W którym Gilderoy opowiada o najlepszym biznesie swojego życia
Drugi dzień choroby Neville'a był jeszcze zabawniejszy niż pierwszy. Pomimo tego, że dzieciak nadal sprzeciwiał się wzięciu leków, chociaż widocznie ich potrzebował i kiedy zaczął kaszleć, trudno było to już ukryć. Nawet wtedy chłopiec uciekał prawie za każdym razem, kiedy udało mu się zobaczyć zbliżającego się Lockharta, bez względu na to, czy przechodził tylko korytarzem, żeby coś zrobić, czy miał w tym jakiś głębszy cel. Taka zabawa ciągnęła się niemal do wieczora, z okazjonalnymi przerwami na posiłek, kiedy to Longbottom pilnował, czy aby na pewno nie było mu nic dodawane do napoju.
Wieczorem nastąpiło chwilowe zawieszenie broni, które rozpoczęło się od uroczystego przekazania pingwinka kocowi, z którego magicznie wystawały rączki. Po tym nasi poważni przeciwnicy rozsiedli się po dwóch stronach kanapy, zaczynając konkurs na to, komu dłużej uda się wytrzymać bez odezwania się do drugiego. I konkurencja była naprawdę zaciekła, gdyby Gilderoy nie zdecydował w końcu, że czas być poważnym dorosłym, możliwe, że siedzieliby tam aż do Gwiazdki. Był na takie coś gotowy, może po drodze umarliby z głodu, ale przynajmniej zrobiliby to razem, jednak wytrzymanie bez wody było łatwiejsze niż wytrzymanie bez odzywania się, szczególnie, kiedy reprezentowało się wyjątkowy gatunek gadatliwych pisarzy.
— Hej Pingu, opowiadałem ci już o mojej randce z Frankiem?
— ... Podobno nie byliście nigdy na żadnej randce.
Nie spodziewał się tego, że koc potrafił mówić, jednak było to miłym zaskoczeniem.
— Może nie oficjalnie, ale to była randka i nikt mi nie powie inaczej.
Kocyk rozumiejąco pokiwał miejscem, gdzie powinna znajdować się głowa.
***
To było już po naszej przedświątecznej randce, której prawdopodobnie nikt nie nazwałby randką. Nic wielkiego, dzień jak co dzień, czekanie aż do następnego wyjścia do Hogsmeade, żeby znowu go gdzieś zaprosić, było warte swojej ceny. Tym razem nie mogłem tak po prostu pozbyć się Alice, ponieważ zdecydowanie byłoby to o wiele bardziej skomplikowane z logicznego punktu widzenia, a zamknięcie jej gdzieś raczej nie uszłoby mi na sucho, patrząc na to, że była Gryfonką, dlatego mogłem jedynie liczyć na to, że wszystko pójdzie dobrze i dziewczyna znajdzie sobie lepsze zajęcie niż przeszkadzanie nam. Opisywanie ci miasta raczej nie ma sensu, wątpię, żebyś cokolwiek z tego zapamiętał, a zdecydowanie o wiele lepiej zobaczyć to samodzielnie, może nawet kiedyś cię tam zabiorę, co ty na to?
Jest tam jedna z tego typu restauracji, do której chodzą wszyscy zakochani, bez względu na to, jak bardzo nie odpowiada im cukierkowa atmosfera, jednak my postanowiliśmy być ponad to i poszliśmy do "Trzech Mioteł", gdzie napiliśmy się piwa kremowego i zjedliśmy trochę słodyczy, czego nigdy nie robił z twoją mamusią, dlatego tym bardziej uznaję tamto wyjście za randkę. Potem był krótki spacer po sklepach, a twój tata kupił mi bez większego powodu większość cukierków, które sam chciałem wziąć, dlatego można zarazem uznać tamto wyjście za najlepszą inwestycję moje życia. Potem jeszcze było spacerowanie w otoczeniu padającego śniegu, a pomimo tego, że początkowo uznałem to za kolejny głupi wybryk Longbottoma, okazało się, że tym razem nie postawił zrobić żadnego głupiego ruchu i nie spełnił moich oczekiwań, które zakładały, że odprowadzi mnie do zamku i na tym skończy się wyjście.
