W którym Gilderoy jednoznacznie potwierdza, że o wiele lepiej czuje się na ziemi, niż w powietrzu.
Gdyby Frank miał kota, większość problemów Gilderoya wyparowałaby w trybie natychmiastowym. Serio. Nie dość, że miałby kogoś do przytulania, przez co nie czułby się jak samotna kura domowa, która całkowicie poświęciła się obowiązkom i nie miała czasu dla siebie. Dodatkowo stanowiłby on usprawiedliwienie dla wszystkich przypadkowo zrzuconych naczyń, które może dało się pozbierać do kupy zaklęciami, ale ich zawartość nie chciała zniknąć tak łatwo.
Oczywiście jego przemyślenia nie były spowodowane niczym konkretnym. Nie miały żadnego poparcia w rzeczywistości. Wszystko było w największym porządku, jak zawsze, a on w ogóle nie próbował trzymać mioteł, które wypadły z szafy, w której szukał czegoś do zamiecenia płatków z podłogi, które wylądowały tam kilka minut wcześniej, ponieważ strącił miskę z blatu. Ją jakoś udało mu się pozbierać do kupy, Merlinowi niech będą dzięki, ale zaklęcia reperujące nie działały tak, jakby tego chciał, przez co jedzenie zostało na miejscu.
Zawsze uważał, że wielkie zafascynowanie Quidditchem u Longbottoma skończy się źle dla któregoś z nich. Nie można było tego uznać za chwilowe zainteresowanie, ponieważ, niestety, ciągnęło się przez większość jego obecności w szkole i długo po tym, jednak Lockhart zawsze miał nadzieję, że prędzej czy później skończy się ona, a potem wrócą razem na literacką stronę życia, gdzie nikt nie wymagał od niego ryzykowania zdrowiem w ramach czegoś, co jego zdaniem miało być rozrywką.
Brr.
Huk spadającego sprzętu sportowego w końcu przyciągnął Neville'a, który wychylił głowę z pokoju, marszcząc brwi i próbując zrozumieć, dlaczego jego spokój jest zakłócany. Najwidoczniej nie doszedł do żadnych logicznych wniosków, ponieważ pozostał na miejscu, nawet na sekundę nie spuszczając spojrzenia ze starszego czarodzieja, jakby liczył na to, że dzięki temu oświeci go i zrozumie, co tak właściwie się dało.
— Tata ma te miotły wszędzie, nie przejmuj się nimi.
Trudno było się nie przejmować czymś, co próbowało go aktualnie zabić. Wnioskując po reakcji Neville'a, można było przypuszczać, że tak wyglądała tutaj typowa środa, dlatego, bez żadnej pomocy, w końcu znowu zamknął drzwi, robiąc przy tym postanowienie, żeby nie otwierać ich nigdy więcej.
— To jest ta miotła, na której uczyłeś się latać?
— Chyba nie. Nie wiem.
Miło było wiedzieć, że obydwaj mieli wspólne traumy co do latania, dodatkowo wywołane przez tę samą osobę. Jeżeli to nie było coś, co łączyło ludzi równie mocno, co miesiąc mieszkania razem, to wolał nie wiedzieć, jaki jest najlepszy sposób na pogłębienie relacji.
— Na czwartym roku spadłem z czegoś podobnego do tego, ponieważ ktoś obiecał, że będzie pilnował, czy trzymam się w odpowiedni sposób, po czym zajął się innymi głupotami w momencie, kiedy tylko oderwałem się od ziemi.
Neville rozumiejąco pokiwał głową, po czym podreptał w kierunku Gilderoya i poklepał go po rączce w pocieszającym geście.
— Tata już tak ma.
Czarodziej parsknął, po czym wziął dzieciaka na ręce i ruszył z nim do salonu, gdzie na podłodze przynajmniej nie leżało jedzenie, które zostało zapomniane przez wszystkich.
— Wiesz, kiedy zabrał mnie na to głupie boisko, zapowiadało się na burzę i myślałem, że pozbędę się go na zawsze, ponieważ nie miałem siły nawet się z nim kłócić. Może przysłużyłbym się ludzkości, gdybym posłuchał się własnych sugestii.
