prolog

252 21 2
                                    

Upał, smród i duchota.

Tak wyglądał targ.

Przyprawy wymieszane z zatęchłymi rybami, tkane ręcznie dywany, zestawy porcelany, wszystko co można było sobie wymarzyć. I złoto.

To ostatnie interesowało go najbardziej.

Słońce prażyło, przez co ryby, które były ówczesnym głównym produktem kupieckim, zaczynały wysychać. Tragarze chcąc utrzymać je w jak najlepszym stanie, sukcesywnie polewali towary wodą, która z nieprzyjemnym rybim zapachem spływała w dół ulicy, aż nie kończyła swojej podróży w porcie.
Całej tej leniwej atmosferze towarzyszył wszechobecny harmider, odgłosy targowania, krzyk i powtarzalność. Tak wyglądał każdy dzień, byłby pewnie też równie normalny i nudny, gdyby nie on.

Nie za wysoki, chudy, raczej nie rzucający się w oczy. Z rozwianymi jasnymi włosami, ubrany jedynie w dziurawą koszulę i wysokie kozaki, biegł rozchlapując cuchnącą wodę na wszystkie strony.

Kilka przechodniów odsunęła się w obawie przed oblaniem, inni z niezadowoleniem krzyczeli za młodzieńcem w akcie desperacji, wiadomo było jednak, że zawsze zostawiał za sobą chaos.

Ludzie dobrze go znali, był częścią owej monotonii tego miejsca, pojawiał się nagle na targu, kradł losowe rzeczy, uciekał przed strażą i znikał na dachach budynków zanim ktokolwiek zdążył zorientować się co ukradł. Zazwyczaj brał złoto, cenny kruszec, drogie kamienie, nieraz tkaniny, może nawet przyprawy, co tylko zdążył złapać. Jedyne na co nie mógł już patrzeć to paskudne ryby towarzyszące mu niemal całe życie.

- W końcu za to zapłacisz!

Zaśmiał się w biegu na tą niedorzeczną uwagę i zacisnął palce na lnianym worku. W nim garść złotych monet, biżuteria, perły, wszystko podstępnie zabrane z jednego ze stoisk przy drodze. W wielkim chaosie jaki panował na targu nie dało się zawsze zauważyć jego czynów. Jedynie straże dobrze wiedzieli kogo wypatrywać w tłumie. Jednak chytrość i zwinność młodzieńca zawsze wygrywała.

Prawie.

Zwinnie wskoczył na jeden z daszków odstraszając przy tym stojących pod nim ludzi, którzy z krzykiem odskoczyli od wciągającego się wyżej chłopca.

Straże nie mieli tyle siły by powtórzyć jego ruchy, ale nie oznaczało to wcale wygranej. Stanął niepewnie na śliskich dachówkach i ocenił jak daleko znajdują się przeciwnicy.

- Przewidywalne- mruknął gdy dostrzegł jak gęsiego biegną w kierunku schodów.

Zwrócił się w przeciwnym kierunku i upewniając się, że sakiewka dalej jest przy jego pasie, zeskoczył z drugiej strony dachu przeciskając się między wąskimi uliczkami.

Kilka minut biegu skomplikowanym labiryntem doprowadziło go do szarej, nieco przerażającej części miasta. Uspokoił się, tu zawsze urywał się trop.
Z dala od portu rozwijała się znacznie mroczniejsza część społeczeństwa, morze wpływało tam bardziej wgłąb lądu, stare chaty zbudowane na pomostach niemal spotykały się ze słoną wodą. Gdy tylko wyrównał oddech poprawił porwaną koszulę i wyprostował plecy.

Starszy mężczyzna siedzący przy jednym z pomostów od razu go rozpoznał i skinął głową przyjaźnie.
Młodzieniec chciał nawet nawet podejść i zacząć z nim przyjemną rozmowę, ale uprzedził go głośny gwizd. Odwrócił się w stronę dźwięku gdzie jeden z dobrze znanych mu ludzi wskazał na wejście do starej chaty na uboczu.

Przeprosił mężczyznę i podbiegł do obdrapanych drzwi z wielką rybą nad judaszem.

W środku było duszno prawie tak jak na targu. Wokół okrągłego stołu zebrało się pięciu mężczyzn, upijając wino dyskutowali głośno nad starą mapą. Jeden z nich wstał i energicznie wbił sztylet w czerwony punkt na mapie.

Lullaby Of Woe ¤ WOOSANOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz