27 marca 1991 rok.Niemal zwyczajny ładny dzień. Piękne wiśnie zaczynające kwitnąć oraz ciepłe słońce. Pozornie standardowy dzień. Ta sama ławka, ci sami ludzie, te same ubrania co zwykle. Wszystko takie same a jednak coś innego. Coś co wgrywa się w umysł. I nie jest to żadna skoczna piosenka. Jeśli już piosenka, to tylko dramatyczna. Bo mimo tego piękna dziejącego się wokół, ciemność skrywała wielkie tajemnice. Ciemność piękna a zarazem niebezpieczna. Tyle rzeczy skrywała ciemność że głowa mała to wszystko zliczyć. Rzecz jednak w tym. Ciemność bywała kojąca, zimna w gorące dni. Taka piękna a zarazem brzydka. Bo taka była i będzie już na zawsze. To się nie zmieni.
Plac zabaw, miejsce gdzie się spotkali i gdzie powracali co jakiś czas. Siadali wspólnie na ławce rozmawiając o wszystkim co działo się u nich. Po jakimś czasie poczuli do siebie przywiązanie, ufali sobie nawzajem, czuli się komfortowo w swoim towarzystwie. Czas który spędzali ze sobą uznawali za czas który mógł trwać wiecznie. Z czasem ich więź coraz bardziej się zacieśniała by chodzili razem niemal wszędzie. Dwójka nierozłącznych przyjaciół. Skoczyli by dla siebie w ogień, a to piękne uczucie.
Tego dnia było podobnie, spotkali się na placu zabaw gdzie usiedli na tej samej ławce. Dzień mijał im wspólnie wspaniale a nim się obejrzeli musieli się żegnać. Rozstali się ruszając do swoich domów w których czekał ciepły posiłek. Ciepła temperatura powietrza sprzyjała im gdy w radosnym nastroju kroczyli przed siebie. Jednego z niech czekał spokój drugiego za to nieszczęście. Nie mająca pojęcia o czyhającym źle dziewczynka wchodziła po klatce schodowej. Podeszła do drzwi przez które wszedła do niewielkiego mieszkania. W oczy nie rzuciła jej się żadna różnica jaka mogła się wydarzyć gdy jej nie było w przykładzie przestawionej półki. Jej niepokój znikł, a sama zdjęła buty by powolnym krokiem ruszyć do kuchni w której o tej standardowej godzinie zazwyczaj urzędowała jej mama. W wejściu zauważyła garnek postawiony na kuchence. Mieszanina kipiała podważając przykrycie garnka. Dziewczyna podeszła by ściereczką zdjąć przykrywkę którą odłożyła do zlewu tak by nie przeszkadzała. Wzruszywszy ramionami zmniejszyła ogień kuchenki by powolnie ruszyć do salonu.
-Mamo, jesteś w łazience?! - zawołała radosnym głosem gdy wchodziła do większego pomieszczenia. Obeszła sofę chcąc ruszyć pod drzwi łazienki gdy wmurowało ją w ziemię. Uśmiech znikł a łzy zalśniły w oczach gdy troskliwym spojrzeniem taksowała szczupłą sylwetkę leżącą na podłodze. Falowane czarne włosy kobiety o wyblakłych zielonych oczach spływały po podłodze odsłaniając jej twarz. Rozchylone wargi tworzące delikatny uśmiech który został na jej twarzy, pełne różowe usta, zgrabny lekko zadarty nos oraz zielone jak wiosenna trawa oczy. Potargany kremowy sweter oraz ciemne dresy tworzące jej nieodłączny strój codzienny. Wielka plama szkarłatnej krwi na jasnych panelach wypływającej z czoła kobiety. Głęboka rana postrzałowa w jej ciele. - Mamo... - podchodziła do niej dziewczynka gdy jej mama nie odpowiadała. Uklęknęła przy niej łapiąc ją za siną dłoń. Szloch wydostał się z niej gdy wpatrywała się w swoją nieżywą matkę. - Mamusiu... Wstań... Mamo proszę... - trzęsła delikatnie jej ciałem jak gdyby ona tylko spała. Spała ale już na wieki, a mimo to w dziewczynce wciąż była nadzieja. Ta złudna nadzieja która bawi się wszystkimi wokół. - Mamo... Mamo dlaczego mi nie odpowiadasz? - szlochała nad jej ciałem. Godziny mijały a dziewczynka wciąż trwała przy matce. Niemal wcale nie odstępując jej na krok jakby na prawdę miała się obudzić. Uśmiechnąć się szeroko by wsiąść córkę w ramiona tuląc do swojej piersi w pocieszeniu i zapewnieniu że wszystko jest dobrze. Że żyje, że wciąż obok niej jest, zjedzą zaraz razem wspólnie kolację by następnie wspólnie poleżeć na sofie opowiadając ciekawe historie. To się już nigdy więcej nie wydarzyło. Żadnej z tych rzeczy nie zrobiły już wspólnie. Nie było jej ale była obok. Obserwując jak jej córka dorasta stając się kobietą bez jej udziału. Okrutna zbrodnia która miała nie odwracalne skutki siała żniwa.
