1

186 16 18
                                    

Tajemnicza chata. Z zewnątrz i w środku taka sama. Jedyne co się zmieniło to większa warstwa kurzu, niż zapamiętał. Przy drzwiach wciąż stały kapcie wujka Stanka. Jakby miał zaraz wrócić...ale nie wróci. Nie wróci, ani on, ani Ford. Już nigdy. Dipper'owi zachciało się płakać na ten widok. Niby wszystko było identyczne, ale aura tego miejsca stała się smutna i trochę straszna. Przez to uczucie, gdy pierwszy raz tu przyjechał bał się spać. Mimo, że miał trzynaście lat po prostu się bał. Pamiętał, że otaczała go ciemność. Nieprzenikniona ciemność. Nie rozróżniał niczego. Gdy miał zamknięte oczy widział tyle co przy otwartych. Odgłosy stworów z lasu w tym nie pomagały. W tedy myślał, że to zwyczajnie zwierzęta. Teraz też otaczała go ciemność. Oplatała ona swymi mackami jego umysł i duszę. Miał wrażenie jakby go pożerała od środka.

Gdy uspokoił się trochę, zrobił kilka kroków do przodu. Wszedł do salonu. Obok fotela stały puszki, na stoliku czasopismo, a na podłodze gacie wuja. Napadła go nostalgia i tęsknota. Szybko wszedł po schodach na piętro, nie patrząc na nic innego i zamknął się w swoim starym pokoju. Tu też się nic nie zmieniło. Kilka plakatów po stronie Mabel, naklejki, brokat i różowa pościel. Na belkach można było znaleźć dziury po jej haku.

Wiedział, że jak tu wejdzie to uderzą w niego uczucia, ale nie spodziewał się, że aż tak. Rzucił walizkę na łóżko i zaczął się rozpakowywać. Otworzył szafę i poukładał ciuchy na półkach. Strzelał resztę kurzu z łóżka i położył się. Zasnął z myślą, że wszystko zrobi następnego dnia.

°•°•°•°•°•°•°•°

Sen. Wszyscy go kochamy. Zwłaszcza jak nie ma dziwnych snów lub koszmarów nad, którymi można by się zastanawiać godzinami. W tym przypadku było trochę inaczej. Chłopak jedyne co pamiętał to złote oko. Tak piękne, że wydawały się wręcz nieludzkie. Niby nic nadzwyczajnego, ale, dlaczego? Nigdy ich nie widział. W filmie, komiksie, ani nigdzie indziej. Nigdy. W ciemności biły blaskiem. Na koniec oślepiając go i budząc. Gdy wstał czuł niepokój.

Powoli podniósł się i przebrał w czyste ubrania. Zszedł po skrzypiących schodach do kuchni. Jedyne co w niej znalazł to kubek zarośnięty pleśnią i dwie zgniłe mandarynki. Trzeba iść... Mruknął w myślach. Poszedł w stronę drzwi, ubrał buty i ruszył do sklepu. Drzewa, krzaki, trawa, Bill, miasto. Czekaj- BILL? Chłopak obrócił się, ale nic tam nie było. Szybko ruszył w stronę sklepu. Kupił najpotrzebniejsze rzeczy i wrócił. Gdy szedł przez las rozglądał się co chwilę wypatrując demona. Nie wiedział, czy to były zwidy, czy nie, ale lepiej mieć oczy szeroko otwarte. Z tym trójkątem lepiej uważać. To miejsce w takich momentach przyprawiało go o ciarki. Wrócił do chaty i zamknął drzwi na cztery spusty. Gdyby Bill na prawdę żył i tak by go to nie powstrzymało, ale to nie ważne. Zamknięte drzwi dawały chłopakowi poczucie bezpieczeństwa. Jakiegokolwiek. Skierował się do kuchni i rozpakował zakupy. Na dnie torby znalazł trójkątny, mały kamyk. Wyciągnął go drżącą dłonią. Otworzył okno i wyrzucił go tak daleko jak się dało. Wdech i wydech.

Może to wszystko zbieg okoliczności? Może to wszystko to był przypadek? Tak! Był zmęczony rano, mogło mu się wydawać. Do tego ten las jest magiczny! Wszystko jest możliwe! A ten kamyczek znalazł się tak przypadkiem! Może...może wpadł kiedy te dzieciaki...Kurwa, nie! Nie dzieciaki! Nie przypadek! TO MU SIĘ NIE WYDAWAŁO! TO SIĘ DZIAŁO! TU I TERAZ!

Wdech i wydech- powtarzał sobie w myślach.- Nie panikuj. Na pewno umarł. Zabiliśmy go. Musi, on musi...KURWA NIC NIE MUSI. TO JEBANY DEMON! BYLIŚMY BANDOM DZIECIAKÓW Z KILKOMA DOROSŁYMI, A ON BYŁ (albo jest, chuj wie) ISTOTĄ ZDOLNĄ DO POCHŁONIĘCIA WYMIARU. Mo-może został zawieszony, może dziecko czasu coś zrobiło. Może...NIC W TYM PIEPRZONYM ŚWIECIE NIE JEST PEWNE. ZWŁASZCZA JEŚLI CHODZI O NIEGO.

Oparł się o szafkę i zjechał po niej na podłogę. Zakrył dłoni twarz. Starał się równomiernie oddychać, chociaż słabo mu to wychodziło. Serce mu waliło w piersi co najmniej, jakby przebiegł maraton. Ręce zaczęły się pocić i trząść. A to tylko jedna z wielu możliwości. Bardzo wielu... Istniała nieskończona ilość możliwość. Jego zwykły, ludzki mózg nie był zdolny do przetworzenia takiej ilości informacji. Wdech i wydech...

-KURWA MAĆ, CHUJ Z TYM 'WDECH I WYDECH', JEBAĆ! JAK MAM UMIERAĆ TO NA WŁASNYCH WARUNKACH!- krzyknął wstając. Rzucił wszystko i wyszedł trzaskając drzwiami nie martwiąc się o to, czy ktoś wejdzie pod jego nieobecność, czy nie.

Szedł przez las z nadzieją znalezienia Bill'a. Nie był zły, nie był wściekły. On był wkurwiony. Na niego, na siebie na wymiar i na wszechświat. Nawet Shmebulock zszedł mu z drogi, gdy go zobaczył. Nawet on wiedział, że jest źle...

Szedł już tak godzinę, a demona nie było, ani śladu. Zaczął się zastanawiać, czy po prostu nie zwariował. Uderzył plecami o drzewo i zjechał siadając pod nim. Odetchnął głęboko i przymknął oczy. Może rzeczywiście to wszystko wymysł jego umysłu? Wstał i powolnym krokiem ruszył w stronę chaty...

Demon SnuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz