6. Napaść

744 66 9
                                    

Erwin pov

-Poddajcie się! -zaczął krzyczeć ktoś za nami, oboje spojzelismy się na siebie. Porozumieliśmy się wzrokiem, wyjęliśmy pistolety i zaczęliśmy strzelać, rozpierdoliłem tego który nas poddawał i mocno ostrzelałem jednego który stał obok. Zostałem postrzelony, uciekałem ale niestarczyło mi siły, padłem na ziemię, krwawiłem. Chwilę puźniej podbiegł do mnie Gregory i złapał mnie mocno za rękę, ledwo co brałem powietrze do płuc.
-Weź mnie stąd -wyszeptałem zachrypniętym głosem, chłopak wziął mnie na ręce i posadził w samochodzie.
-Już jedziemy na szpital -powiedział, niesłyszałem w jego głosie żadnych emocji. Niewiem ile czasu minęło ale byliśmy już pod szpitalem, chłopak wziął mnie na ręce i zaniósł do medyków. Oni mnie opatrzyli, miałem polecenie odpoczywać w łóżku ale wyszedłem że szpitala na własną odpowiedzialność. Usiadłem w samochodzie a brunet gadał przez telefon poza autem, wybrałem numer do Kui'a.
-Co misiu kolorowy? -zapytał chińczyk wesołym głosem.
-Słuchaj Kui, byłem z Montanhą na obserwatorium, wracaliśmy już ale ktoś nas poddał, wyjęliśmy broń I ich rozpierdoliliśmy. Zostałem postrzelony. Monte zabrał mnie już na szpital, ale obawiam się że ktoś usilnie próbuje kogoś z nas porwać -powiedziałem, patrząc się w moje czarne buty.
-Musisz na siebie uważać misiu, nie jeździj sam -powiedział Kui.
-Bede jeździł z Montanhą, Okej?
-Uh, jasne. No i wogule mamy spotkanie, punkt widokowy zakon. Dobra muszę kończyć. Pa!
-Papa misiu kolorowy -powiedziałem a chłopak się rozłączył, skapnąłem się ze Montanha jest w aucie, patrzył się na mnie dziwnie.
-Właśnie gadałem z Kui'em, muszę iść na spotkanie. Niemoge cie zabrać ze sobą, pójdziesz spać -powiedziałem a chłopakowi zeszła dziwna mina.
-Dlaczego ja mam iść spać? -zapytał, zaśmiałem się.
-Musisz sie wyspać by być zdrowym -powiedziałem uśmiechając się
-Okej, ale po tym spotkaniu tez idziesz odrazu spać -powiedział Gregory.
-Dobra, jedziemy zatankować i podwieziesz mnie na zakon.
-Spoko -powiedział i ruszył na stację, był już środek nocy dokładnie 3.28, oboje byliśmy zmęczeni. Jechaliśmy ciemną ulicą a na niebie połyskiwały małe gwiazdy. Chłopak wysiadł I zatankował pojzad, do środka pojazdu przebił się zapach benzyny który uwielbiałem, ciemno włosy zapalił i ruszył na zakon.
-Tam dalej, pod górkę gdzie jest punkt widokowy -powiedziałem, chłopak tam podjechał. Okazało się że Kui i Carbonara już tam byli.
-Idź spać, zadzwoń jak wstaniesz -powiedziałem wychodząc z samochodu. Podszedłem do nich, a Monte odjechał.
-Erwin? Mam pytanie -rzekł Kui podchodząc bliżej.
-Tak? -odrzekłem patrząc się na chińczyka.
-Co się stało? Jak was napadli? - zapytał.
-No siedziałem z Montanhą na obserwatorium, wracaliśmy i przed budynkiem nas poddali. To w sumie tyle -odpowiedziałem.
-Jak wyglądali? -spytał chińczyk zapisując wszystko w swoim małym notatniku.
-Jak "poważna" mafia, cali byli ubrani na czarno ale niewidziałem dokładnie bo była już noc -powiedziałem.
-Dobra, poszukamy ich misiu kolorowy. Nic ci nie zrobią -powiedział Kui i poklepał mnie po plecach. Uśmiechnąłem się lekko, podszedł Carbonara odsuwając telefon od ucha.
-Porwali Die -powiedział, spojżałem się na niego z strachem w oczach.
-Co?
-No porwali Die! Idziemy go szukać -krzyknął Carbonara i odszedł.
-Idź w 3 osoby, żebyś niebył sam bo jeszcze i ciebie porwą! Do roboty -rozkazał Kui, wyciągnąłem telefon i zacząłem biec na parking przy zakonie ale ktoś mnie zatrzymał. Był to chiński mąciciel.
-Misiu kolorowy, ty się nigdzie niewybierasz. To pewnie ciebie chcą -powiedział, westchnąłem.
-Kurwa, no dobra. Tylko uważajcie na siebie -powiedziałem.
-Tak, tak. Idź spać Pastorze, dobranoc! -krzyknął odbiegając w stronę podjeżdżającego pomarańczowego elegy vasquez'a.
Ruszyłem na parking, wziąłem zentorno i ruszyłem nim na apartamenty, zaparkowałem. Niechciało mi się spać, miałem lekkie wyrzuty sumienia dlatego że im niepomagam bo jestem "celem". Wszedłem do mieszkania, wziąłem prysznic oraz założyłem mój czerwony strój. Wziąłem klame, ammo, mete oraz telefon, wyszedłem z mieszkania. Był tam Kui, który najwyraźniej śpieszył się po coś do mieszkania. Miał bandaż na lewym ramieniu, zatrzymałem go.
-Co sie dzieje? -zapytałem uspokajając mężczyznę.
-Musze im donieść ammo i mete -odpowiedział zmęczonym tonem głosu Kui.
-Daj mi rzeczy, ja to zrobię. Ty jesteś ranny, a ja i tak właśnie miałem im pomóc, niebędę siedział i się nudził gdy wy potrzebujecie pomocy -powiedziałem, chłopak poszedł do mieszkania i po chwili wyszedł z kilkoma rzeczami, wziąłem je.
-Gdzie oni są? Restaurante?
-Tak, tylko jak coś nasi są na dachu przed.
-Jasne -odpowiedziałem i ruszyłem do auta, pojechałem na miejsce od tyłu. Wszedłem na dach, dałem im rzeczy i ustawiłem się wcelowany w wejście, wszyscy zrobili to samo. Nikt nie pilnował pleców, od tyłu weszły nam 2 osoby. Położyli 3 a było nas 5. Zostałem tylko ja i Carbo, staliśmy za szybem wentylacyjnym wcelowani. Gdy się wychylił dostał w głowę, to samo Carbonara zrobił z drugim. Praktycznie wszyscy już leżeli, Carbo obstawiał z gory wejście a ja zszedłem z dachu i wbiegłem do restauracji. Na górze był związany Dia, próbowałem go rozwiązać ale poczułem pistolet przy mojej skroni.
-I jest też i on! Pastor! -powiedział zachrypniętym i wścibskim głosem Spadino. Moje dłonie zrobiły się zimne a gęsią skóra była na całym moim ciele.

Kolejny rozdział <3 heh, w następnym rozdziale będzie się działo!

818 słów

Ufałem Ci Jak Nikomu... | MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz