Dzień 12

0 1 0
                                    

Gdzie nic nie idzie tak, jak powinno iść

Gilderoy miał tego pecha, że udało mu się zapomnieć o wszystkich planach na ten dzień z powodu głupich pomysłów Neville'a. Kiedy rano obudził się i spojrzał na kalendarz wiszący na ścianie w kuchni, jego główną reakcją były słowa, które zdecydowanie nie zostałyby tak po prostu zaakceptowane przez Franka jako coś, co mogłoby być wymawiane w towarzystwie bombelka. Kurwa, on serio liczył na to, że zdąży się zorganizować o wiele lepiej, niż miało to miejsce w rzeczywistości, a finalnie okazało się, że całkowicie zapomniał o wszystkim i może miał napisaną książkę, ale co to miało do rzeczy, kiedy miał też na głowie dziecko do upilnowania i zero pomysłu jak rozegrać ten dzień.

Postanowił zachowywać się, jakby wszystko szło zgodnie z planem i zaczął na szybko robić śniadanie, żeby przygotować się po tym mentalnie do spotkania z fanami. Do chuja Merlina, gdyby chociaż to mu wyszło dobrze! Niestety, ku jego jeszcze większej irytacji, śniadanie zaczęło się palić, kiedy odwrócił się w kierunku stołu, żeby coś z niego wziąć, a w wejściu, akurat w tamtym momencie, pojawił się Neville, więc nie mógł nawet przeklinać, żeby rozładować jakoś dodatkowe napięcie spowodowane niezbyt udanym początkiem dnia.

— Szykuj się do wyjścia, wychodzimy do miasta — starał się brzmieć całkowicie spokojnie, chociaż było wyraźnie po nim słychać, że nic nie było tak, jak powinno być, a obecność kogoś młodego zdecydowanie go nie pocieszała.

— Okej. Wiesz o tym, że nadal coś ci się pali?

— Tak, to tak specjalnie. — Może powinien najpierw się uspokoić, ponieważ spotkanie z fanami w takim nastroju nie zapowiadało dobrego przebiegu rozmowy, a nie mógł raczej liczyć na to, że Neville przejąłby za niego dowodzenie i zintegrował z osobami, które tam przyjdą, chociaż to zdecydowanie byłoby ciekawe przeżycie.

— Okej, to kiedy wychodzimy?

— Zaraz, poczekam aż zgaśnie.

Neville niepewnie spojrzał jeszcze raz w kierunku śniadania, po czym wyszedł z kuchni i zniknął z jego pola widzenia, dzięki czemu Lockhart poczuł się odrobinę pewniej, chociaż nadal wolał nie przeklinać, na wypadek, gdyby mały agent ukrył się za drzwiami, oczekując tego, że jego wujek zachowa się w nieodpowiedni sposób i będzie mógł się z niego pośmiać.

— Nigdy więcej nie zgadzam się na spędzanie czasu z tymi idiotami — wymamrotał pod nosem, odwracając się do spalonego jedzenia i szybko się go pozbywając, woląc nie wnikać w to, dlaczego w ogóle próbował gotować, skoro wiedział, jak to może się skończyć, a w ten jeden dzień wolał tego uniknąć.

Dzięki cudowi nie przewrócił się zaraz po wyjściu z kominka w Dziurawym Kotle, co byłoby możliwe przy jego dzisiejszym szczęściu, jednak nadal nie czuł się za pewnie w towarzystwie ludzi, dlatego po prostu zaprowadził Longbottoma do stolika, który znajdował się w najdalszej części sali, zamykając po drodze kilka razy oczy, żeby nie musieć widzieć tego, że jest wskazywany palcami przez przypadkowych ludzi, którzy najwidoczniej go rozpoznali, po czym owinął dzieciaka szczelniej szalikiem, żeby nie było go widać, i poszedł zamówić im coś do jedzenia.

Po drodze rozdał kilka autografów, zauważył też z małą niechęcią to, że jego fanowie są również od tego dnia świadomi, co takiego lubi zjeść na śniadanie. Finalnie udało mu się wrócić do stołu, gdzie postawił przez Longbottomem talerz i spojrzał na niego z uśmiechem, mając nadzieję, że po tym złym starcie, przynajmniej tyle im się uda.

— Nie lubię warzywek.

...

Gdyby to był Frank, leżałby już martwy na podłodze, jednak Gilderoy był w otoczeniu fanów, dlatego też musiał nadal się uśmiechać. Brakowało jeszcze tego, żeby grupa wilkołaków, które teoretycznie pokonał, pojawiła się nagle w księgarni i wyjaśniłaby wszystkim, że trochę faktów zostało urozmaiconych na potrzeby fabuły i tak właściwie, to one próbowały pozbyć się jego.

BONK||HP FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz