Rozdział 10

2.3K 134 15
                                    



W nocy obudziły go jakieś potworne koszmary i nie mógł spać. Chodził po swoim mieszkaniu w tę i z powrotem, nie mogąc kompletnie znaleźć sobie miejsca. Przejrzał chyba pół internetu, nim udało mu się ponownie zasnąć. A wtedy zadzwonił budzik. Rad, nie rad, musiał wyjść z ogromnego łóżka i przygotować się na kolejny ciężki dzień pracy.

To nie tak, że nie lubił pracować w Świętym Mungu. Bardzo lubił, ale czarodzieje różnie na niego reagowali. Jedni zachwyceni byli, że leczy ich ktoś wyspecjalizowany w mugolskiej chirurgii. Dziedzinie, o której magiczny świat nie miał bladego pojęcia. Inni z kolei wciąż nosili w sobie powojenne rany i nawet nie chcieli mu pozwolić się zbadać.

Nawet do tego przywykł. Ordynator zawsze stawał po jego stronie, w przypadkach, gdy ktoś odmawiał leczenia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Malfoy jest świetnie przeszkolony i absolutnie profesjonalny w swojej pracy.

Tego dnia jednak wszystko męczyło go jakoś znacznie bardziej. Prawdopodobnie z powodu niewyspania. A i pogoda pozostawiała wiele do życzenia. Padał koszmarnie zimny deszcz ze śniegiem, który wnikał głęboko w każdy por skóry, nieważne co się miało na sobie.

Wszedł właśnie do bufetu z zamiarem wypicia swojej trzeciej już dziś kawy i być może poflirtowania z miłą, całkiem ładną sprzedawczynią. Jego serce nadal krwawiło po rozstaniu z Clarą, minęły przecież dopiero dwa miesiące. Kompletnie nie zamierzał angażować się w najbliższym czasie w nic, co prowadziłoby do czegoś więcej niż jednonocna przygoda. Dlatego też nie zaprosił tej ślicznej dziewczyny na żadną randkę. Po pierwsze była młoda, bardzo młoda. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia dwa lata. Po drugie, był na tyle miła, że aż głupio byłoby mu proponować jednorazowy seks. Całkowicie zniszczyłoby to atmosferę w pracy, nawet gdyby się zgodziła na taki układ.

Odebrał cenny napój i puścił jej oczko na odchodne. Zachichotała niczym mała dziewczynka i równie uroczo się zaróżowiła. Obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wind. Spojrzał na tablicę i zaklął pod nosem, wszystkie znajdowały się na najniższych piętrach. Znając życie, będą wjeżdżać i zatrzymywać się na każdym możliwym poziomie. No trudno, pomyślał, zejdzie schodami. 

Gdy tylko wszedł na klatkę schodową usłyszał kliknięcie, oznajmiające pojawienie się windy, ale zignorował je. Musi przecież zejść tylko cztery piętra w dół, a nie wejść. Chirurgia nie miała na razie własnego poziomu, w ogóle nie była jeszcze nawet oddziałem. Wygospodarowali mu więc malutki gabinecik, na samym końcu oddziału Magizoologicznego, na pierwszym piętrze. Jak się okazało miał jednak pełne ręce roboty nie tylko tutaj. Biegał więc z poziomu na poziom, konsultując różne przypadki.

Póki co, trafiła mu się tylko jedna, drobna operacja. Wyrostek robaczkowy u siedmioletniego chłopca. Jego rodzice byli tak przerażeni decyzją Ordynatora, o oddanie chłopca pod jego opiekę, że musieli podać im silne eliksiry uspokajające. Tak, im, nie dziecku. Lekko go to zirytowało, ale przecież doskonale wiedział na co się pisze. Był poniekąd pionierem, jeśli chodziło o łączenie mugolskiej medycyny z magicznym uzdrowicielstwem. 

Zaczynając swoją pracę zastanawiał się, czy nie napisać do Granger listu. Chciał zapytać, czy ona również napotyka takie przeszkody, jako magopsychiatra. Uznał jednak, że przecież Złotej Dziewczynie, która pomogła w pokonaniu Voldemorta, na pewno takie rzeczy nie spotykają, a ludzie z chęcią oddają się w jej ręce. Poza tym, uważał, że napisanie do niej po tylu latach mogłoby zostać uznane za dziwne lub wręcz niestosowne. 

- Doktorze Malfoy! - usłyszał, mijając niespiesznie czwarte piętro. Obejrzał się i omal nie wypuścił trzymanego papierowego kubka z kawą. 

Neutralność - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz