Dzień 1

18 4 19
                                    


O tym, jak Gilderoy próbował znaleźć sobie Gryfona do ochrony.


Dla Hani
Miłego grudnia, skarbie!


Zajęcie się smutnym dzieckiem było cholernie trudne, jednak jako Gilderoy Lockhart, wielki podróżnik, odkrywca i bohater czarodziejskiego świata, bez problemu umiał sprostać nawet temu zadaniu. Prawie. Z każdym innym byłoby to o wiele prostsze, ale Neville był połączeniem dwójki najgorszych ludzi, którzy kiedykolwiek pojawili się w towarzystwie byłego Krukona, dlatego też zdecydował się na wzięcie go na ręce i przespacerowanie się po mieszkaniu, licząc na to, że tyle będzie wystarczało. Na Franka pewnie by to zadziałało.

To, niestety, nie był Frank.

— Nev, posłuchaj. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia, ja dam ci kakao, a ty przestaniesz płakać.

Nie miał zbyt dużo doświadczenia w zajmowaniu się nim, Longbottomowie raczej nie uznawali go za pierwszy wybór, kiedy przychodziło do opiekowania się ich ukochanym dzieckiem, jednak najwidoczniej przy natłoku świątecznej pracy byli na tyle zdesperowani, żeby w końcu zostawić ich dwójkę samą, ignorując to, że jako autor bestsellerów chciałby spotkać się ze swoimi fanami, żeby móc zapowiedzieć im swoją nową książkę. Gdyby nie był, jak to zawsze określała pani L., "wieloletnim przyjacielem Franka, któremu zawsze można zaufać", zapewne kazałby im spadać, jednak ten uroczy tytuł zobowiązywał go do tego, żeby chociaż raz w życiu zostać z młodym na kilka dni. Mógł to potraktować jako kilkudniowy urlop, który nie ma prawa równać się z żadnym innym, z powodu braku szans na jakikolwiek wypoczynek. Liczył też na jakąś małą nagrodę od pana Longbottoma, nawet, jeżeli prawdopodobnie nie był to jego plan.

— Ciastka.

— Ten stary zgred powiedział, że nie mam ci dawać słodyczy o takich porach, ponieważ wie, gdzie mieszkam i nie skończy się to dla mnie dobrze.

— Ale jesteś fajniejszy niż tatuś.

Był blisko złamania się. W końcu co go obchodziło zdanie jakiegoś podrzędnego aurora? Gdyby chciał, mógłby sobie załatwić trójkę takich, oczywiście gdyby tylko przeżył niesłuchanie zaleceń i zostałby wpuszczony do odpowiedniego miejsca w ministerstwie.

— Właśnie dlatego oferuję ci kakao, które nie jest zabronione... Dołożę pianki, co ty na to?

— Mhm! — Neville z zadowoleniem pokiwał głową, podczas gdy jego ulubiony wujek sadzał go na blacie. — A opowiesz mi coś?

— Co konkretnie chciałby usłyszeć mały klon swojego głupiego ojca?

— Bajka!

— Czego mogłem się spodziewać, bycie dużym dzieckiem pewnie też macie w genach...

Wolał nie marnować czasu na samodzielne robienie kakaa, dlatego też machnął różdżką, która zainteresowała małego rozrabiakę na tyle, że prawie zaliczył spotkanie z podłogą, po czym podał Neville'owi plastikową butelkę, starając się wymyślić wystarczająco dobrą historię, żeby mogła zainteresować dzieciaka.

— To było bardzo deszczowe lato. Wybrałem się na weekend do lasu, żeby...

— Tata!

Zmarszczył brwi, zastanawiając się, o co chodzi Longbottomowi. Przez chwilę liczył na to, że może po prostu pomylił się w interpretacji postawionego przed nim zadania i jakaś zaginiona część wyprowadzi go na prostą drogę. W końcu geny ich rodziny nie mogły być aż tak złe, żeby wiązał się z nimi również brak gustu pod względem opowieści. Był pewny, że kobieca część tej rodziny, nawet, jeżeli całkowicie go nienawidziła, potrafiłaby przynajmniej docenić jego książki, ale oczywiście ta dwójka, z którą głównie spędzał czas, musiała być o wiele gorsza. Na chwilę jego oczy wyraźnie się rozszerzyły w wyrazie przerażenia.

BONK||HP FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz