąc na jego biodrach czuję, że ma coś w kieszeni. Wsadzam tam pewnie rękę. —Gdybyś to ty robił mi przeszukanie codziennie, byłbym w niebie. — odzywa sie, pesząc mnie. Ma tam ołówek, który wcześniej mu dałem. —Chciałem oddać, panie psycholog. —  nie wchodzę z nim w żadną konwersację w obawie o kolejną jego gierkę. Przenoszę dłonie na jego talię, a potem na ręce upewniając się, że tam także nic nie schował.

Poznać wnętrze II SASUNARU (Do Korekty) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz