30.Pandora.

7.3K 203 877
                                    

Aurora's POV:

— Christian, proszę...

Uśmiechnęłam się, widząc miłego pana, który rozmawiał z moim tatą.

— Na co mi ona, Patrick?— Spytał wysoki Pan, w ładnym ubraniu. Zawsze przynosił mi ładne rzeczy. Lubiłam takie ładne przedmioty. I to słowo. Ładne...— Skoro nie przydaje się własnemu ojcu, to po co ja miałabym zawracać sobie nią głowę?

Szeroko otworzyłam oczy, widząc ładnego, fioletowego motylka. Zaśmiałam się i odeszłam od krzeseł, na których siedzieli dorośli i rozmawiali na bardzo nudne tematy. Nie chciałam już słuchać o głupich pistoletach swojego taty i jego brakujących pieniążkach. Chciałam teraz patrzeć tylko na tego ładnego motylka, który usiadł na kwiatkach mamy.

— Motyle żyją tylko 15 dni.— Spojrzałam na tego dziwnego chłopca, który zawsze przyjeżdżał do nas ze swoim tatą. Siedział zawsze sam i nigdy nie chciał się ze mną bawić. Często był smutny, ale zawsze mówił mi za to ciekawe rzeczy. On też był ładny.— Pewnie zaraz umrze. Ostatnio umarł jakiś pracownik taty... Mówił mi, że był nie dobry.

— A Ty taki jesteś?— Spytałam, siadając na ładnie zielonej trawie. Spojrzałam na chłopca, który zawsze nieruchomo stał w moim ogrodzie, wyglądając jak jedna z rzeźb mamy.

Mój kolega, bo River nim chyba był, podrapał się po skroni, a ja zmartwiłam się, czy nie boli go ta rozcięta brew i podbite oko. Zawsze miał takie zabawne, ładne oczy. Prawie czarne i smutne, ale bardzo ładnie się na nie patrzyło.

— Nikt nie jest dobry, Aurora.

***

— Ładnie!— Pisnęłam rozbawiona, widząc jak River dostał ścieżką w nogę od roześmianego Douglasa.

Brunet szybko się wyprostował i mocno zamachnął, trafiając za karę uciekającego przed nim chłopca w plecy. Douglas mocno się zaśmiał, a potem schował za jednym z pędów winogrona. Znajdowaliśmy się na starej plantacji i już od paru ładnych minut zawzięcie rzucaliśmy się śnieżkami. Przez noc napadało nam tyle amunicji, że śnieg sięgał aż do kolan, a Douglasowi prawie do pasa, przez co chłopiec miał małe utrudnienie w poruszaniu się.

— Aurora, masz go po lewej!— Krzyknął River, szeroko się uśmiechając i zabawnie skacząc w śniegu z wysoko uniesioną ręką, w której trzymał ścieżkę.— Dojedź gnojka!

Brunet biegł w stronę chowającego się przed nim chłopca, ale mocno pobladł, gdy zza krzewu wyłonił się George, który wraz ze swoim synkiem przeprowadzili na nim atak.

— Odwrót, Aurora! Odwrót kurwa!— Krzyknął, zasłaniając twarz przedramieniem, na którym roztrzaskiwały się śnieżne kulki.

— River!— Głośno pisnęłam, gdy brunet szybko do mnie podbiegł i bez ostrzeżenia przerzucił mnie sobie przez ramię.

Mocno zacisnęłam dłonie na jego bluzie, w której ten idiota zapewne marzł, ale nie mogłam przekonać go do rękawiczek, czy też nie daj boże strasznej czapki z pomponikiem, albo szalika. Mocno podskakiwałam na ramieniu chłopaka, widząc jak w powietrzu wiruje mnóstwo śnieżnych nabojów. River mocno przytrzymał mnie za uda i biodra, żebym nie spadła mu po drodze z ramienia, przez co zapewne było mu trudnej przedzierać się przez pokłady białego puchu.

— Wujek River przegrał!

I na te słowa brunet gwałtownie się zatrzymał, a moim ciałem mocno szarpnęło. Słyszałam jak River głośno oddychał, a następnie odwrócił się ze mną i ruszył w stronę naszych wrogów.

— Douglas uciekaj, mamy bark amunicji!— Krzyknął George, na co tylko się zaśmiałam, dyndając zabawnie na barku chłopaka niczym jakiś breloczek.

Fire in the RainOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz