W którym Gilderoy i Frank bohatersko pokonują dziwne skrzaty domowe z kosmosu
Gilderoy przypomniał sobie, że powinien zajmować się też wszystkimi wychowawczymi aspektami spędzania czasu z Nevillem, kiedy wdepnął w jeden z klocków, które leżały porozrzucane po całej podłodze i tylko czekały na to, żeby zniszczyć czyjeś życie. Po ich ilości dało się bez problemu wywnioskować, że nie były to jedynie przypadkowo pozostawione zabawki, które zostały przegapione podczas zbierania, a zaplanowany atak, który zdecydowanie był wymierzony w niego.
Ewentualnie dowód na to, że Nevillek odrobinę się rozleniwił i zapomniał o swoich obowiązkach, ponieważ udało mu się ugadać wujka na tyle, żeby nie musieć robić takich rzeczy, jeżeli nie chciał.
Niezbyt dojrzale Lockhart kopnął w ten element, który miał pecha zaatakować właśnie niego, po czym zebrał w sobie całą siłę woli, żeby mimowolnie nie powiedzieć żadnego przekleństwa.
Longbottom patrzył na niego z zaciekawieniem, ponieważ liczył na to, że wujek też użyje "magicznego słowa, przez które boli mniej". Gdyby miał różdżkę i mógł już czarować, najchętniej wypróbowałby je osobiście, ale do tego czasu zostało jeszcze kilka lat, dlatego próbował zrozumieć, jak dokładnie działa, za pomocą obserwowania skutków wypowiedzenia go przez innych.
Czasami martwił się, że jest za mało magiczny i nigdy nie dostanie się do szkoły i to właśnie dlatego jego rodzina powstrzymuje się przed korzystaniem z takich rozwiązań w jego towarzystwie. To byłoby straszne! Nie chciał, żeby babcia pokłóciła się z nim tak samo, jak kiedyś z tatą, ponieważ bardzo ją lubił.
Wujek, niestety, ponownie odrobinę go zawiódł, ponieważ nie rzucił zaklęcia, przez co było widać, jak bardzo go boli.
— Zrobiłeś sobie kuku? — odłożył zabawki na bok, podnosząc się z podłogi i podchodząc do Lockharta, patrząc na niego z dołu. — Tatuś mówił, że potrzeba wtedy plasterka.
Bez czekania na odpowiedź, zaczął ciągnąć mężczyznę w stronę łazienki, starannie omijając wszystkie zabawki, w które mógłby wdepnąć, gdyby był jakimś niedoświadczonym dzieciakiem. Jego ofiara nie miała aż tyle szczęścia, jednak jakoś udało mu się wyjść z pokoju bez większego uszczerbku na zdrowiu, co uznawał za większe osiągnięcie niż przeżycie wszystkich przygód, o których opowiadał Neville'owi.
— Dam sobie radę sam, nie potrzebuję twojej pomocy, dziękuję za propozycję — jego sposoby na ucieknięcie od małego medyka nie były za bardzo skuteczne, ponieważ nie chciał, żeby było mu przykro, jednak przynajmniej nie miał wewnętrznego poczucia, że poddał się całkowicie bez walki, co było dużym plusem.
— Myślisz, że tatuś da ci buzi, żeby nie bolało, kiedy wróci? — Nadal liczył na to, że to nastąpi szybko, szczególnie, skoro teraz był całkowicie potrzebny i nie mogli się bez niego obejść. Jednak jeżeli coś takiego nie miało stać się w najbliższym czasie, najwidoczniej Neville musiał wziąć na siebie ciężki obowiązek zajęcia się poszkodowanym z całych sił. W końcu ani on, ani tatuś nie chcieliby, żeby Gilderoy był smutny.
— Pewnie nie.
Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Longbottom bez wątpienia trafiłby do Azkabanu za morderstwo, jednak na szczęście go to ominęło i w końcu wepchnął mężczyznę do łazienki, po czym zamknął drzwi, żeby ten na pewno nie uciekł.
— Więc gdzie masz kuku?
— Potrafię zająć się sobą sam, skarbie. — Gdyby potrafił stawiać mniejszy opór, zaimponowałby samemu sobie.
Neville, nadal z zaciętą miną, wyjął z szafki plasterki i ostrożnie otworzył pudełko, nie chcąc go zepsuć, po czym zaczął przeglądać jego zawartość, chcąc znaleźć ten jeden, który będzie idealny. Nie miał zamiaru słuchać się narzekania Lockharta, skoro wszystko szło mu świetnie i zdecydowanie robił więcej niż ten duży głupek. W końcu zdecydował się na jeden z plastrów, a jako, że nie wiedział, gdzie konkretnie powinien go użyć, ponieważ ktoś nie chciał mu tego powiedzieć, przykleił go po prostu na dłoni czarodzieja, w końcu uśmiechając się do niego, jakby większość problemu była już załatwiona.