Neville popatrzył na niego, co wystarczyło, żeby poczuł się w jakiś sposób źle, po czym klepnął go karcąco po głowie.
— Nie wolno zabijać mojego taty, to niemiłe.
***
Dlaczego miałbym tego nie robić, skoro on też próbował zabić mnie?
To nie tak, że mam do niego w związku z tym wyrzuty, ponieważ prawdopodobnie każdy w swoim życiu miał ochotę zrobić coś takiego, jeżeli chociaż spojrzał w moim kierunku, ale rozważanie takich rzeczy i jawny zamach na moje życie to dwie różne sprawy. Ufałem mu, a on tak po prostu zostawił mnie bez opieki, to straszne! Nie śmiej się ze mnie, mały zdrajco, bo mogę posadzić cię na miotle i zobaczymy, komu będzie do śmiechu. Prawdopodobnie nadal tobie, ponieważ masz mało lat, więc masz czas na naukę, ale to pomińmy.
Wróćmy do naszej burzy. Prawdopodobnie tego nie wiesz, ponieważ nigdy nie byłeś na boisku, ale jest kilka warunków pogodowych, które strasznie utrudniają korzystanie z miotły i jednym nich bez wątpienia jest sytuacja, kiedy prawie nie widać nieba, twoi towarzysze są jedynie niewyraźnymi plamami, o ile zbliżą się wystarczająco, a pioruny są tylko miłym dodatkiem, który może przysporzyć ci zawału, o ile wcześniej nie spadniesz i się nie połamiesz.
Dużym plusem było to, że zadbał o to, żeby było ciepło, nawet, jeżeli w żaden sposób nie ułatwiało to trzymania kija między nogami przez kilka godzin. Przynajmniej nie dostałem zapalenia płuc, co było bardzo możliwe, ponieważ po tym jednym kółku, kiedy udawał, że przejmuje się moim bezpieczeństwem, rzeczywiście zaczęło lać. Takie coś stworzyło idealną okazję do "pozwolenia pisklakowi samodzielnie wylecieć z gniazda", cokolwiek to znaczyło. Gdybym miał powiedzieć, jakim ptakiem wtedy się czułem, bez wątpienia powiedziałbym, że czymś w rodzaju strusia lub pingwina, ponieważ ten pisklak nie miał żadnych szans na wylecenie gdziekolwiek, bez względu na to, jak bardzo wierzył w niego starszy ptak-idiota.
Początkowo nawet udało mi się wykrzesać tyle wiary w siebie, żeby nie spaść na ziemię zaraz po tym, jak zostawił mnie samego, ale po kilku minutach prawie wpadania na słupki po prostu się poddałem i ruszyłem bliżej środka, co było moją zgubą.
Zanim będę kontynuować, żebyś nie zrozumiał mnie źle, nie twierdzę, że Quidditch to najgorsza gra na świecie. Nawet ją lubię, kiedy mogę oglądać ją z bezpiecznej odległości, bez ryzyka, że zaraz wyląduję w szpitalu. Szczególnie, kiedy grał Frank, ponieważ było zabawnie patrzeć na to, jak dręczy wrogą drużynę, jednak po burzy wolałem nawet się tam nie zbliżać.
Nie wiem, w którym momencie coś poszło fatalnie, ale po prostu zderzyłem się z tym kretynem, a on nie zdążył mnie złapać, bo jakżeby inaczej, po czym spadłem na ziemię i wylądowałem w skrzydle szpitalnym szybciej, niż wcześniej oderwałem się od podłoża.
***
Neville wrócił do swojej miłej postaci, przez co znowu poklepał Lockharta po ramieniu.
— Mood.
CZYTASZ
BONK||HP FF
FanficGilderoy dostaje mentalne bonk każdego dnia, który spędza z Nevillem, Frank prawdopodobnie obraziłby się, gdyby spędził z nimi chociaż jeden dzień, a Dumbledore jest głupi. Do tego zbliżają się święta, a Lockhart wolałby nie obchodzić ich tylko z mł...