Znów mieliśmy pełnię. To już szósty raz. Noc była zimna. Wiedziałem, że musi być zimna bo widziałem jak się trzęsie. Zegar tykał. Wiedziałem, że tykał, bo widziałem jak wahadło miarowo przechyliło się z jednej strony w drugą niczym metronom, ale nic nie słyszałem. Nic nie czułem.
Półmrok pozwalał mi poruszać się po większej części pokoju swobodnie. Długie za ramiona pasma platynowych blond włosów gdzieniegdzie wypadły z warkocza związanego kawałkiem czarnej wstążki. Głowa powoli zsuwała się po dłoni i udało mi się ją złapać, by nie spadła i tym razem, nie przeszła przez moje palce niczym piach przez sito. Delikatnie odstawiłem policzek w jego dłoń. Pełznąłem do łóżka. Próbowałem złapać purpurowy koc. Raz, drugi, trzeci, aż w końcu, moja dłoń zatrzymała się. Zarzuciłem materiał na jego ramiona i znów usiadłem w kącie pod sufitem, nad biurkiem. Co jakiś czas wzdrygał się i ruszał ustami. Zupełnie jakby coś mówił. Nie słyszałem co. Po poliku spłynęła mu łza rozmazując tusz na jednej z kartek, które leżały dookoła. Musiał dopiero ją pisać, bo tekst pokrywał ją tylko do połowy. Nie umiałem ich przeczytać, jak we śnie. Nie chciałem widzieć jak płacze, litery płynęły niemożliwe do odczytania, a jednocześnie raz po raz chwytała mnie ochota roztrzaskania wszystkiego wokół właśnie przez niego, nie ze złości, chciałem po prostu coś poczuć. Chciałem by on coś poczuł. By był zły, a nie tak okropnie smutny. Chciałem by czuł się wściekły, jak ja wtedy, ale potem znów byłby smutny, a brak nadziei na jego twarzy mógłby mnie załamać. Jedno oko otworzyło się częściowo. Ziewnął, skrzyżował ręce na blacie i położył na nich głowę. Parę godzin nic się nie wydarzyło.
Kiedy blask wschodzącego słońca wypełniał pokój, schowałem się na szafie. Drzwi do pokoju otworzyły się i przeczołgałem się po ścianie by zobaczyć co się stało. Green wszedł do pokoju. Mówił coś, jednak wychylając się w kąt zobaczył jak Vio śpi. Popatrzył na niego, na łóżko, znów na niego i pokręcił głową, uśmiechnął się, podniósł kilka kartek, które spadły na podłogę, położył je na biurku, poklepał go po głowie i wyszedł zamykając drzwi. Vio wstał niedługo później. Rozejrzał się po pokoju, podniósł się, stanął przy toaletce i zaczął płakać. Widziałem go wyraźnie z odbicia. Szybko otarł łzy, zaczął się przebierać- odwróciłem wzrok, ubrał się i wyszedł. Wpełznąłem do kuchni. Nikogo nie było już w domu. Kiedy Vio do mnie dołączył podniósł kartkę ze stołu, uśmiechnął się i zdjął odwrócony do góry dnem talerz odkrywając kilka kanapek z dżemem. Uśmiechnął się słodko, pokręcił głową i przygotował sobie herbatę.
Wrócił do swojego pokoju, rozsunął zasłony i otworzył jakąś książkę co chwilę robił notatki na jakiś bardzo zajmujący temat. Był pełen zapału. Skreślał coś co jakiś czas, podkreślał coś innego. Uwielbiałam patrzeć jak to robi. Po kilku godzinach usiadł na łóżku i oparł się o ścianę z książką. Wyjął z niej zakładkę z czarno-fioletowych sznurków, pogładził ją palcem i zaczął czytać. Zadrżałem. Pewnie gdybym mógł płakać, właśnie to bym zrobił. To była bransoletka, którą zrobiłem mu w świątyni ognia. Już jej nie nosił, bo przecież mnie nienawidzi. Przecież nigdy nie był moim przyjacielem. Prawda?
Jak co dzień o dwudziestej-pierwszej, przekręcił klucz w drzwiach swojego pokoju i stanął przed toaletką. Mówił coś z łzami w oczach. Opierał się o jej blat i wygłaszał jakiś monolog patrząc mi prosto w oczy. Płakał i ja też chciałem płakać, ale moje oczy są zbyt suche. Trwało to dokładnie pół godziny. Podniósł się, otarł łzy, związał włosy i zszedł na dół. Wszyscy się uśmiechali więc i on się uśmiechnął. Zjedli razem kolację. Siedzieli razem, opatrując i przemywając drobne rany.
Takie dni powtarzały się co jakiś czas. Zwykle po tych, w które ledwo wstawał z łóżka, spędzał je na czytaniu, płaczu i pisaniu na okrągło, przed tymi, w które szedł na trening. Oglądanie pojedynków stanowiło ciekawą odskocznię. Obserwowanie Reda było najciekawsze. Eksperymentował ze swoją różdżka. Taka silna i nieokrzesana broń stanowiła z nim ciekawy kontrast. Wtedy jednak Vio również nie przesypiał nocy.
Kolejnego wieczora coś jednak się zmieniło. Fioletowy bohater posprzątał swój pokój. Ułożył wszystkie zapisane karki w stos i zaczął czytać je od początku. Redagował je od nowa. Rozwiesił na ścianie mapę i zaznaczył na niej jakieś punkty. Wślizgnąłem się bliżej. Zamek Hyrule, Wieża wiatrów, Świątynia ognia i kilka innych lokacji, których nie byłem w stanie rozpoznać, ani przeczytać ich nazwy. Ułożył kartki w pięć stosów. Na jednym z nich leżał rysunek. Czapka Vaatiego. Od dawna nie byłem tak zły. Próbowałem rozrzucić notatki, bo cokolwiek chciał zrobić, nie wyjdzie mu to na dobre. Latanie jako bierny obserwator świata, przez większość czasu niezdolny do dotknięcia niczego, jedynie czasem podczas pełni byłem w stanie coś dotknąć, wypierało z uczuć. Ten brak decyzyjności sprawiał, że szargające mną kiedyś uczucia, nie miały już sensu. Sam wybrałem taki los. Niezupełnie martwy, nie do końca żywy. Moje serce nie biło, krew nie płynęła, nie musiałem oddychać, jeść, ani spać, widziałem jednak jak świat żył dalej beze mnie. To była lepsza opcja, niż chodzenie po świecie mroku jako cielesna osoba. Już w dniu mojej śmierci zdałem sobie sprawę, że miejsce z którego pochodzę już mnie nie chce. Raz stanąwszy w świetle byłem dla wszystkich zagrożeniem. Nie byłem jak te wszystkie bezmyślne potwory oddane dozgonnie temu kto, tchnął w nas życie i nie interesował się nami dopóki nie musiał nas ukarać. Dla nich byłem zdrajcą, a zdrajcę trzeba wyeliminować. Zdrajca… Zdrajca. Zdrajca!
...
Nie umarłam. Byłam zajęta czytaniem Four Swords, graniem w Zeldę i umartwianiem się.
887 słów.
Ig: violet.city nadal mam manię na viodow jak by ktoś był zainteresowany. Fanart z gróry i okładki jest mój.
CZYTASZ
Lawenda i fiołki |viodow
Hayran KurguOd czasu kiedy zniknąłem nie czułem już nic, ale każdego dnia widziałem jak Vio ledwo żyje, przeze mnie.