W rzeczywistości nasz spacer był prawdopodobnie dłuższy niż cała reszta wyjścia, co mówi o nim dużo. Kilka razy zapadała całkowita cisza, przerywana tylko skrzypieniem śniegu pod naszymi nogami. I to nawet nie było niezręczne! A to duże osiągnięcie jak na sytuację, kiedy ktoś nagle zaczyna być cicho, uwierz mi. U nas raczej była to przerwa na wzięcie oddechu, po której zaczynaliśmy kolejny temat, niekoniecznie związany z tym pierwszym.
Bez obłudy mogę powiedzieć... To znaczy tyle, co kłamanie, zaufaj mi. Mogę powiedzieć, że było to najlepsze wyjście mojego życia, ponieważ przynajmniej raz nikt nie postanowił nam przerywać próbą zabicia któregokolwiek z nas, a to była miła odskocznia od codzienności.
Oczywiście Frank nie byłby Frankiem, gdyby nie postanowił wepchnąć mnie na pewnym etapie w zaspę. Nie potrafiłem się nawet na niego gniewać, wiesz? Zamiast tego pociągnąłem go za nogę, przez co wylądował zdecydowanie za blisko mnie, po czym, jak każdy racjonalnie myślący człowiek, który spędził długą minutę na gapieniu się na rozbawionego Longbottoma, bez ruszenia się w żaden sposób, po prostu poderwałem się do góry i zacząłem biec, krzycząc przed tym jakieś głupie "Goń mnie". Tak, wiem, to świetna taktyka, jednak jakimś cudem zadziałało i nie chcę wychodzić na pana marudę, czy coś, ale gdybym zrobił tak, jak to zapewne chciałeś zaproponować, mógłbym zniszczyć naszą relację, a tak dostałem darmowy trening, który, w przeciwieństwie do niektórych wyjść, nie zakończył się chorobą. Ała, Pingwinku, dlaczego mnie bijesz?
Spędziliśmy w taki sposób o wiele więcej czasu, niż byś podejrzewał, po czym w końcu wróciliśmy do Hogwartu, ja, całkowicie przypadkowo, mając na sobie też szalik Gryffindoru, ponieważ było za zimno, żeby wystarczył mi tylko jeden. Na szczęście, pomimo tego, że było już całkowicie ciemno, zima ma magiczną moc, która sprawia, że jest tak o nienormalnie wczesnych porach i mogliśmy jeszcze załatwić kilka spraw przed ciszą nocną. I jeżeli spodziewałeś się, że w jakikolwiek sposób mogło być to coś produktywnego, mocno się przeliczyłeś, ponieważ wzięliśmy po kocu i poszliśmy do kuchni, żeby w spokoju wypić kakao z dala od wszystkich uczniów.
***
Wzruszył ramionami, jakby w ogóle nie opowiedział właśnie historii, przez którą kilka nocy z rzędu miał kryzys dotyczący jego umiejętności odbierania sygnałów.
— Więc, technicznie rzecz ujmując, to nie była randka.
Kocyk pokiwał głową, wyciągając w jego stronę Pingwinka i machając nim w czasie, kiedy mówił.
— Pan tata jest głupi i nie rozumie nawet, że dzieci nie potrafią latać na pełnowymiarowej miotle.
Gilderoy uśmiechnął się lekko, po czym poklepał Neville'a po głowie. Przynajmniej w jednym się zgadzali, a obrażanie tych samych osób było połową drogi do wspaniałej, wieloletniej przyjaźni.
— Wiesz, zawsze możesz wziąć eliksir. Zbudujemy fort z poduszek, zrobimy kakao...
Koc wyraźnie się poruszył, a Pingu zniknął pod nim, zostawiając wiele pytań na temat tego, gdzie zaginął i co właściwie się z nim stało.
— Albo nie. Jak chcesz.
— Możemy spróbować — wymamrotał Longbottom niewyraźnie, zrzucając nakrycie z głowy i patrząc na Lockharta oczami pełnymi wyrzutów, co może przyniosłoby jakiś skutek, gdyby zaraz po tym nie kichnął.
— I nawet nie próbuj uciekać.

CZYTASZ
BONK||HP FF
FanfictionGilderoy dostaje mentalne bonk każdego dnia, który spędza z Nevillem, Frank prawdopodobnie obraziłby się, gdyby spędził z nimi chociaż jeden dzień, a Dumbledore jest głupi. Do tego zbliżają się święta, a Lockhart wolałby nie obchodzić ich tylko z mł...