— Idź zrobić sobie herbatkę — wrzucił pudełko na miejsce i otworzył drzwi, przepuszczając Gilderoya przed sobą. Gdyby mógł, zrobiłby to wszystko sam, ale miał zakaz zbliżania się do kuchni bez opieki dorosłego, dlatego liczył na to, że przynajmniej na tyle będzie mógł zaufać opierającemu się pacjentowi.
Kiedy już wszystko było gotowe, a raczej gotowe na tyle, żeby Neville mógł bez problemu wsadzić swoją ofiarę pod kocyk na kanapie, jak to zazwyczaj robił Frank, kiedy ktokolwiek był chory, Longbottom zaczął odrobinę stresować się swoim planem, jednak to w żaden sposób nie powstrzymało go przed zrealizowaniem go. Skoro to on, ten jeden raz, musiał być odpowiedzialny za kogoś innego, nie miał zamiaru wycofywać się w połowie.
— Byliście z tatą na spacerze w parku, kiedy nagle usłyszeliście nad głowami głośne wziuum.
Gilderoy wyglądał na zszokowanego tym, co się działo. Widocznie zaczynał powoli wątpić w swoją decyzję co do tego, którego Longbottoma powinien traktować jako całkowicie normalnego.
— Co? — Więcej nie potrafił z siebie wykrztusić, a bardzo się starał.
— Opowiadam ci bajkę, żeby nie było ci smutno. A teraz nie przeszkadzaj.
***
Wziuum. Pow Pow Pow Pow. Bruuum. Tak, te dźwięki SĄ potrzebne. Nad waszymi głowami przeleciał magiczny statek kosmiczny wysłany przez złego Śmierciożercę, żeby zrobić wam kuku! Oczywiście bohatersko przyjęliście wyzwanie, jednak kiedy byliście gotowi zmierzyć się ze złym przeciwnikiem, przed wami pokazała się armia skrzatów domowych! Wiedzieliście, że wasze szanse są małe, jednak to was nie zniechęciło, ponieważ magia przyjaźni potrafi wygrać nawet z czymś takim.
Złapaliście się za ręce, bo tak, po czym obok was przeleciał, WZIUUM, but rzucony przez jednego ze złych. Prawie nim dostałeś, jednak tata był wystarczająco szybki i przyciągnął cię do siebie i BOOM, za wami zrobił... No, boom, statek, którym wcześniej przylecieli. Dzięki waszym super umiejętnościom wszystkie skrzaty domowe w końcu powiedziały papa temu światu i został wam do pokonania tylko śmierciożerca, który był zielony!
BOOM, POW POW, PIU PIU PIU, ZIUUM, TRACH. Zaklęcia leciały to z jednej, to z drugiej strony, ale w końcu wygraliście i poszliście głaskać pingwiny.
Koniec.
***
Gilderoy jeszcze przez kilka minut siedział bez słowa, popijając herbatkę i patrząc na Neville'a, analizując, co dokładnie usłyszał. Zdecydowanie nie spodziewał się czegoś takiego. Nikt nie przygotował go na nadmiar dziecięcej wyobraźni, a tego ofiarą najwidoczniej padł w tym momencie.
— Jak ci się podobało? — poprawił kocyk, którym był przykryty Lockhart, po czym wrócił na swoje miejsce z postanowieniem gapienia się na chorego tak długo, aż usłyszy od niego całkowicie szczerą opinię na interesujące go tematy.
— Było... Ciekawie.
— I?
— Czegoś takiego zdecydowanie się nie spodziewałem.
Najwidoczniej nie na taką odpowiedź czekał Longbottom, ponieważ zrobił tylko smutną minę, dlatego Gilderoy szybko się poprawił.
— Było świetnie. Bardzo mi to pomogło, dziękuję.
No, taką opinię Neville był gotowy zaakceptować.
— Nie rób sobie już więcej kuku!
CZYTASZ
BONK||HP FF
FanfictionGilderoy dostaje mentalne bonk każdego dnia, który spędza z Nevillem, Frank prawdopodobnie obraziłby się, gdyby spędził z nimi chociaż jeden dzień, a Dumbledore jest głupi. Do tego zbliżają się święta, a Lockhart wolałby nie obchodzić ich tylko z mł...