Montanha pov
Obudziłem się, spojżałem w telefon. Miałem sms'a od jakiegoś zaszyfrowanego numeru.
-Witaj Gregory, może niewiesz kim jesteśmy, ale zaufaj mi że niechcesz z nami zadzierać. O 19.00 na lotnisku zjawi się samolot, spakuj się i przyjedź tam, inaczej ciebie oraz twoich najbliższych spotkają problemy. Nawet niepróbuj nic kombinować, możesz się pożegnać z poznanymi tam osobami, rzeczami i miejscami.
Będziemy na ciebie czekać, cienie -przeczytałem na głos, przestraszyłem się. Wiedziałem kto to jest, w przeszłości wybierałem złe decyzję. Byłem nierozumny, lekkomyślny i oczywiście młody, kupywałem nielegalne substancje czy bronie. Zadawałem się z złymi osobami, gangami czy nawet mafiami, naprzykład cienie, kupywałem od nich narkotyki, miałem wtedy 17 lat. Zagłębiłałem się kiedyś w te tematy, szczerze? Żałuję, pomimo tego że aktualnie mam bardzo dobre relacje z taką osobą, ci ludzie są godni zaufania. Pamiętam, byłem młody i głupi, odciągałem się od brania tego gówna. Wiedziałem o nich tyle rzeczy, wiedziałem że byli poszukiwani oraz brani za najniebezpieczniejszych przestępców. Postanowiłem wydać ich policji, sprzedałem ich miejsce oraz to czego mogą się tam spodziewać. To był najgłupszy ruch w moim życiu, w sms'ach dostałem groźby, miałem dziwne wrażenie że jestem obserwowany, w tamtym czasie miałem około 19 lat. Żyłem z dziwnym niepokojem przez około 5 lat, gdy miałem już dość, wyleciałem do Los Santos oraz zacząłem karierę w policji.
Wziąłem telefon i zacząłem dzwonić do przyjaciół, tych z policji i nie. Erwinowi chciałem powiedzieć na końcu, bałem się pożegnania. Wtedy uświadomiłem sobie ile on tak naprawdę dla mnie znaczy, ile znaczą dla mnie te osoby oraz to miejsce.(Time skip)
Była 17.39, byłem już spokowany, pojechałem jeszcze na komendę. Pożegnałem się przedewszystkim z Capelą, oddałem sprzęt policyjny i go mocno przytuliłem.
-Jesteś super, uważaj na siebie okej? -wymamrotałem.
-Tak, odzywaj się -powiedział.
-Jeśli będę w stanie, to może jeszcze się zobaczymy -odpowiedziałem i puściłem szefa. Wyszedłem z komendy, wsiadłem do corvetty i zadzwoniłem do Erwina.
-Podjedziesz po mnie..? -zapytałem, smutnym głosem.
-Jasne, a co się stało? -zapytał, strasznie bolało mnie serce.
-Musisz mnie odwieźć, i..... m-musimy się pożegnać... -powiedziałem, a srebrzysta łza spływała po moim policzku. Wysłałem mu gps'a, po dosłownie kilkunastu sekundach zza rogu wyjechało pędzonce zentorno. Wysiadł z niego siwowłosy chłopak i podbiegł do mnie mocno mnie przytulając.
-Co się dzieje? -zapytał.
-Odwieziesz mnie na lotnisko? T-tam sam się dowiesz -powiedziałem, niechciało mi się żyć, miałem dość. Gdy byliśmy na lotnisku była 18.55, podjechał pod samolot który tam stał, a obok niego cienie.
-Co tu się dzieje? Monte? -zapytał siwowłosy łapiąc mnie za rękę.
-Musimy się pożegnać... Erwin -powiedziałem ściskając jego dłoń z całych sił.
-Czemu? -pytał przestraszony.
-Popełniłem wiele błędów w życiu, teraz muszę za nie odpowiadać. Proszę dbaj o siebie i uważaj -powiedziałem wpatrując się w jego złociste oczy...Heja, 1 część zakończenia!
459 słów
CZYTASZ
Ufałem Ci Jak Nikomu... | Morwin
FanfictionOpowiadanie jest o shipie morwin (shipuje tylko postacie z gry), piszę to dla zabawy I niezamierzam jakoś bardzo skupiać się nad wykonamiem tej książki. (Wątki mogą być pomieszane ze starszych i nowszych zdarzeń). Miłego czytania <3