Biała kartka ubrudzona kilkoma plamkami krwi, a na niej jedno zdanie napisane czarnym tuszem pióra.
"Twój dług został spłacony, w innej postaci."
To była jego wina. Jego i ich. Ich wszystkich wina. Zapłacą jej za to najwyższą cenę.
Niespokojny sen który często miewała czarnowłosa dziewczyna zazwyczaj spowodowany był koszmarami które ją nawiedzały. Przeróżne scenariusze napływające do jej myśli nie dawały jej spać. Często miewała ten sen. Piękna kobieta leżąca na podłodze w salonie a ona obok niej. Stara kartka która prześladowała ją codziennie nie dając jej spokoju. Z pomocą przychodził Schinchiro, jej najlepszy przyjaciel, leżąc z nią do czasu aż zaśnie. Czasami zdarzało się że nie dawała rady zasnąć co skutkowało tym że chłopak nie chciał jej zostawić samej i zrywał dla niej noc. Z wiekiem jej sen coraz ciężej przychodził a ukojenie widziała tylko w Schinchiro. Spędzali jeszcze więcej czasu niż za dzieciństwa co wcale im nie przeszkadzało. W podzięce często mu pomagała czy to w pracy domowej czy to w opiece nad młodszym rodzeństwem które ją uwielbiało. Dokuczający brak snu powodował zmęczenie oraz wielkie cienie pod wyblakłymi oczami. Poprzysięgła zemstę ale wciąż trwała wiedząc że nie jest jeszcze gotowa. Tego dnia było podobnie. Leżała w ciepłym łóżku w pokoju jej przyjaciela i zastanawiała się co zrobi dalej. Nie uczyła się a jedyną pomocą jaką miała był ciemnowłosy który właśnie wchodził przez drzwi przebrany w piżamy. Położył się obok niej by ją objąć gdy ta wtuliła się w niego skulona. Byli już nastolatkami a to dość poważniejszy wiek by zastanawiać się nad dalszymi planami na życie. Jednak niepewność wciąż w niej była. Nie odstawała na krok tkwiąc w niej. Wszystkie proste rzeczy wydawały się skomplikowane przez co nie robiła praktycznie żadnego kroku w ich kierunku. Jednak te zwątpienie przed czyhającym złem dawało jej do myślenia. Kiedyś umrze. Każdy człowiek w końcu spotyka się ze śmiercią, czy to własną czy to kogoś bliskiego, zawsze tak jest. Wiedziała że jeszcze nie jedne płoty ma do przeskoczenia. Była słaba psychicznie, fakt był taki że fizycznie była silna co ze sobą w ogóle nie współgrało. W każdej chwili mogła się zamknąć, upaść i zbić się jak szklana bombka wieszana na choinki co roku. Taka była a tego bała się najbardziej. Że w końcu nie da rady a wszystko co miała legnie w gruzach i nie zostanie jej nikt ani nic. Niepewnie odchyliła głowę w górę by wbić spojrzenie we wpatrującego się w nią chłopaka. Delikatny uśmiech na jego twarzy pocieszał ją oddalając jej niezbyt dobre myśli. Wystawiła mały palec w jego stronę tak jak robili to niemal zawsze.
-Zostaniesz ze mną, prawda Schinchiro? - zapytała błagalnym tonem gdy jej oczy zalśniły w ciemności. Czarnowłosy wystawił w jej stronę swojego palca tym samym łącząc ich dłonie.
-Na zawsze, Rire. - zgodził się przyjaznym tonem głosu który koił jej nerwy. Szeroki uśmiech wkradł się na jej twarz. Przykryci ciepłą kołdrą zasnęli tym razem radząc sobie z jej snem.
Bo razem chwytali każdy dzień.
Smutno i słodko.:^
24 stycznia 2022 roku. Godzina 15:05
CZYTASZ
Carpe diem |•| Tokyo Revengers
FanfictionCarpe diem - Chwytaj dzień. Dwa lata. Dwa lata rozłąki. Ten czas wpłynął na nich nie odwracalnie, a życie stawia Rire ponownie przed próbą. Wplątuje się w walkę pomiędzy Walhallią a Toman. Lecz nie tylko to się wydarza. Piękne momenty, pełne uśmiech...