5.

123 17 37
                                    

Wysiadłam z windy, zastając na korytarzu głuchą ciszę. Zmrużyłam oczy, rozglądając się, aby się upewnić, czy na pewno trafiłam na piętro jednostki, do której należałam. Odkąd mnie tutaj przydzielono, nie było dnia, ani godziny, żeby nie panował istny rozgardiasz. Telefon za telefonem. Bieganie osobników z jednego pokoju do drugiego, a teraz nic. Pustka, która wywoływała niepokój.

Ruszyłam przed siebie, zaglądając do poszczególnych pokoi, omijając 101. Nie chciałam natknąć się na mężczyznę, który cały czas zaprzątał mój umysł. Wydarzenia w klubie odbiły piętno na mojej psychice i plułam sobie w brodę, że tak łatwo dałam mu się zmanipulować. Procenty płynące w moich żyłach zdekoncentrowały mnie i nie potrafiłam racjonalnie myśleć. Zapomniałam o wszystkich jego słowach, mimo że powinnam brać je pod uwagę.

Byłam pewna, że gdyby nie ta dziewczyna, doszłoby do czegoś, czego w tym momencie bym żałowała. Nie potrafiłabym przyjść do pracy i spojrzeć mu w oczy z myślą, że wygrał. Jego słowa potwierdziłyby się i byłam kimś, kto latał za facetami i pozwalał robić to, czego chcieli. Wykorzystałby okazję i plotka rozniosłaby się po Departamencie. Musiałabym rzucić wypowiedzenie i szukać innej jednostki, tłumacząc się wujkowi z mojej decyzji.

Nagle drzwi do sali konferencyjnej otworzyły się. W progu stanął Mills, przyjaźnie się do mnie uśmiechając.

— Dobrze panią widzieć — powitał mnie służbowym tonem. — Spóźniłaś się. — Postukał palcem w markowy zegarek na swoim nadgarstku, na co przełknęłam ślinę, stając w miejscu niczym posąg. Zmarszczyłam czoło, niepewna, jak się zachować. Byłam przekonana, że zjawiłam się w Departamencie przed czasem.

— Chwila, przecież...

— Nieistotne — przerwał jej, a w oczach pojawił się błysk rozbawienia. — Zbieraj dupę w kroki. Mamy gościa, który na ciebie czeka.

— Co?

Kąciki ust Degory'ego drgnęły, jakby cała sytuacja sprawiała mu nie lada satysfakcję. Czułam się, jakbym była w jakiej grze, w której nie znałam żadnych zasad.

Mężczyzna nie odpowiedział, odsuwając się w przejściu. Gestem ręki nakazał, abym w końcu do niego dołączyła, zamiast kontynuować bezsensowną rozmowę, która do niczego nie sprowadzała.

Nieufnie podeszłam do niego, starając się ignorować jego natarczywy, ponaglający wzrok. Wolałam w tym momencie zaszyć się w pokoju 304 i wysłuchiwać żartów Aidena. Zastanawiałam się, czy nawet spotkanie Samuela w tym przypadku nie byłoby lepszym rozwiązaniem.

Niechętnie minęłam szefa Departamentu, wparowując do sali konferencyjnej. Znajdował się w niej ogromny półokrągły stół z porozstawianymi na nim kubkami, spora ilość krzeseł — w tym ilość znacznie przekraczająca pracowników na tym piętrze. Na wprost od drzwi miałam wgląd na 88 calowy telewizor umieszczony na białej ścianie, który służył do internetowych rozmów z dowódcami określonych jednostek.

Przesunęłam wzrokiem po pomieszczeniu. Panował istny harmider, a głosy mieszały się ze sobą, przez co nie byłam w stanie niczego konkretnego zrozumieć. Członkowie jednostki należącej do Josepha gaworzyli między sobą, przy tym śmiejąc się do rozpuku. Jedni siedzieli, drudzy stali w większej grupce, z kimś zawzięcie rozmawiając.

Wyłapałam Mullera, który w tym samym momencie obrócił się w moją stronę. Posłał mi serdeczny uśmiech, kiwając głową, abym do nich podeszła. Gdy już miałam zrobić krok, poczułam na sobie intensywne spojrzenie mrocznych oczu, które sprawiły, że pojawiła się ciężkość na klatce piersiowej. Wstrzymałam oddech, przełykając ślinę.

W szponach miłości // DOSTĘPNE 9.08 W ANTOLOGII "GRZECH W MUNDURZE"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz