Potrzebowałam tego chwilowego zaćmienia, które dawało mi nieopisane bezpieczeństwo. Wszyscy mówili, że dom powinien składać się ze ścian i dachu, a mi się zdawało, że znalazłam nową definicję tego słowa. Ten praktycznie agonalny stan zamienił się w błogostan w momencie, kiedy dwie wyniszczone duszę splotły ze sobą swe oddechy, by móc ulżyć sobie w cierpieniach. Jednocześnie w tym wszystkim czułam się jak ostatnia egoistka. Samolubnie patrzyłam na siebie, zapominając, że inni się dla mnie wypalają, a ja z założonymi rękoma nic nie potrafię uczynić, by im pomóc z ich problemami, które mieliśmy przecież wszyscy. Tego nie dało się opisać. Nie czułam tego nigdy wcześniej. Nie odnalazłam tego w rodzicach, rodzinie, przyjaciołach, a już na pewno nie przy Williamie, gdzie za jego plecami ciągle widziałam te przerażające mnie niebieskie tęczówki i perfidny uśmiech samego diabła.
Nie chciałam tego, ale kiedyś to musiało nastąpić.
Ostatni raz oddałam długi pocałunek, po czym się odsunęłam od chłopaka i popatrzyłam wzrokiem pełnym żalu i przeprosin na jego twarz, którą oświetlała jedynie lampa znajdująca się na zewnątrz. Idealnie wyrysowane pełne usta, lekko wystające kości jarzmowe, zarysowana szczęka, prosty nos, nisko osadzone gęste brwi oraz te tęczówki w odcieniu gorzkiej czekolady. Oczy z których emanowało to nieznane ciepło, kiedy go poznałam w szpitalu dwa miesiące temu. Jace wpatrywał się we mnie, tak jakby szukał odpowiedzi na to co się działo, chociaż byłam świadoma, że on dobrze zdawał sobie z tego sprawę.
Zaczęłam kręcić głową, a już chwilę później czułam, jak spod powiek po mojej twarzy sunęły się stróżki łez. Zachwiałam się i już myślałam, że polecę jaka długa byłam, lecz jedynie co poczułam to ręce chłopaka, które mnie asekurowały, a następnie posadziły na jednym ze schodów.
– Jace zostaw mnie. – załkałam żałośnie, a głowę oparłam w rękach, po czym podparłam się łokciami na dygoczących nogach.
Nie chciałam, aby kolejny raz widział mnie w takim stanie. Byłam dla niego tylko problemem, tak, jak dla każdego. Jace potrzebował spokoju, a ja byłam przeciwieństwem tego słowa. Idealnym określeniem mojej osoby był cichy chaos. Ta choroba i te wspomnienia zabierały ze mnie całe życie, a gdy już myślałam, że wychodzę na prostą depresja śmiała mi się prosto w twarz przez moją naiwność. Nie zasługiwałam na dobroć drugiego człowieka, na tą całą niespodziankę, lampiony, kawę, na niego. Ludzie, którzy mnie kochali cierpieli razem ze mną, czego tak bardzo nienawidziłam. To ja wpakowałam się w to gówno, jako czternastolatka, a teraz do końca życia będę musiała się zmagać z konsekwencjami tego.
Nie usłyszałam żadnej odpowiedzi, a jedynie poczułam, jak chłopak siada obok mnie. W ciszy pomieszanej z moim chlipaniem, słyszałam jedynie jego oddech i czułam obecność i nie mogłam pojąć, dlaczego dalej przy mnie trwał.
– Jace odejdź. – wyszeptałam chrypliwym głosem. Chciałam zostać sama ze sobą, lecz brunet nie dawał za wygraną. Jak zwykle. – Nie zasługuję na was. – znów załkałam i przełknęłam gorycz tych słów. – To wszystko, ten cały dzisiejszy dzień, ja po prostu... – plątałam się w tym, co mam powiedzieć, a tym, co myśleć.
– To, że ty tego nie potrafisz jeszcze dostrzec, nie oznacza, że tego nie ma. – przerwał mi. – Daj sobie trochę więcej czasu. – powiedział pewnie.
Skąd on to mógł niby wiedzieć ? Przecież nie siedział w mojej głowie, nawet Alice nie wiedziała co się tam działo, a przynajmniej nie w tamtym momencie. Z jednej strony to dobrze, że nikt nie miał wstępu do moich myśli i nie był w stanie zobaczyć tego, co ja oczami swojej wyobraźni. Byłam pewna, że trzy czwarte osób nie wytrzymałoby tego.
CZYTASZ
Dark View
ContoJak to jest bać się dotyku drugiej osoby ? Jak to jest przeżywać prawie każdego dnia ten sam koszmar ? Jaką trzeba być silną osobą, aby udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, kiedy tak naprawdę rozpadasz się na pół, a każdy oddech na tw...